Iwańczyk: Norweski absurd według Justyny Kowalczyk

Zimowe
Iwańczyk: Norweski absurd według Justyny Kowalczyk
fot. PAP
Norweżki całkowicie zdominowały początek sezonu w biegach narciarskich.

Dawno nie czytałem bardziej absurdalnych pretensji niż te, która przelała na papier Justyna Kowalczyk. Nasza gwiazda sportów zimowych piekli się na Norwegów, że z roku na rok rosną w coraz większą narciarską potęgę, która wykosi konkurencję na amen. Przy okazji uderzę się w piersi - też tak kiedyś myślałem. Głupio myślałem…

Po kiepskim początku sezonu w swoim cotygodniowym felietonie dla Gazety Wyborczej Kowalczyk pisze m.in.: „Norwegowie zadziwiają od początku zimy. Odjechali reszcie już chyba nieodwracalnie. Sprzętowo. Medycznie. Logistycznie. Kochają biegi narciarskie najbardziej na świecie i zabijają je jednocześnie. Taki paradoks. Rywalizować ciągle na ich poziomie już nie sposób. Nikt nie jest w stanie wyłożyć tak dużych pieniędzy. Nikt nie jest w stanie w tak kompleksowy sposób zająć się zawodnikiem. Szwedzi próbują, bo mają w tym sezonie mistrzostwa świata. Ale to nie to. Potem są Rosjanie, Niemcy i Finowie. Reszta już odpadła. Może dojść do tego, że biegówkami będzie się interesował tylko jeden prawie pięciomilionowy naród. A pewnie i tam niekoniecznie, bo ileż można oglądać wygrywanie tylko swoich zawodników”.

 

Rozumiem rozgoryczenie, że Kowalczyk nie idzie tak, jak by chciała. Szybkość, z jaką odjeżdża konkurencja też może zniechęcać, tak jak przyjmuję frustracje, że nasz sport ogólnie nie jest hołubiony przez władze jak w innych krajach. Ale czynić z tego Norwegom wyrzut i wieszczyć im samounicestwienie za próbę sięgnięcia perfekcji?

 

Może powiedzmy wszystkim Goliatom - o których pisze Kowalczyk w felietonie - że postępują nie fair. Zakażmy Realowi i Barcelonie kupować piłkarskie gwiazdy, upomnijmy Usaina Bolta, że wraz z plejadą jamajskich sprinterów nie powinien sięgać po medale hurtowo, czy Sebastianowi Loebowi, że dziewięć z rzędu tytułów mistrza świata w rajdach samochodowych to już gruba przesada. Nie zapomnijmy Kamilowi Stochowi powiedzieć, że dwa złota olimpijskie to stanowczo za dużo i że nie może on doprowadzać polskich skoków do światowego monopolu. Tomasz Majewski też zresztą wyszedł przed szereg, bo nie dość, że zdobył olimpijskie złoto w pchnięciu kulą, to jeszcze je obronił.

 

Bez ironii, to przecież sami sportowcy powtarzają, że sztuką jest wejść na szczyt, a jeszcze większą z niego nie spaść. Powtarzała to także Kowalczyk przed kluczowymi dla siebie startami olimpijskimi i w mistrzostwach świata. Nieustanne dążenie do perfekcji powinno być przecież powodem do uznania, a nie wyrzutów.

 

Nie rozumiem Kowalczyk. Chciałaby w myśl idei coubertinowskiej równych szans dla wszystkich i nagród za sam start, a nie zwycięstwa? A może wprowadzenia znanego z amerykańskich lig logistycznego salary cap, które ograniczałoby poszczególne reprezentacje? Może od razu ustalmy, że każdy z krajów wystawiających swoje ekipy w Pucharze Świata zarezerwuje sobie jeden termin na zwycięstwo.

 

GW przytoczyła nazajutrz po publikacji Kowalczyk słowa przedstawicieli norweskiej federacji, którzy wyrazili zaniepokojenie trendem. Mnie jednak bliższe są słowa odpowiadającej bez ogródek Marit Bjoergen: „To że inni są słabi nie oznacza, że mamy mniej trenować, aby dostosować się do ich poziomu”.

 

Podejrzewam, że co wnikliwsi czytelnicy przypomną mi niechybnie o wypisywanych przed laty teoriach z innej działki - siatkarskiej. O niszczeniu rywalizacji przez PGE Skrę Bełchatów poprzez zdobywanie monopolu finansowego i sportowego kosztem przeciwników, o bezwzględnym wykorzystywaniu słabości rywali, a co za tym idzie pozbawienie krajowych rozgrywek - ze z góry znanym zwycięzcą - jakiegokolwiek sensu. Bełchatowianie zostali zdetronizowani, po siedmiu tytułach dwa lata z rzędu koronę zgarniała Asseco Resovia i choć w PlusLidze było ciekawiej niż zwykle, w Europie tak naprawdę (mimo dwóch finałów z udziałem polskich zespołów) nie mieliśmy szans na wygranie Ligi Mistrzów.

 

A czy w Bełchatowie, mimo permanentnej dominacji, siatkówką się znudzili? Nie sądzę. Drużyna od lat zbiera komplety widzów, wystarczy spojrzeć na telewizyjne oglądalności, by stwierdzić, że Goliatów, a nie Dawidów w sporcie śledzi się chętniej.

 

Poza wszystkim, tak jak w przypadku norweskich biegów, zastanawia mnie, w imię czego odmawiać silnemu stawać się jeszcze silniejszym. Dla lepszego samopoczucia słabszych? W trosce o bardziej emocjonującą rywalizację? Patrząc na to z dystansu, uważam, że to jedno z największych głupstw, które w sobie pielęgnowałem i przelewałem na łamy.

 

Przyznam od razu, uprzedzając komentarze kibiców stojących na straży naszych największych gwiazd, czy nie jest pewną niezręcznością wytykać Kowalczyk nielogiczność jej wywodu. Czy np. nie jesteśmy zbyt świeżo po jej wyznaniach w sławnym już wywiadzie udzielonym Pawłowi Wilkowiczowi, w którym presja i niezrozumienie ze strony otoczenia była jednym z ważnych wątków. Uznaję jednak, że nie ma to żadnego związku, poza tym przyjmując rolę felietonisty Kowalczyk zapewne liczyła się, że ktoś zechce polemizować ze stawianymi przez nią tezami.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze