Sobierajski: I wszystko zaczyna się od nowa

Moto
Sobierajski: I wszystko zaczyna się od nowa
fot. PAP

Lewis Hamilton wygrał najtrudniejszą i najbardziej wyczerpującą dla kierowców eliminację w tegorocznym kalendarzu Formuły 1. Odwodniony Daniił Kwiat ledwo dojechał do mety, a Kevin Magnussen jeszcze kilka dni będzie czuł miejsca poparzone gorącym siedzeniem w bolidzie.

Tymczasem nocny wyścig o Grand Prix Singapuru był pechowy dla dotychczasowego lidera mistrzostw świata Nico Rosberga. Jedna wiązka elektryczna sprawiła, że przewaga 22 punków prysła.

 

Jeśli coś rzeczywiście często przeszkadza w tym sezonie zespołowi Mercedesa, są to awarie. Zazwyczaj usterki dopadały Lewisa Hamiltona, ale powoli statystyka się wyrównuję. Wszyscy, którzy zacierali ręce w nadziei, że na Marina Bay zobaczą intrygująca walkę Rosberga z Hamiltonem, mogli być zawiedzeni. Już przed startem wyścigu wiadomo było, że Niemiec ma problemy z bolidem, a jego przygoda z 14. eliminacją zakończyła się szybciej niż zaczęła. Hamilton został bez najgroźniejszego konkurenta na ciasnych ulicach Singapuru, ale dla niego ten wyścig wcale nie był tak łatwy jak mogło się to wydawać. Głównie ze względu na samochód bezpieczeństwa, który wyjechał w niefortunnym dla Brytyjczyka momencie.

 

Lewis wiedział, że musi zyskać dużą, co najmniej 27 sekundową przewagę nad Sebastianem Vettelem, by móc po ostatnim postoju w boksach spokojnie wyjechać przed Niemcem. Po ostatniej wizycie u swoich mechaników Lewis wyjechał za czterokrotnym mistrzem świata, ale walki o wygraną nie było. Vettel nie bronił się, wręcz odpuścił, bowiem jak sam stwierdził w tym momencie jego opony były już u kresu wytrzymałości. Hamilton na świeżych gumach miał ogromną przewagę i zaatakował kierowcę Red Bulla natychmiast, gdy tylko się do Niemca zbliżył. Hamilton wygrał po raz szósty w tym roku i zyskał przewagę psychologiczną, bowiem ma 3 punkty przewagi w klasyfikacji mistrzostw nad Nico Rosbergiem. Jednak do końca walki o tytuł jeszcze bardzo daleka droga.

 

Red Bull pierwszy, za Mercedesem

 

Na Marina Bay ekipa Red Bulla potwierdziła, że ich bolid jest również w tym roku bardzo dopracowany aerodynamicznie. Wprawdzie, jak stwierdził Sebastian Vettel, Adrianowi Neweyowi, zabrano zabawki po ostatnich latach dominacji, ale nawet z tym co zostało w regulaminie, Anglik wykonał całkiem niezłą pracę. Auto Vettela i Ricciardo nie jest naturalnie tak doskonałe jak Mercedesy, głównie za sprawą jednostki napędowej lecz gdy tor jest kręty, kierowcy Red Bulla są w czubie. W Singapurze trzykrotny zwycięzca tej eliminacji Sebastian Vettel uzyskał najlepszy rezultat w tym sezonie finiszując na drugiej pozycji. Daniel Ricciardo z kolei miał trochę problemów z elektryką w samochodzie, ale zdołał ukończyć za kolegą z zespołu. Tym samym Red Bul jeszcze bardziej umocnił się w klasyfikacji konstruktorów na drugiej pozycji. O trzecie miejsce na koniec sezonu walczą od jakiegoś czasu stajnie Ferrari i Williamsa.

 

Po burzliwych ostatnich dniach w Maranello, dla włoskiej ekipy Singapur był jak promyczek nadziei. Fernando Alonso ukończył wyścig na czwartej pozycji, a Kimi Raikkonen już trochę mniej zadowolony minął linię mety jako ósmy. Z resztą Fin w krótkich żołnierskich słowach opisał co stało się z jego oponami, gdy utknął za kierowcami Williamsa. Zwrócił też uwagę na ciekawe zjawisko. Otóż gdy kierowca jedzie za kimś w bliskiej odległości traci docisk aerodynamiczny, a to wpływa destrukcyjnie na tylne opony. Kimi nie miał możliwości by skutecznie zaatakować rywali, ale za to doszczętnie zniszczył gumy. Chociaż kierowca Ferrari mógł w miarę spokojnie minąć linie mety, jego rodak w ekipie Williamsa Valtteri Bottas, tuż przed końcem wyścigu, stracił pewne punkty i spadł na 11 miejsce właśnie z powodu zniszczonych opon. I tak dla ekipy z Grove punktował tylko piąty na mecie Felipe Massa, ale i on nie był szczęśliwy. 

 

Jechać jak babcia

 

Stwierdził, że końcówka wyścigu w jego wykonaniu była dramatyczna. Prowadził, jak sam przyznał, jak „babcia”. W zasadzie większość kierowców jechała końcową fazę wyścigu w ten sposób. Po incydencie Sergio Pereza z Adrianem Sutilem Safety Car pojawił się na torze w bardzo niefortunnym momencie. Żaden z zawodników nie chciał zjeżdżać do boksów, bo wiedział, ze wiąże się to ze stratą wielu pozycji. Choć wielu miało już mocno zużyte ogumienie. W zasadzie prawie wszyscy zaryzykowali, zostali na torze i tym samym zamiast się ścigać, starali się dojechać do mety. Tempo w jakim jechali widoczne było na tle odrabiających straty Sergio Pereza i Jeana Erica Vergne'a, którzy na świeżych oponach wyprzedzali rywali jeden za drugim.

 

Cóż, w tym kontekście jeszcze mocniej brzmią słowa Marka Webbera, który niedawno powiedział, że zdecydowanie woli Micheliny w swoim Porsche LMP1 niż show biznesowe Pirelli w F1. Z drugiej jednak strony, przypadek Pereza i Vergne'a pokazał, że można było zaryzykować i zamiast pielęgnować opon do mety, spróbować powalczyć pod koniec z czasem i rywalami.

 

Wyścig w Singapurze jak zwykle nie zawiódł. Co więcej coraz bardziej ciekawa intryga w walce o tytuł mistrzowski już teraz sprawia, że Grand Prix Japonii będzie imprezą wielce wyczekiwaną. Zresztą czy wyścig na legendarnej Suzuce trzeba reklamować?

Krystian Sobierajski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze