Kołtoń: Dlaczego Brazylia nie jest już Brazylią?!

Piłka nożna
Kołtoń: Dlaczego Brazylia nie jest już Brazylią?!
To oni decydują o sile Brazylii. Neymar i czasami Oscar. Jednak czy to aby nie za mało? / fot. samba

Dlaczego Brazylia nie jest już Brazylią? - dopytywał mnie przed kilkoma dniami przyjaciel, pisarz Jan Grzegorczyk. Brazylia przez dziesiątki lat wyróżniała się ofensywą, piłkarzami, którzy byli magiczni i swoim kunsztem wręcz czarowali świat. Ba, podbijali świat, o czym świadczy pięć tytułów triumfatora mundialu. Teraz w szeregach Brazylii jest Neymar, ale sam Neymar nie uciągnie spuścizny Leonidasa, Pelego, Garrinchy, Romario i Ronaldo, a także wielu innych. Co się stało z Brazylią?!

Przez dziesiątki lat Brazylia miała w swoich szeregach najwybitniejszych napastników świata. Friedenreicha, Leonidasa, Ademira, Pelego, Jairzinho, Zico, Romario, Ronaldo... Skończyło się. Teraz są Fred i Jo. Może skończyło się na chwilę? Może - mimo Freda albo Jo w składzie - Neymar poprowadzi Brazylię do zwycięstwa? Neymar jest skrzydłowym, jak swego czasu Garrincha. I też jest zdolny do rzeczy wielkich, tyle że Garrinchę w 1958, czy w 1962 - gdy Brazylia sięgała po dwa pierwsze tytuły mistrza świata - otaczali inni wielcy gracze w ofensywie, na czele z Pele, Vavą, Didim, czy Zagalo. A kto dziś otacza Neymara? Dwaj najlepsi obrońcy świata - Thiago Silva i David Luiz, choć też nie są w mistrzowskiej formie...

* * *

Czyż to nie paradoks, że selekcjoner Canarinhos Luiz Felipe Scolari w drodze po szósty triumf Brazylii "na szpicy" wystawia 30-letniego Freda, a jak ten się zmęczy to sięga po 27-letniego Jo. Obaj grają w rodzimej lidze. Owszem byli w Europie, ale nie zachwycili. Fred we Francji, a Jo jeszcze w Rosji strzelał, ale jak już wylądował w Anglii, to nie odgrywał żadnej roli. Sięgnął po niego Manchester City i wypożyczył najpierw do Evertonu, a następnie do Galatasaray Stambuł. Jego bilans na Starym Kontynencie przez trzy ostatnie lata pobytu - 9 ligowych bramek... Wychodzi 3 na sezon! I taki gość ma ratować Brazylię w 1/8 finału mundialu, bo Fred się zmęczył...


Fred błyszczał na Pucharze Konfederacji. Na mundialu nie idzie mu jednak tak wspaniale...

* * *

Tymczasem legenda o wyczynach brazylijskich piłkarzy narodziła się jeszcze przed II wojną światową. Pierwszym, który zaistniał w światowych mediach był niezwykły napastnik Arthur Friedenreich, syn niemieckiego emigranta i czarnoskórej Brazylijki. Przyszedł na świat w San Paulo pod koniec XIX wieku i strzelał gole do połowy lat trzydziestych. A tych bramek zdobył 1 329, o ile wierzyć statystykom. To o 49 więcej niż sam Pele! Friedenreich był pierwszym zawodnikiem, który przekroczył magiczną liczbę 1000 goli w karierze. Do 1918 roku czarnoskórzy piłkarze nie mogli występować w reprezentacji Brazylii, ale ze względu na ojca Friedenreich zaczął grać w zespole narodowym już cztery lata wcześniej. Jednak jeszcze w 1921 nie mógł brać udziału w jednym z Copa America, po tym jak prezydent Brazylii nakazał wykluczenie "kolorowych", tłumacząc to horrendalnie - ich obecność spowoduje, że kraj zostanie uznany za zacofany.

Friedenreich nie zagrał na mundialu w 1930 roku, ponieważ występował w Sao Paulo, a działacze z tego okręgu kłócili się z władzami rodzimego futbolu. W czasie mundialu w 1934 roku liczył już 42 lata...

* * *

Polskim kibicom szczególnie bliska jest legenda Leonidasa - po naszym jedynym spotkaniu na mundialu z 1938 roku, gdy w Strasburgu zmierzyliśmy się z Brazylią. Dla Biało-czerwonych strzelał Ernest Wilimowski, dla rywala z Ameryki Południowej właśnie Leonidas, a aby wyłonić zwycięzcę potrzebna była dogrywka. Ostatecznie ulegliśmy 5:6, a przez dziesiątki lat krążyła opowieść, że Leonidas - gdy zaczął padać deszcz - zrzucił buty i grał na bosaka. Oczywiście nie odpowiadało to prawdzie, bo nawet w trakcie III finałów mistrzostw świata nie można było grać bez obuwia na nogach... Leonidas w pięciu meczach mundiali 1934 i 1938 strzelił aż osiem bramek (w tym trzy Polakom). Nazywany był "Czarnym Diamentem" albo - ze względu na niezwykłą gibkość - "człowiekiem z gumy".


Leonidas - mistrz uderzeń przewrotką

* * *

Kolejne legendy docierały na Stary Kontynent przy okazji finałów mundialu w 1950 roku, który Brazylia zorganizowała, bo Europa dopiero podnosiła się z ruin. I były to mistrzostwa świata pełne emocji, a także gigantomanii, którą symbolizowała słynna Maracana. A tym stadionie zasiadło ponad 200 tysięcy widzów, aby zobaczyć decydujące starcie z Urugwajem, które zakończyło się wygrana rywala, który reprezentował malutką nację z Ameryki Południowej. To strzelcy bramek Brazylii w barwach Urugwaju, Juan Alberto Schiaffino i Alcide Edgardo Ghiggia stali się mitycznymi graczami. Jednak podziw wywoływał również król strzelców, Brazylijczyk Ademir, który zdobył 7 goli. Pozostaje królem strzelców mundialu, który był najstarszy w momencie turnieju - liczył już 31 lat...

* * *

Brazylia w końcu wygrała mistrzostwo świata, ale dopiero na VI turnieju - w 1958 roku w Szwecji. Cóż to jednak był za triumf! System gry zwany "brazylianą" - na zawsze wszedł do annałów historii. A nazwisko Pele stało się wręcz symbolem kunsztu piłkarskiego. Lekkość z jaką strzelał bramki, oszałamiała piłkarski świat. A przekaz filmowy, a także telewizyjny pozwolił mu zaistnieć w świadomości kibiców dosłownie w każdym zakątku globu. Co ciekawe w 1962 roku - gdy Brazylia udała się do Chile - aby bronić tytułu, Pele dość szybko doznał kontuzji. I zastąpił go Amarildo, który też wykazał się skutecznością. Choć bezsprzecznie najlepszym piłkarzem Brazylii na tym turnieju był Garrincha, któremu podobno odgrażał się Anglik Flowers. - A jak on wygląda? - dopytywał się Garrincha przed ćwierćfinałem, na co usłyszał: - Taki wysoki. Blondyn... Przecież oni wszyscy są tacy - odparł rezolutnie brazylijski skrzydłowy. - To przedrybluj ich wszystkich, jednym z nich na pewno będzie Flowers - brzmiała odpowiedź, którą przytacza Igor Fiesunienko w kultowej książce "Pele, Garrincha, piłka...". Garrinach zagrał jak natchniony i miał udział we wszystkich trzech golach Canarinhos.

* * *

W 1970 roku Brazylia sięgnęła po raz trzeci po mistrzostwo świata i była to drużyna niezwykła. Wspaniale ułożona, której siła dalej tkwiła w ofensywie. Pele był w szczytowej formie - zarówno jako egzekutor, jak i rozgrywający.Dużo bramek strzelił Jairzinho, ale trudno aby stało się inaczej, mając u boku Pelego, a także Tostao, Gersona, czy Rivelino. Trzeci triumf w finałach mundialu spowodował, że Brazylia na własność wywalczyła "Złotą Nike" i FIFA przed X finałami mundialu musiała ufundować nowe trofeum. Mistrzostwo dla Brazylii w 1994 i w 2002 to były już trochę inne zespoły, bardziej nastawione na defensywę. - Jednak w każdym z nich byli genialni zawodnicy - przekonuje Grzegorczyk. W 1994 roku to był atak Romario - Bebeto, a w 2002 roku ofensywne trio Ronaldinho, Ronaldo, Rivaldo...

Jairzinho był bardzo skuteczny na mundialu w 1970 roku

* * *
Kiedy jako dwunastoletni chłopak oglądałem mundial w 1982 roku i zachwyciłem się Brazylią. Nie wygrała mistrzostwa, ale zespół dowodzony przez Tele Santanę miał jeden cel - strzelić rywalowi przynajmniej jedną bramkę więcej. Zico, Eder, Socrates, Falcao, czy Junior grali jak natchnieni. Choć w końcu w piątym spotkaniu turnieju polegli z Włochami, którzy mieli w swoich szeregach ciekawe pokolenie i niesamowitego Paolo Rossiego. Rossi wbił Brazylii trzy gole, dwa razy trafił z Polakami w półfinale, a i w finale pokonał Niemca Haralda Schumachera. Jednak to nie Rossi stał się idolem nastolatków w Polsce stanu wojennego, a właśnie Brazylijczycy. Dziś fascynuje Neymar, ale czy 22-letni piłkarza uniesie brzemię odpowiedzialności w obliczu ćwierćfinału z Kolumbią? Kolumbią, która w ofensywie ma ciekawszych piłkarzy niż Brazylia! Niesamowite...

* * *
Genialny Brazylijczycy to były dzieci ulicy. Kopali piłkę od rana do zmroku, nabywając technikę, która pozwalała realizować marzenia w skali globu. Niewątpliwie dziś Brazylia idzie śladem Europy, jeśli chodzi o szkolenie. Piąta pod względem liczby ludzi nacja świata - prawie 200-milionowa - dalej jest krajem piłki. Jednak zaskakująco mało kreuje wybitnych jednostek. Stąd potrzeba oparcia gry o defensywę, której hołduje Scolari. Pozwoliło to wygrać przed rokiem Puchar Konfederacji, co utwierdziło selekcjonera, że to właściwa droga. Po spotkaniu 1/8 finału z Chile - rozstrzygniętego dramatycznymi karnymi - nie zabrakło łez. Były to łzy szczęścia. Pytanie, czy szczęście dalej będzie sprzyjać Brazylii, która nie jest już Brazylią z dawnych lat...
Roman Kołtoń, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze