Kto to przyszedł i w ogóle po co? Czyli kobiece sędziowanie

Siatkówka
Kto to przyszedł i w ogóle po co? Czyli kobiece sędziowanie
fot. PAP
Anna Niedbał

W ostatnich latach coraz więcej kobiet sędziuje mecze w polskiej ekstraklasie siatkarzy. Niektóre z nich nie zauważają, aby były traktowane inaczej niż arbitrzy-mężczyźni. Inne doświadczyły ze strony zawodników zarówno większego szacunku, jak i lekceważenia.

- Wydaje mi się, że podczas spotkań płeć sędziego nie ma znaczenia. My kobiety nie jesteśmy inaczej traktowane. Mam nadzieję, że nasza praca oceniania jest na równi z pracą kolegów. Chyba właśnie o to chodzi, żeby podczas spotkania nie było w ogóle zauważalne, czy gwiżdże w meczu kobieta, czy mężczyzna - powiedziała Anna Niedbał.

W poprzednim sezonie była jedyną kobietą prowadzącą pojedynki PlusLigi. W sezonie 2012/13 w gronie rozjemców byli sami mężczyźni. W obecnych rozgrywkach sędziują trzy panie.

Różnicę w zachowaniu zawodników odczuwa Agnieszka Michlic, która miała do czynienia zarówno z przejawami większej uprzejmości, jak i braku kultury.

- Nie ma tu reguły. Niektórzy siatkarze są bardzo przykrzy w stosunku do sędziów-kobiet. Zaczynają od tego, że na dzień dobry przy wejściu na salę rzucają hasła typu - kto to przyszedł i w ogóle po co?. To jest bardzo bolesne, bo jak widać nadajemy się nie tylko do gotowania obiadów i mycia naczyń, ale też czasami do innych, wyższych celów. Inni starają się być troszeczkę grzeczniejsi niż w stosunku do arbitrów-mężczyzn. Z moich obserwacji wynika, że im zawodnik więcej osiągnął, im większe ma umiejętności, tym bardziej potrafi się zachować. Ci zaś, którzy dopiero zaczynają, niestety muszą się jeszcze wiele uczyć, nie tylko pod względem sportowym - podkreśliła Michlic.

Jak dodała, nie ma pretensji do graczy, że podczas meczu walczą o swoje, jeśli uważają, że sędzia pomylił się na ich niekorzyść. W takich wypadkach płeć rozjemcy schodzi na dalszy plan.

- Zawodnicy nigdy nie wybaczają sędziom błędów, czy to będzie mężczyzna, czy kobieta. Zawsze będą walczyli o swoje i to, uważam, jest jak najbardziej naturalne. To jest sport, każdy chce wygrać. Jeśli faktycznie czują się skrzywdzeni, to będą dochodzić swoich racji. A to, czy robią to w bardziej czy mniej delikatny sposób, to już kwestia danego zawodnika. Tak jest też na co dzień, jeden człowiek jest chamem, a drugi przekaże swoje uwagi w sposób kulturalny. Z trenerami generalnie bywa podobnie. Trzeba wytyczyć granice, czasem przydają się kartki - podkreśliła Michlic.

Jej zdaniem, sytuacja żeńskich sędziów w polskiej siatkówce przechodziła już różne fazy.

- Sama przerabiałam etap, kiedy kobiety miały bardzo trudno, później było łatwiej. Teraz mniej więcej jest równouprawnienie w tej profesji, ale to się wciąż zmienia. Tak jak w dużych korporacjach. Widzę jednak światełko w tunelu - podsumowała.

Ona, jak i Niedbał zgodnie przyznają, że sędziowanie w kobiecej i męskiej siatkówce znacząco się różni.

- W przypadku męskiej jest trudniej. Piłka szybciej fruwa i łatwiej przez to o błąd - zaznaczyła Niedbał.

Michlic z kolei zwróciła uwagę na aspekt techniczny, który znaczniej bardziej utrudnia sędziowanie w żeńskich pojedynkach.

- Wszyscy mówią, że z kobietami jest łatwiej, ale tylko pod tym względem, że piłka przeważnie wolniej spada. One jednak popełniają więcej błędów technicznych. Trudniej ustalić sobie w ich wypadku ten celownik, co jest jeszcze dopuszczalne, a co już nie, bo tych błędów jest sporo. Tak naprawdę też lepiej się widzi lub słyszy bloki zawodników, bo są tu mocniejsze uderzenia, a u siatkarek są lekkie i czasem piłka przejdzie po paznokciu, co naprawdę trudno dostrzec - argumentowała.

Przyznała, że bardzo przejmuje się zdrowiem siatkarzy podczas prowadzonych przez siebie meczów.

- Każda kontuzja jest dla mnie czymś ważnym. Wiem, jak przykra potrafi być utrata zdrowia na boisku, bo ze względu na uraz sama musiałam przedwcześnie zakończyć karierę zawodniczą. Lekarz zakazał mi jakiejkolwiek aktywności poza grą w szachy, brydża i jazdą na rowerze. Chciałam być blisko dyscypliny, którą kocham i dlatego poszłam na kurs sędziowski - dodała.

Jej zdaniem sędziowie cały czas się uczą i nie ma możliwości, żeby nigdy już nic ich nie zaskoczyło.

- Zawsze jest tak, że rozmawiamy o czymś czysto teoretycznie i mówimy to niemożliwe, żeby to się zdarzyło, ale to coś się potem dzieje. Jestem specjalistką od takich historii. Jeszcze mi chyba tylko nie zgasło światło podczas meczu - zaznaczyła z uśmiechem.

Jako najtrudniejszy test wspomina zdarzenie z kursu na sędziego międzynarodowego, gdy jedna z zawodniczek doznała kontuzji kręgosłupa.

- Leżała na środku boiska i nie bardzo było wiadomo, co dalej robić. Nie można jej było w ogóle ruszyć, wezwano pogotowie i czekaliśmy. Wszystko, co było później, było czysto spontaniczne. Pomyślałam, co ja - jako zawodniczka czy trenerka - chciałabym zrobić w takiej sytuacji. Sporo pomogło mi też wcześniejsze sędziowanie w siatkówce plażowej, bo w niej wytyczne dotyczące kontuzji są bardziej klarowne. Wykorzystałam je, trochę też podeszłam do tego po ludzku i szczęśliwie wszystko się udało jakoś poukładać - wspominała Michlic.

Az, PAP

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze