Pocztówka z Melbourne Park: Z Alicją na bezludną wyspę

Tenis
Pocztówka z Melbourne Park: Z Alicją na bezludną wyspę
fot. PAP
Alicja Rosolska i Agnieszka Radwańska

Nie samym tenisem człowiek żyje. Czasem trzeba uciec od treningów, samolotów, restauracji, masaży i bezwzględnej walki z upływającym czasem. Oczywiście nawet na bezludnej wyspie oczy zatęsknią za widokiem obcej pary nóg. Najlepsza polska tenisistka, Agnieszka Radwańska, zabrałaby na odludzie pozytywnie zakręconą Alicję Rosolską.

Michael Venus, zwariowany nowozelandzki deblista przygotowujący się do przejścia legendarnym górskim szlakiem Tongariro alpine crossing, też nie pogardziłby towarzystwem Alicji. O czym to świadczy? Pęczniejące konto bankowe jest ważne, splendor, szampan Moet & Chandon i ładne samochody w niczym nie przeszkadzają, ale bogactwo duszy wciąż jest w cenie. Budująca informacja w chwiejącym się wszechświecie…

Bolidem waszmość rusz z kopyta

Andy Murray nie usiedziałby zbyt długo na bezludnej wyspie. Nawet, gdyby Piętaszek był zręcznym inżynierem i zamontowałby Murrayowi telewizor 14-calowy z możliwością oglądania na żywo kwalifikacji F1 na torze Sepang i walk Floyda Mayweathera Jr, Andy chciałby odfrunąć w pobliże ludzkiego siedliska. W Melbourne, w przededniu pojedynku z Nickiem Kyrgiosem, Andy nie stronił od zderzeń wzroku z obcymi przybyszami.


Mama trójki smyków spacerowała po  Russell Street, świergot ptaków uroczo mieszał się ze spalinami, a przed hotelem Grand Hyatt Melbourne panował zadziwiający spokój. Tenisiści grający na wózkach cierpliwie czekali na auta, które zawiozą ich na korty. Mama brzdąców wtopiła się w klimat żółwiego tempa. Przystanęła przed wejściem do hotelu, ni to czekała na taksówkę, ni to spoglądała w wąski korytarz nieba wciśnięty pomiędzy drapacze chmur. Nagle pojęła, że przecież w tym hotelu muszą spać gwiazdy światowego tenisa. Przyspieszyła kroku. Podeszła niemalże pod tabernakulum, dzieci utworzyły forpocztę, a pani sterująca ruchem aut, ubrana w koszulkę Tennis Australia, rozczuliła się.


Przepraszam bardzo – spytała mama. Czy moje skarby mogłyby sobie zrobić zdjęcie z Andym Murrayem?

 

Ach, znaleźć się we właściwym miejscu o właściwej porze… „Proszę spojrzeć. W holu hotelu pojawił się Andy Murray. Kątem oka widzę, że nie jest już zajęty rozmową z Amelie Mauresmo, więc podejdę i zapytam czy zgodzi się na zdjęcie z dziećmi. Proszę poczekać” – wyznała pani strzegąca ładu w rozkładzie jazdy aut KIA. Pytanie skierowane do mistrza US Open’2012 i Wimbledonu’2013 było krótsze niż „cięciwa” jaką Andy zagrał w pierwszym secie meczu z Grigorem Dimitrowem. Murray skinął głową. Przywitał się z dziećmi, rozpiął termobag, klęknął przy pociechach i cierpliwie pozował do zdjęć. Mama trójki brzdąców poprawiała latoroślom włosy, Andy wyciągnął drugą rakietą, wręczył smykowi, a kierowca samochodu, który miał zawieźć Szkota na korty, wystąpił w roli fotoreportera.


To był teoretycznie wolny dzień w napiętym grafiku najlepszego brytyjskiego tenisisty. Jechał na korty, aby potrenować przed meczem z Kyrgiosem. Mimo to znalazł czas, aby uszczęśliwić fotkami młodych miłośników tenisa. Murray wie ile dla młodego człowieka oznacza spotkanie z idolem. To naturalne, że musi dozować energię i rozsądnie gospodarować czasem wolnym od zajęć. Andy wciąż marzy o wielkich sukcesach. Na korcie Murray niepostrzeżenie przesuwa się z pasma kosodrzewiny w formacje skalne. Potrafi wrzasnąć w stronę mistrzyni Australian Open i Wimbledonu z 2006 roku: „nie powinienem cię słuchać, trzeba było grać slajsa przy pękniętej strunie”, ale za moment furia ustępuje miejsca ciszy. Praca z Murrayem musi być fascynującą wyprawą. Równie ciekawą jak jazda rowerem po zapomnianych dróżkach Tasmanii. „Męczą mnie wieczne pytania o tenis” – to znana sentencja wypowiadana przez 28-latka z Dunblane. Stąd Murray tak często podejmuje temat inny niż wolej, rozważania nad defensywnym stylem gry, taktyka na mecz z Berdią, presja podczas Wimbledonu czy utarczki z sędziami.


Ekscytuje mnie świat F1. Większość osób oglądająca wyścig przed telewizorem nie wie jakie ryzyko podejmują kierowcy. To ludzie o wyjątkowej skali talentu. Lewis Hamilton ociera się o szaleństwo. Jego manewry są solą życia. Wejście w szykanę, jazda na granicy, odporność mentalna – to sprawia, że uwielbiam śledzić F1. W sezonie 2014 F1 wyrywała mnie ze snu. Oglądałem walkę Lewisa z Nico z wypiekami na twarzy, niemalże wisząc na skraju kanapy. To niesamowite, że Lewis musiał czekać aż 6 lat, żeby po raz drugi zdobyć mistrzostwo świata – wyznał Murray w Melbourne Park.


Jedno jest pewne: w dniach 13 – 15 marca, obrońca tytułu będzie miał przynajmniej jedną bratnią duszę: Andy’ego Murraya. Nawet jeśli Szkot będzie wówczas walczył o punkty do rankingu ATP na kalifornijskiej pustyni w Indian Wells, to i tak Lewis otrzyma solidne wsparcie mentalne od Murraya. Andy uprawia wyczynowy sport na niebotycznym poziomie, więc rozumie co czuje Lewis wsiadając do bolidu czy też podróżując z kontynentu na kontynent.

 

 

– Przed rokiem opinia publiczna drwiła z moich problemów zdrowotnych podczas ćwierćfinału US Open. Zbierało mi się na wymioty, żołądek wariował, a ja wiedziałem, że muszę zacisnąć zęby, aby wyjść na kort. Przegrałem mecz z Novakiem Djokoviciem  na Flushing Meadows, a prasa uruchomiła lawinę domysłów nasączonych kpiną. Zaczęto doradzać mi wizytę u psychologa sportu i poddawać w wątpliwość sensowność współpracy z Amelie Mauresmo. Dziwnym trafem, nigdzie nie napotkałem na pytanie skierowane do Rafy po jego meczu II rundy z Timem Smyczkiem ocierające się o psychologię sportu. Nikt nie wysyłał Rafy do gabinetu lekarskiego, nikt nie radził Hiszpanowi, aby zasięgnął porady u psychoanalityka. Sport to nie tylko puchary, czeki, ładne dziewczyny i luksusowe auta. To przede wszystkim katorżnicza praca. Robimy to, bo kochamy tenis, ale nikt nie daje nam tytułów za darmo. Roger Federer przegrał w III rundzie z Andreasem Seppim i nagle rozpętała się dyskusja czy turniej bez Rogera jest cokolwiek wart. Gość gra przez kilkanaście lat na niesamowitym poziomie i naturalne, że kiedyś musi przegrać. Nie jest robotem. W świecie sportu porażki wybitnych mistrzów nie są niczym nowym. Jednak w tenisie przegrana Rogera czy Rafy wywołuje reakcje jakby ziemia zatrzęsła się albo świat wkraczał w okres zlodowacenia i zamierało życie na planecie. Cóż, jutro też wzejdzie słońce – podkreśla mistrz olimpijski w singlu z 2012 roku.


Murray wie, że jest lepiej przygotowany do sezonu 2015 aniżeli drzewiej bywało. Ivan Lendl, zwolennik sumiennej pracy, narzucił mu gigantyczne obciążenia, ale cel został osiągnięty. Z Amelie jest inaczej. Mauresmo potrafi umiejętnie skorzystać z pozycji jaką wypracowała sobie przez lata gry na korcie. Wie kiedy podejść do Wayne’a McKewena i wypytać o prognozę pogody podczas finału singla. Zdejmuje z barków Andy’ego wszelkie uciążliwe niuanse związane z planowaniem dnia podczas Australian Open. Jednak w okresie przygotowawczym nie stosowała taryfy ulgowej wobec Andy’ego.

 

– Wiem, że rok temu po ćwierćfinale Aussie Open, który trwał 200 minut (4 sety), nie miałem w sobie grama energii. Po meczu z Rogerem Federerem nie mogłem się ruszać. Wziąłem sobie do serca uwagi płynące od Amelie i bardzo solidnie przepracowałem okres zimowy. Podjąłem ekstremalny wysiłek. Po półfinale z Tomasem Berdychem czułem, że mogę jeszcze biegać przez dwa sety. To dowód na to, że jestem należycie przygotowany do trudów sezonu. Zresztą, jestem na takim etapie mojego życia, że wolę być szczęśliwy poza kortem i przegrać finał Wielkiego Szlema niż wygrać finał, zdobyć trzeci tytuł, a rwać sobie włosy w domowym zaciszu – wyznał Andy Murray.



Na kobiercu z Kim



Szkot zręcznie zmienił taktykę po przegranym tiebreaku w I secie meczu z Czechem i uciszył wszystkie dyskusje o rozstaniu z Danim Vallverdu. Poza kortem Andy pogratulował Tomasowi Berdychowi i Ester Satorovej zaręczyn.

– Czeka ich sporo pracy. Wiem co to oznacza, bo zaręczyłem się z Kim Sears w listopadzie 2014 roku. Znamy się z Kim od 9 lat, więc czas najwyższy, aby podjąć poważne kroki. Novak jest mężem i ojcem, Roger ma już sporą gromadkę, a więc czas na mnie. Przed laty tenisiści zwlekali z założeniem rodziny i przeważnie wiązali się z kims na stałe po zakończeniu profesjonalnej kariery. Kiedyś tenisista kończył karierę w wieku 30, góra 32 lat. Dzisiejsi herosi mogą z powodzeniem grać do 35 roku życia. Nie chcę czekać z założeniem obrączki aż osiągnę 35 lat. Od paru lat rozmawialiśmy z Kim o ślubie, ale byliśmy jeszcze zbyt młodzi, aby myśleć o poważnym związku i ustatkowaniu się. Kim czuje tenis, wszak jej tata jest trenerem – mówi Murray.

 

 

Oto wybranka Murraya - Kim Sears /fot. PAP

– Najpiękniej wspierała mnie po porażce z Rogerem Federerem w finale Wimbledonu’2012. Wówczas potrzebowałem bratniej duszy wokół siebie. Przez 4 dni po finale nie widziałem nikogo innego obok siebie: tylko Kim tkwiła przy mnie. Kim całe życie kręci się wokół tenisa, więc nie obawiam się, że obrośnie w piórka i będzie troszczyć się o to, aby być na okładkach magazynów. Życie żony czy dziewczyny tenisisty wcale nie jest łatwe. Jesteśmy egoistami, którzy troszczą się o wynik, wciąż chcą wygrywać na korcie, a sukces oznacza wiele wyrzeczeń. Kim doskonale mnie rozumie. Nie nalega, aby nasze dziecko (jeśli kiedykolwiek zostaniemy rodzicami) pojawiało się na konferencjach prasowych albo na korcie treningowym jak jeden z synów Lleytona Hewitta. Lubię Lleytona, ale nie wiem czy chciałbym, aby nasza pociecha przyglądała się z bliska tenisowi. Nie wyjawiłem precyzyjnej daty ślubu, bo nie chcemy kamer i mikrofonów na naszym weselu. To wyjątkowe chwile. Kim ma zmysł do organizacji. Radzi sobie znakomicie w tej materii. Na mojej głowie jest zapewnienie wiktuałów. Jestem wybredny jeśli chodzi o jedzenie, więc bądźcie pewni: dobrej strawy nie zabraknie na naszym weselu! – kończy Andy Murray. Samych łagodnych wyjść z szykan, Andy. Pamiętaj o starej nitce toru w Spa, ale od tej pory przyjdzie ci się scigać na obiekcie w Soczi…



Achtung Minnen



Zielonogórzanin Kuba Nijaki, pojętny trener i przyjaciel Łukasza Kubota jest szczęściarzem, bo jako smyk (12 lat) zawędrował wraz z bratem Radkiem do tenisowej akademii Johna Newcombe’a w Teksasie. Uczyć się tenisa pod okiem wielkiego australijskiego mistrza to jak zagrać na deskach Narodniho Divadla w Pradze. Dziś Kuba przepięknie włada angielskim, pracuje w belgijskiej federacji tenisowej, a w Melbourne świetnie prowadził do boju Greet Minnen, zdolną dziewczynę, która marzy o wielkiej tenisowej karierze.

 

14 sierpnia Minnen skończy 18 lat. Ma kapitalną technikę serwisu, dobrze gra z głębi kortu, z rzadka sprząta przy sieci. Nie jest to ani Kim Clijsters ani Justine Henin, ale ma cechę wybitnej sportsmenki: charakter wojowniczki. Spec od kolarstwa, arcymistrz w leczeniu urazów, poradził jej, aby przyjęła zastrzyk, który ulży jej skręconej lewej kostce. Niewielu wierzyło w to, że Minnen wygra z bólem. Tymczasem w ćwierćfinale, grając na bocznym korcie, w pełnym słońcu, Greet „poskładała” w dwóch setach Słowenkę Mancę Pislak.Zacisnęła zęby i wygrała 6-2, 6-2.

 

Mało tego, po chwili odpoczynku niewiele dłuższej niż opera „Czarodziejski flet”, Minnen zagrała w deblu i wraz z Niemką Kathariną Hobgarski awansowały do finału gry podwójnej. Wielka moc mieszka w Belgijce. Jeszcze nie pora, aby tenisistki tworzące wędrowny cyrk WTA Tour malowały w duszach transparenty pt. Achtung Minnen, ale w Lwicy z Turnhout drzemie ogromny potencjał. 1,75 metra, oburęczny bekhend, solidny forhend.

 

„Praca z Minnen jest dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Każdego dnia wstaję rano z przeświadczeniem, aby nauczyć się czegoś nowego i poszerzyć trenerski warsztat. Pracuję w pocie czoła z belgijskimi tenisistkami, które walczą o punkty w rankingu WTA. Szlifuję talent dziewczyny, która przegrała w I rundzie Aussie Open z Sereną Williams. Mam na myśli Alison van Uytvanck. Jestem dumny z osiągnięć najlepszej belgijskiej juniorki Greet Minnen, która pokazała prawdziwy lwi pazur w Melbourne Park. W tenisie ludzi z potencjałem jest tyle ile ziarenek piasku na pustyni czy mrówek w lesie pod Zieloną Górą. Greet jest ciekawą zawodniczką, lubi agresywny tenis. Potrafi fajnie mieszać grę, potrafi zagrać piłkę z rotację, chodzi do sieci, bardzo dobrze serwuje. Jest bardzo swobodna na treningu, potrafi rozwinąć skrzydła. Musi okiełznać emocje na korcie, pracować nad regularnością i lepiej radzić sobie w sytuacjach kryzysowych” – uważa Kuba Nijaki.


Oczywiście, nie pierwszy to przykład kiedy trener pracuje na obczyźnie. Dominik Hrbaty, przed laty bardzo dobry słowacki tenisista, podpisał kontrakt z tenisową federacją w Turcji i buduje potęgę slajsów w Ankarze. Kuba Nijaki bardzo chciałby zostać kapitanem kadry w Pucharze Davisa, ale póki co tworzy podwaliny pod przyszłe sukcesy belgijskiego tenisa. I trudno mu się dziwić: w zawodowym sporcie nie ma miejsca na sentymenty. Wypada mieć nadzieje, że Minnen będzie mistrzynią Szlema zanim Kuba zajmie miejsce w specjalnej kapsule, która wystrzeli go w przestrzeń międzyplanetarną. „Nie chcę, aby mnie skremowano. Prochy, obojętnie czy rozrzucone w okolicach kortu centralnego Wimbledonu czy wokół stadionu żużlowego przy W69 w Zielonej Górze, nie wchodzą w rachubę. Richard Branson, majętny acz kreatywny człowiek opracowuje technologię wypuszczania sarkofagu w kosmos. To ciekawa inicjatywa. Plan zakłada, ze trumna wystrzelona w kosmos będzie miała maleńkie okienko, po to, aby przytulić wzrok do szybki i oglądać gwiazdy. W razie w, gdybym się obudził, to chyba powędruję w tym kierunku, aby takim pojazdem wypuścić się w przestrzeń i odwiedzić kosmitów…” – kończy szczęśliwy człowiek, wiecznie penetrujący tenisowe meandry, Kuba Nijaki.


Ala Rosolska – lekarstwo na kiepski humor


Krakowianka Agnieszka Radwańska, półfinalistka Australian Open’2014, nie ma cienia wątpliwości. Gdyby mogła zabrać 3 osoby na bezludną wyspę, Alicja Rosolska byłaby pierwszym wyborem.

 

Nie znam Marinko Matosevicia prywatnie na tyle dobrze, aby wypowiedzieć się na temat jego przydatności na bezludnej wyspie, ale z pewnością na taką wyprawę, zabrałabym Alę Rosolską. Ona zawsze jest bardzo pogodna, niezwykle wesoła, kipi pozytywną energią. Wzięłabym też Jerzyka, bo co by nie mówić, miksta najlepiej się z nim gra. I… Rogera Federera, bo to ikona tenisa, ale też człowiek o niebywałej klasie – wyznała w Melbourne Agnieszka Radwańska.  

 

 

 Janowicz i Radwańska zwyciężyli w tegorocznej edycji Pucharu Hopmana! / fot. PAP


Ala zagrała świetnie w deblu w parze z Kanadyjką Gabrielą Dąbrowski. Co prawda w III rundzie zabrakło mocnej kawy, aby pobudzić zodiakalnego Strzelca do wysiłku, ale i tak występ w Melbourne Park należy uznać za udany.

 

– Nie jestem fanką kawy, ale zauważyłam, że pod ręką jest cola, więc sięgnęłam po ten popularny napój. Tak postępuję wówczas kiedy czuję się senna. Kapitan kadry w Fed Cupie, Tomasz Wiktorowski pytał mnie w Melbourne jaki rozmiar koszulek ma dla mnie zamawiać. Nie muszę mieć pokoju z jacuzzi. Nie muszę opływać w luksus. Z reguły hotelowy pokój dzielę z partnerką deblową. Dla mnie 3 osoby na bezludnej wyspie to zdecydowanie za mało, bo ja lubię gadać. Nie jestem pesymistką. W zasadzie jestem szczęśliwym człowiekiem. Lubię się uśmiechać. Nawet wtedy kiedy jest pod górkę, jak w Vina del Mar (Chile) w 2008 roku… Grałam supertiebreaka z tamponem w nosie, bo jak na złość właśnie wtedy zaczęła mi lecieć krew z nosa, chociaż w Andach nigdy się nie wspinałam.  Uratowały mnie inhalacje, liście z eukaliptusa… Trzeba być pogodnie nastawionym do swiata. Dobrze, że sezon zaczyna się w Australii, bo to słońce daje nam mnóstwo pozytywnej energii. Bardzo lubię Australię, uwielbiam Melbourne, a gdyby to miasto było bliżej Polski, to pewnie bym się tu przeprowadziła. Gdyby takie miasto istniało w Polsce, to na bank mieszkałabym w Melbourne. Niestety, do Melbourne z Polski jest bardzo daleko, a wiadomo, że my Polacy lubimy się trzymać rodziny, więc byłoby trudno z przelotami… Lubię Tasmanię, dziką przyrodę, lubię takie klimaty, ale nie wiem czy na starość nie wolałabym jednak siedzieć przy kominku z rodzinką otoczona wianuszkiem wnuków… Wygrzewać się w słońcu to fajna sprawa, nie powiem, ale nie samemu. Bezludna wyspa jest piękna, cudowna na odpoczynek, ale to nie miejsce buduje klimat, tylko czas spędzony z dobrym towarzystwem, a nade wszystko z dobrymi ludźmi…”– podkreśla sentymentalistka Alicja Rosolska i od razu góry Cradle Mountains na Tasmanii zmieniają kolor…



Australijski kibic



O piątej nad ranem ciszę nad chińską dzielnicą rozrywa kłótnia australijskich miłośników sportu. Przez dwa tygodnie w roku Melbourne żyje tenisem. Mieszkańcy tej uroczej metropolii lubią żartować, że wystarczy ogłosić, że dwie muchy będą ścigać się po murze w centrum miasta, a pojedynek będzie cieszył się wielkim zainteresowaniem. To prawda, że tenis przegrywa w Australii z krykietem, aussie rules football i rugby. Co nie zmienia faktu, że przez dwa styczniowe tygodnie, większość ludzi śpiących, pracujących i całujących się nad rzeką Yarra, oddycha tenisem. Młoda zakochana para uprawiająca odważny seks na przystanku tramwajowym, rozmawia o szansach Marii Szarapowej na zarobienie kolejnych dziesiątek milionów dolarów i szóstego Szlema w karierze. Starszy pan, który odwiedził muzeum w Oświęcimiu, rozmyśla co stanie się w przyszłości z diamentem z Canberry – Nickiem Kyrgiosem. Fan tenisa z Nowej Zelandii będzie namawiał szwajcarskiego dziennikarza, aby ten zaczął kopulować za jedyne 5 i pół dolara z maskotką misia koala. A emerytowany kolejarz z Laburnum będzie krzyczał podczas finału debla, że pragnie więcej darmowych toalet w centrum Melbourne. Jednak prawdziwym przebojem Szlema była para chińskich gołąbków, która łamaną angielszczyzną, rozdzierała ciszę nocną.

 

„Zabiję cię, ty k….” – ochrypły głos Azjaty nakłuł powietrze. „Tłumaczyłem ci, żeby postawić na porażkę Federera w trzeciej rundzie. Gdybym postawił spore pieniądze na wygraną Andreasa Seppi, dziś nie musiałbym martwic się, aby wstać o świcie i zasuwać w sklepie. Mielibyśmy fortunę, ale ty byłaś zauroczona mistrzem z Bazylei” – grzmiał człowiek o nikczemnym wzroście.

 

 

Sygnał nadjeżdżającego patrolu policyjnego zdecydowanie nadwątlił siły niedoszłego milionera. W Australii panuje surowe prawo. Jest rojno i gwarno na ulicach, w szczególności podczas weekendów znaczonych szmerem tenisowej piłeczki, ale prawa należy przestrzegać. Zabawa na całego – to motto Australijczyków, ale wszyscy wiedzą którędy przebiega granica dobrego smaku…

Tomasz Lorek z Melbourne Park, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze