Ligocki: Nie miałem sił jeździć wózkiem inwalidzkim

Zimowe
Ligocki: Nie miałem sił jeździć wózkiem inwalidzkim
Mateusz Ligocki o mały włos nie pojechałby na igrzyska olimpijskie do Soczi/fot. PAP

Mateusz Ligocki, mimo że odpadł we wstępnej fazie olimpijskiego snowcrossu, może czuć się... zwycięzcą. Miesiąc temu prawie nikt nie dawał snowboardziście szans na wyjazd na igrzyska do Soczi. On sam mówił, że nie miał siły jeździć na wózku inwalidzkim.

„20 stycznia, w przeddzień ogłaszania składu przez PKOl, usłyszałem od lekarzy, że jestem niezdolny do uprawiania sportu. Faktycznie czułem się bardzo źle, ale poprosiłem, aby nie wbijali mi pieczątki z tą adnotacją, tylko pozwolili walczyć. Miałem 1 proc. szans, że pojadę na olimpiadę” – powiedział Ligocki, który we wtorek odpadł w 1/8 finału olimpijskich zawodów w ośrodku Rosa Chutor. W swoim wyścigu zajął ostatnie miejsce.

Kilka lat temu wdarła się do jego organizmu prawdopodobnie infekcja. Tygodniami przebywał w szpitalu zakaźnym. W listopadzie 2013, podczas zgrupowania w Finlandii, kiedy czuł, że jest w bardzo dobrej formie, bakteria znów dała o sobie znać...

„Dopadły mnie bóle stawów, najpierw krzyżowo-biodrowego, potem skokowego oraz łokcia, stopy i palca wskazującego. Trzy dni nie byłem w stanie wyjść z łóżka. Pierwszego grudnia znalazłem się na oddziale zakaźnym szpitala w Cieszynie, a następnie zostałem przeniesiony do szpitala reumatologicznego w Ustroniu. Na szczęście wszędzie trafiałem na wybitnych lekarzy. Mój stan był jednak tak zły, że wychodząc do domu na święta Bożego Narodzenia nie miałem siły odepchnąć kółeczek i samodzielnie jeździć nawet na wózku inwalidzkim” – stwierdził snowboardzista, który stojąc w deszczu po swym olimpijskim występie opowiadał historię choroby kilku polskim dziennikarzom.

Czas uciekał, przeciwnicy pilnie trenowali, a „Matys”, jak mówią na niego znajomi i przyjaciele, nie przestawał walczyć. Startował w Turynie i Vancouver, chciał powalczyć dla – co zawsze podkreśla – swojego kraju także w Soczi. Myśli już o występie na olimpiadzie w 2018 roku w Korei Płd.

„Zgodę na start dostałem dopiero 9 lutego, a następnego dnia wsiadłem do samolotu do Rosji. Już na miejscu, w Soczi, miałem badania w poliklinice. Wyszły one dobrze, na samopoczucie też nie narzekam, choć moje przygotowanie wydolnościowe nie jest zadawalające. Jest we mnie duch wojownika, cieszę się, że zakończyłem zawody w zdrowiu. Oczywiście, smutno mi, że szybko odpadłem, lecz tak naprawdę musiałby się stać cud, abym mógł powalczyć z rywalami” – dodał sportowiec, który w trakcie leczenia przyjął ok. 70 kroplówek.

Oprócz Ligockiego, w trudnych warunkach (padający deszcz i miękki śnieg), do ćwierćfinałów nie awansował też Maciej Jodko.

„Cieszyłem się, że z powodu mgły odwołana została nasza wczorajsza rywalizacja. Dla mnie to był kolejny dzień na dopieszczenie ustawienia deski. Przecież ja na niej spędziłem tylko około 10 dni. Walczyłem dla Polski i Polaków, ale się nie udało” – przyznał.

Ligocki zapowiedział, że po powrocie do kraju zamierza wybrać się do kliniki chorób tropikalnych w Gdyni. Ten sezon raczej będzie musiał zakończyć, choć mówi jeszcze dobitniej: spisać na straty. Nie chce jednak dopuścić, aby bakteryjne zapalenie stawów wróciło.

A.J., PAP

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze