Pocztówka z Melbourne: Nie latajcie klasą biznes

Tenis
Pocztówka z Melbourne: Nie latajcie klasą biznes
fot. PAP
Dudi Sela w II rundzie zmierzył się z Lukasem Rosolem

Na pozór wydaje się, że łosoś serwowany na białym obrusie i lampka znakomitego szampana to raj dla podniebienia. Człowiek wydaje fortunę, aby ulżyć kręgosłupowi, przywdziać piżamę, posłuchać dobrej nuty i przespać się jak maharadża. Tymczasem zamiast wypoczętych oczu, pojawia się ból podbrzusza, a najczęściej pokonywaną trasą jest korytarz deblowy wiodący do toalety…

Kieszeń płacze, portfel staje się lekki niczym piórko ptaka kookaburra, a żołądek pozostaje nieczuły nawet na „Madame Butterfly” Giacomo Pucciniego. Umysł tęskni za tzw. „bydlęcym” wagonem, w którym jest przyjemnie, taniej i nie zawsze polegnie się w walce z bakteriami. Serena Williams nie pamięta kiedy ostatnio podróżowała klasą ekonomiczną i nie wyobraża sobie lotu w najtańszej taryfie. Zwycięzca turnieju Rakuten Japan Open w grze podwójnej (Tokio 2014) w parze z Francuzem Pierre-Hugues Herbertem, głogowianin Michał Przysiężny, zakosztował lotu w biznesie i zapłacił zatruciem pokarmowym. Ano, stara to prawda, że nie zawsze wiktuały nakłuwane złotymi sztućcami dają szczęście. Czasem podróż czeskim „vlaczkiem motoraczkiem” sprawia, że dusza kąpie się w morzu radości…

 

Ołówek nie traci humoru

 

Aljaż Bedene, człowiek który odrzucił ofertę zmiany obywatelstwa (ze słoweńskiego na brytyjskie, choć mieszka w Londynie), stanął na drodze Michała Przysiężnego w III rundzie eliminacji Australian Open. - Słoweniec dobrze returnował, imponował serwisem, grał bardzo solidnie. Mnie z kolei zawiódł serwis. Było wietrznie, popełniłem aż 7 podwójnych błędów serwisowych. To sporo jak na moje standardy, tym bardziej, że był to dwusetowy mecz. Te podwójne błędy zrobiły zasadniczą różnicę w gemach na przełamanie. Ciężko odrabia się breaka przy tak dobrze dysponowanym przeciwniku jak Bedene. Wiedziałem o tym, że Aljaż dotarł w tym roku do finału turnieju w Chennai, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy. Widać było gołym okiem, że Aljaż jest ograny w tym sezonie, rozegrał 11 spotkań. Nie ma dwóch zdań, Bedene był ode mnie lepszy – Michał Przysiężny jak zawsze szczery do bólu…

 

A przed Wielkim Szlemem, Michał zagrał w stolicy stanu Queensland – Brisbane. „Ołówek” walczył ze Słowakiem: Milosem Mecirem juniorem, synem finalisty US Open 1986 i Australian Open 1989. - To był bardzo ciasny mecz, niewiele zabrakło do zwycięstwa. W Brisbane walczyłem z zatruciem pokarmowym. Poleciałem biznes klasą, zjadłem jakiś „śmietnik” w samolocie. Przyleciałem 6 dni przed rozpoczęciem eliminacji. Byłem w Brisbane w niedzielę, ale tak naprawdę zacząłem trenować dopiero od środy, bo poniedziałek i wtorek przeleżałem w łóżku. Ci, którzy zazdroszczą podróży i latania mogą poczuć się szczęśliwi, bo okazuje się, że biznes klasa wcale nie jest taka złota… Myślałem, że w biznes klasie nie ma miejsca na taką amatorkę, ale widocznie nie miałem racji. Dochodzę do wniosku, że w samolotach najlepiej jeść chipsy, popijać odrdzewiaczem, czyli colą i sięgnąć po batony. Wiadomo, że to są mrożone historie, nigdy nie ma co liczyć, że będzie to świeża żywność. Czasami przyjmowałem taką taktykę, żeby poprzestać na słodyczach. Nie będzie szału z jedzeniem, ale przynajmniej będzie słodko (śmiech Michała). To katorga dla mnie, bo ja lubię gotować. Wszyscy się ze mnie śmieją i mówią na mnie: Michał Masterchef. Okrasa może się bać… Używam tej magicznej maszynki, którą miałem na challengerze w Bratysławie – wyznał przed wylotem z Melbourne „Ołówek”.

 

Długa podróż: Melbourne via Hongkong i Frankfurt linią Cathay Pacific...

 

Jaką strategię przyjąć w kontekście początku sezonu? Grać w Doha i Melbourne, czy obrać kurs na Brisbane i frunąć z Pat Rafter Arena nad rzekę Yarra? - Super turniej, znakomite warunki do treningu, dużo kortów. W przyszłym roku znów będę chciał pojechać do Brisbane. Bardzo mi się podobało w stanie Queensland. Nie wiem który model jest lepszy… Doha i długi przeskok przez Azję. Zależy od tego, czy jest się w turnieju głównym w Katarze, czy trzeba grać eliminacje. Po przegranej z Mecirem miałem możliwość, aby pojechać do Sydney. Nie chciałem jechać do Nowej Południowej Walii, bo musiałbym przejść przez kwalifikacje w Sydney, tym bardziej, że później czekały mnie eliminacje w Melbourne. ATP Tour można grać praktycznie co tydzień, a Wielkie Szlemy są tylko cztery w roku… W Melbourne sporo trenowałem: dwa razy dziennie plus ogólnorozwojówka. Chciałem się jak najlepiej przygotować. Nie było źle, ale trafiłem na wymagającego rywala – Aljaża Bedene – Michał Przysiężny podsumował tournée po Australii.  

 

Można być nr czwartym na świecie (styczeń 1990 roku), w paszporcie mieć wpisane: Brad Gilbert, ale nie oznacza to, że ma się dar do przekazywania cennej wiedzy. - Zacząłem czytać książkę Gilberta, ale jakoś nie wciągnęła mnie ta pozycja… Sporo ciekawych historyjek dla amatorów. Raczej mało przydatna wiedza dla zawodowców. Brad pisze o tym, żeby dobrze rozgrzać się przed meczem… Pójść potruchtać, albo cwał bokiem zrobić. Każdy kto profesjonalnie uprawia tenis, dobrze o tym wie… Umówmy się: o czym ja czytam? To już wolę pogadać z Marinko Matosevicem. Paru zawodników przychodzi do mnie podszkolić się w języku polskim… A z Marinko rok temu graliśmy debla w Australian Open. Pozytywnie zakręcony gość. Kwiaty dla ładnej dziewczyny mógłby po polsku zamówić… W tym roku ranking nie pozwalał nam na wspólny występ w grze podwójnej. W Melbourne ranking wspólny musiał być na poziomie 150, 140, więc nawet jakbym miał zagrać z Bryanem, to bym się nie załapał. Poza tym, nie będę sobie psuł średniej: jeden turniej, 500 punktów, wiec nie ma co sobie psuć średniej… – mówi człowiek o wspaniałym dystansie do świata, Michał Przysiężny, zodiakalny Wodnik. 31. urodziny będzie obchodził w dniu rozpoczęcia wrocławskiego challengera, a więc 16 lutego…

 

Dudi na fali wznoszącej

 

Dudi Sela jest zadowolony z życia, bo ma prawdziwego przyjaciela w osobie Marata Safina. Pamięta mecz jaki rozegrał w Melbourne Park z Rosjaninem na ówczesnym korcie Vodafone Arena (dziś Hisense Arena). Druga runda Australian Open 2007, Dudi prowadził 2-1 w setach, przegrał tiebreaka w IV secie, a w piątej partii Marat wygrał 6-0. Safin miał 13 asów, Sela zaledwie 1. Dudi uważa Safina za prawdziwego przyjaciela. Ilekroć Sela gości w Moskwie, nigdy nie korzysta z hotelu. Dom Safina jest jego noclegownią, przystanią duchową i miejscem, w którym tenisista z Izraela czuje się swobodnie. Gdy Dudi widzi świat w czarnych barwach i pragnie zamówić dębową trumnę, Marat wsysa w niego tonę optymizmu. - Marat to wspaniały tenisista, wielki mistrz. Nie zapomnę jego znakomitego półfinału Australian Open 2005, kiedy w pięciu setach pokonał Rogera Federera. Trzymałem za niego kciuki. Pamiętam jego znakomity mecz na US Open, gdy w trzech setach poskładał Pete’a Samprasa. W 2006 roku w Moskwie odbywał się finał Pucharu Davisa. Było 2-2 w meczu z Argentyną. Safin wyszedł na kort, aby zagrać mecz o wszystko z Jose „Chucho” Acasuso. Wygrał. Misza Jużny rzucał z radości bananami po szatni, a Rosja po raz drugi zdobyła Puchar Davisa. Uważam, że Marat miał ogromny talent do tenisa, ale bardziej od gry kochał życie. On osiągnąłby jeszcze więcej, gdyby bardziej poważnie podchodził do sportu. Nie winię go za to, bo to jego wybór. W życiu są jeszcze inne przyjemności, nie oddychamy tylko tenisem… Będę szczery do bólu: gdybym miał 25% talentu, jaki miał Safin, byłbym w czepku urodzony. On potrafił zagrać wszystko: slajs, czop bekhendowy, miał dobrą „jedynkę” (pierwszy serwis), świetny forhend, a wolej był godny uwagi. Marat jest artystą. Jego nastrój zmienia się szybciej niż poglądy polityczne w Tel Awiwie… Najważniejsze, że to wspaniały człowiek, który lubi pomagać ludziom pokrzywdzonym przez Matkę Naturę… Gdybym jeszcze miał 15 centymetrów więcej, wówczas nie kryłbym się ze strachu przed Ivo Karloviciem… – wzdychał Dudi po zwycięstwie nad Lukasem Rosolem.

 

Dudi wolałby zagrać z Timem Smyczkiem aniżeli z królem ziemnych kortów z Manacor, bo jak twierdzi „Rafa Nadal, nawet jako inwalida wojenny, potrafi wygrać mecz na turnieju Wielkiego Szlema mając tylko jedną zdrową nogę i jedną zdrową rękę”. Marzenia Seli nie ziściły się, gdyż pomimo heroicznej postawy Smyczka, po 4 godzinach i 12 minutach, obolały Rafa pokonał Amerykanina.

 

Tęsknota za rodziną

 

Dudi Sela walczył jak lew na korcie nr 7. Trudno było wcisnąć igłę w ciżbę. Trybuny rozśpiewane, w niczym nie przypominały synagogi w praskiej dzielnicy Josefov. W Pradze myślami był rywal Dudi Seli, Lukas Rosol. W nocy z poniedziałku na wtorek (z 12 na 13 stycznia) Lukasowi urodziło się pierwsze dzieciątko. Syn. Dumny tata rozważał nawet rezygnację z gry w Melbourne. - Lekarze twierdzili, że syn przyjdzie na świat 19 stycznia, w dniu, w którym rozpoczął się Australian Open. Wolałem zostać przy żonie, a mały Andre chyba wysłuchał moich próśb i zjawił się na świecie o tydzień wcześniej. 13 stycznia o 1 w nocy… Ważył 3750 gram, ma 50 centymetrów. Płakał kiedy wyjeżdżałem na praskie lotnisko Ruzyne. Leciałem linią, która wspiera Australian Open przez Dubaj i Kuala Lumpur, ale doświadczyłem na własnej skórze jak okrutna jest tęsknota za rodziną. Przyleciałem do Melbourne w nocy z czwartku na piątek (z 15 na 16 stycznia). Medycy twierdzą, że trzy i pół dnia to minimalny czas, aby pokonać dług czasowy – wyznał Lukas Rosol po porażce z Dudi Selą.

 

Czeski tenisista nie potrafił znaleźć sposobu na świetnie grającego Selę. Fani dopingujący tenisistę z Izraela przedarli się przez wątłą zaporę i zasiali ziarno niepokoju w głowie Czecha. - Kiedy kibice Seli zaczęli krzyczeć: kill him, przestałem wierzyć w sukces. Nie interweniowałem, bo wiem, że Wielki Szlem czasami przeistacza się w Puchar Davisa, a zawodowy tenisista musi umieć radzić sobie z presją. W czwartek gram debla z Peterem Gojowczykiem. Chcę odpocząć i pokazać synowi, że tata nie cierpi na brak optymizmu. A czy syn będzie zdolnym tenisistą? Tego nie wiem. Agassi wygrał osiem turniejów Wielkiego Szlema w singlu. Niech Andre Rosol będzie zdrowy i wygra challenger. Szczęście ma różny wymiar – stwierdził zmęczony czterosetowym meczem Lukas Rosol.

 

Lukas wie, że nie tylko przybędzie mu obowiązków związanych z ojcostwem, ale i z rolą drugiej lokomotywy w kadrze Czech. Tomas Berdych pragnie być solistą. Berdia już nakarmił się sukcesami w Pucharze Davisa. Jest syty po triumfach w 2012 i 2013 roku. Celuje w tytuł Wielkiego Szlema, a gra w kadrze wyssała z niego mnóstwo energii. 6-8 marca w Ostrawie, w pięknej hali CEZ Arena, Czesi zagrają bez Berdycha. Australijczycy już o tym wiedzą i ostrzą sobie zęby, bo Rosol, Stepanek, Vesely i Pavlasek wcale nie są faworytami w starciu z „kangurami”. Hewitt, Tomic, Kyrgios, Kokkinakis, Guccione to tak mocna ekipa, że Jarda Navratil, kapitan Czechów, nie może spać spokojnie jak po przeczytaniu książki „Postrzyżyny”…

 

Malek Jaziri dziękuje Goranowi Ivaniseviciowi

 

Goran Ivanisevic odpędzał owady oplatające skąpy strumień światła bijący od lamp wokół kortu nr 10. Jak mawia mistrz Wimbledonu 2001: „ludzie ze Splitu mają wielkie serce”. 200 tysięcy osób zgotowało fetę Goranowi kiedy w czwartym podejściu do wimbledońskiego finału, pokonał swojego przyjaciela, Pata Raftera. Wielkie serce mistrza z Dalmacji wciąż bije. Podczas pobytu w Indiach (International Premier Tennis League), Malek Jaziri nawiązał kontakt z Goranem Ivaniseviciem. Chorwat, który z powodzeniem rozkochuje młodzież w tenisowej akademii w Umagu, chętnie przystał na propozycję współpracy z Tunezyjczykiem. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Malek pokonał w czterech setach Michaiła Kukuszkina. Nawet zacięcie Michaiła do zmiany dekoracji kortu (Kukuszkin delikatnie zdemontował siatkę w Melbourne Park) i zwymyślanie sędziego liniowego, poprzez nazwanie go pijanym ślepcem, nie wyprowadziło Malka z równowagi. Jaziri miał wsparcie na trybunach.

 

Przyjaciółka z Dallas, która mogłaby być jego mamą, trzymała kciuki za najlepszego tenisistę z Tunezji. A Malek odwdzięczył się dojrzałą grą. Kilkakrotnie próbował akcji kończonych wolejem w stylu Pete’a Samprasa, a że czuł podmuch pozytywnych wibracji, pokonał tenisistę z Kazachstanu. Garstka kibiców zaśpiewała Malkowi „happy birthday”, bo 20 stycznia Jaziri obchodził 31. urodziny (rówieśnik „Ołówka”). Zrobiło się kameralnie jak na challengerze w Burnie na Tasmanii, na który wybiera się Kasia Piter… Malek przytulił się do Gorana, a dziennikarzom powiedział, że „w życiu nie spotkał tak dobrego człowieka jak Ivanisević”. Malek nigdy nie trenował w Umagu na kortach, które upodobali sobie Brytyjczycy. Nie było szans na świętowanie. Malek zasnął jak niemowlę, a Philippa – przyjaciółka z Dallas tym razem nie wystąpiła w roli gosposi, która przyrządza doskonałą pastę z krewetkami… Specjalność zakładu a’ la Dallas (w lutym 2014 roku Jaziri awansował do finału challengera w Dallas).

 

W drugiej rundzie Jaziri znalazł receptę na mistrza gry podwójnej z Roland Garros 2014, Francuza Edouarda Rogera-Vasselina i ku osłupieniu fachowców, Jaziri wylądował w trzeciej rundzie. - Roger-Vasselin miał znakomity początek. Świetnie serwował, a jeszcze lepiej returnował. Nie mogłem odczytać jego serwisu. Musiałem czekać na dogodne sytuacje, aby mijać Francuza przy sieci. W trzecim secie kręciło mi się w głowie. Jestem urodzonym wojownikiem. Skorzystałem z napojów bogatych w witaminy i nie przestałem wierzyć w zwycięstwo. Francuz zarzucał mi po meczu, że oszukiwałem, brałem „medical”, ale to nieprawda. Poprosiłem o interwencję lekarza po rozegraniu nieparzystej liczby gemów, więc jestem czysty – wyjaśniał dziennikarzom Malek Jaziri.

 

Arabonski na medal

 

W trzeciej rundzie Tunezyjczyka czeka kolejny poważny sprawdzian: mecz z diamentem z Canberry – Nickiem Kyrgiosem. - Mam nadzieję, że kibice będą mnie wspierać podczas meczu III rundy z Nickiem Kyrgiosem (śmiech Malka). Nigdy nie grałem w Australii na wielkim korcie. Mam nadzieję, że chrzciny będą udane. Kyrgios pokonał mnie w trzeciej rundzie eliminacji US Open w 2013 roku. To był okres, w którym Nick zaczął piąć się w górę. Będę chciał mu uprzykrzyć życie nawet jeśli Kyrgiosa będzie wspierać 15 tysięcy gardeł na Rod Laver Arena. A Goran z pewnością opracuje ciekawą strategię na Kyrgiosa… Nie chcę, żeby ludzie pomyśleli, że cieszę się z kontuzji Marina. Cilić to wspaniały chłopak. Życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia. Goran pomaga mi, bo Marin leczy kontuzję. Przyjaźń wyzwala we mnie to co najlepsze. Jeszcze nigdy nie grałem w III rundzie Wielkiego Szlema. Pamiętam kiedy ostatnio byłem w II rundzie, jakby to był pierwszy pocałunek z dziewczyną. Roland Garros 2012, tuż przed kontuzją… Miałem 3 piłki meczowe z Marcelem Granollersem. Australijscy kibice doskonale czują na czym polega tenis. Lubią ofensywny styl gry. Nie gram tak jak Sampras, ale podobała mi się gra Pete’a, bo on nie znosił defensywnej gry. Cała naprzód! Chciałbym kiedyś tak smeczować jak Sampras w finale Wimbledonu z Beckerem. I być zdrowym – mówi człowiek, który najbardziej obawia się kontuzji.

 

Tyle razy tracił rytm, musiał wracać, a nie ma trudniejszej przeszkody aniżeli powrót do sportu po kontuzji… Goran Ivanisević objął Malka ramieniem po awansie do III rundy Australian Open i z szerokim uśmiechem na twarzy, wyznał: „Mr. Arabonski, jakby nie patrzeć, spisałeś się na medal!”

Tomasz Lorek z Melbourne Park, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze