Iwańczyk: Anastasi, czyli kwiat Lotosu

Siatkówka
Iwańczyk: Anastasi, czyli kwiat Lotosu
fot. Cyfra Sport

Złote medale PlusLigi odebrali siatkarze Asseco Resovii. Nie mniejszymi bohaterami – kto wie, może właśnie największymi - są jednak gracze Lotosu Trefla Gdańsk, którzy zostali wicemistrzem kraju oraz sięgnęli po Puchar Polski. Szczerze? To nie miało prawa się udać.

Historia Lotosu sięga dopiero dekady. Pokazuje ona dobitnie jak ważna w sporcie jest cierpliwość. Budowane naprędce potęgi to z reguły byty krótkotrwałe, nieoparte na żadnej filozofii, może jedynie sile sponsorskiego pieniądza. Drogą na skróty chciał iść także sam Lotos, który już w pierwszym po awansie sezonie skompletował gwiazdorski skład, m.in. z Łukaszem Kadziewiczem, Jakubem Badnarukiem czy Brazylijczykiem Bruno Zanuto. Ten ostatni miał być objawieniem całych rozgrywek, skończyło się tym, że z powodu kontuzji najwięcej czasu spędził w gabinetach lekarskich.


Był to chybiony pomysł na budowę drużyny, skończyło się hucznym spadkiem, a nie sukcesem, inne stosowane później przez właścicieli rozwiązania przynosiły tak samo fatalny efekt. Nie zdawały egzaminu kolejne rewolucje w składzie, po spadku aż dwóch lat potrzeba było gdańszczanom na ponowny awans, gdyby nie zamknięcie PlusLigi w sezonie 2011/2012 Loto Trefl znów wypadłby w sportowej walce (9. miejsce) z elity. Przez cztery nieudane sezony przewinęło się ponad pół setki siatkarzy, kilku trenerów, tabuny ludzi pracujących w klubie. Bez sukcesu, bez przyzwoitego choćby wyniku, który uzasadniłby właścicielowi i sponsorom wydawane na siatkówkę pieniądze.


Gdybyśmy wrócili pamięcią do początku sezonu, także teraz nie miało prawa się udać. Zrewolucjonizowany skład z ośmioma nowymi graczami to kolejne przewrócenie drużyny do góry nogami, tym bardziej że aż pięciu pozyskanych wskoczyło od razu do podstawowego składu. Zostali w nim do samego końca, nie przypuszczając, że będzie to taki sezon, zakończony srebrnym medalem i Pucharem Polski.


To nie zrobiło się samo, a skoro w dyscyplinie wymagającej niezliczonych powtórzeń, zgrania, utrwalania schematów udaje się osiągnąć sukces po tak fundamentalnych zmianach, należy wskazać na szkoleniowca. Żeby jeszcze bardziej wymknąć się regułom, także nowego szkoleniowca, który poznawał i zespół, i klub. Zżyma się teraz środowisko na liczbę obcokrajowców prowadzących polskie drużyny (po przejęciu Czarnych Radom przez Raula Lozano jest ich ośmiu), Andrea Anastasi udowodnił jednak, że paszport i pochodzenie jest ostatnim kryterium, na które powinno się zwracać uwagę. Tak, to Anastasi jest twórcą nieprawdopodobnego na skalę PlusLigi sukcesu. Nie umniejszając roli samych siatkarzy, którzy znów wspięli się na szczyt (Wojciech Grzyb, Piotr Gacek, Bartosz Gawryszewski), wystrzelili jako gwiazdy (Mateusz Mika, Murhpy Troy), właściwie można by wymieniać wszystkich włącznie z rezerwowymi, którzy przyłożyli rękę do tych trofeów, to właśnie włoski trener jest dla mnie największym bohaterem tego sezonu.


Oglądając dekorację złotych i srebrnych medalistów PlusLigi, sukces gdańszczan wydał mi się tym cenniejszy, że uzyskany w niełatwej konkurencji z wiele bogatszymi klubami. Może właśnie dlatego Lotos Trefl Gdańsk z budżetem więcej niż połowę niższym od Asseco Resovii czy PGE Skry Bełchatów budzi taką sympatię. Drużyna, w której rezerwowi nie ogrywają tak istotnej roli jak u rywali, i często mierzy się głównie ze swoimi słabościami. Klub, którym zarządzają naprawdę rozsądni ludzie.


Panowie, tym większy dla Was szacunek.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze