Alfred Hitchcock przy Łazienkowskiej! Klasyku definicja właściwa

Piłka nożna
Alfred Hitchcock przy Łazienkowskiej! Klasyku definicja właściwa
fot.PAP

To prawdopodobnie najlepszy mecz w historii polskiego futbolu. Skala, ranga, dramaturgia – wszystko jak z podręcznika. I choć ostatni finał Pucharu Polski z przekroju trybun przypominał raczej Camp Nou w trakcie Gran Derbi, za 20 lat nikt nie będzie o tym pamiętał. O Legia – Widzew '97 mówi się do dziś. Dla jednych najczarniejszy koszmar, dla drugich wspomnienie chwały. Liga Mistrzów 95/96 vs. Liga Mistrzów 96/97. W archiwum.

Legia – Lech, Wisła – Legia, Legia – Górnik, derby Krakowa, Łodzi, Warszawy, Wielkie Derby Śląska – niezależnie od tego co akurat jest na topie, definicji klasyku należy szukać gdzie indziej. Składa się na nią kilka liczb: 5 – w tyle minut Legia przegrała mistrzostwo Polski; 65 – w tej minucie Franciszek Smuda wprowadza na boisko Alexandru Curtiana; 87 – w tej z kolei, po asyście Curtiana, Sławomir Majak trafia na 1:2; 92 – w tej minucie, po kolejnej asyście Curtiana oraz bramkach Dariusza Gęsiora i Andrieja Michalczuka, Widzew świętuje drugie z rzędu mistrzostwo Polski. Warto chyba dodać jeszcze jedną liczbę: 85 – za tyle złotych Sylwester Cacek wystawił ostatnio Widzew Łódź na sprzedaż...

A było to tak (wszystkie cytaty pochodzą z tygodnika „Piłka Nożna”):

 



 

„Takie mecze, zwłaszcza w polskiej lidze, zdarzają się niezwykle rzadko. Przed piętnastu laty Śląsk Wrocław uległ u siebie Wiśle Kraków i... przegrał walkę o mistrzostwo kraju z łódzkim Widzewem, Trzy lata temu Legia rzutem na taśmę zdołała zapewnić sobie remis w decydującym o tytule meczu z Górnikiem Zabrze. Natomiast przed rokiem Widzew w ostatnich minutach potyczki z Legią w Warszawie zdobył zwycięską bramkę – remis prawdopodobnie intronizowałby drużynę stołeczną. Jednak scenariusz meczu Legia Warszawa – Widzew Łódź z 18 czerwca 1997 roku (data zapewne długo będzie wspominana) zaskoczył wszystkich! Podobnej dramaturgii, by nie powiedzieć horroru, nie powstydziłby się nawet mistrz Alfred Hitchcock.”



„Spróbujmy odpowiedzieć na pytanie – dlaczego gospodarze przegrali z Widzewem w sytuacji, gdy zdaniem wielu obserwatorów taki wyczyn graniczył z dokonaniem cudu? Udanym manewrem taktycznym szkoleniowca Legii okazało się ustawienie Sylwestra Czereszewskiego z prawej strony pomocy. Tomasz Sokołowski wystąpił obok Ryszarda Stańka w środku drugiej linii, za nimi Dariusz Czykier, z lewej strony Jacek Bednarz. Przez pierwsze dwadzieścia minut kwintet pomocników Legii panował w środku boiska. Widzewiacy zbyt często tracili piłkę w sytuacjach jeden na jeden, a gospodarze umiejętnie blokowali także akcje łodzian na flankach. Pierwszy gol padł po zaledwie dziesięciu minutach. Dośrodkowanie Sokołowskiego z rzutu rożnego, strzał głową Cezarego Kucharskiego i 1:0 dla gospodarzy! Widzew z konieczności postawił na atak pozycyjny. Goście osiągnęli tak zwaną optyczną przewagę i jeszcze w pierwszej połowie aż sześciokrotnie zagrozili bramce Legii. Kiedy jednak 12 minut po przerwie Czereszewski, po indywidualnej akcji, podwyższył na 2:0 – losy meczu wydawały się być przesądzone. Przypomnijmy, że ewentualne zwycięstwo Legii różnicą dwóch bramek zapewniałoby jej mistrzostwo Polski nawet w przypadku remisu w ostatnim meczu sezonu z GKS w Katowicach.”


„Kibicom Legii radosny nastrój podtrzymały kolejne natarcia gospodarzy, którzy byli bardzo bliscy strzelenia trzeciego gola. Najpierw jednak piłka po uderzeniu Kucharskiego trafiła w słupek, później doskonałych okazji nie wykorzystali Mięciel (sam na sam ze Szczęsnym) i Czykier, któremu piłkę dograł Sokołowski... Niefrasobliwość, czy raczej brak koncentracji spowodowany satysfakcją z prowadzenia 2:0? Po meczu nie brakowało opinii, że legioniści stanowczo zbyt wcześnie ujrzeli pokaźne premie, obiecywane im za zdobycie tytułu mistrzowskiego. Tak twierdzili rozżaleni kibice, którzy nie potrafili zrozumieć przyczyn kataklizmu, jaki w ostatnich minutach nawiedził warszawski zespół.”




„Jak nie mieli sił, to powinni ustawić się we własnym polu karnym i wybijać piłkę na aut. Przy takim sposobie gry Legia nie straciłaby bramki nawet w meczu z Barceloną, Borussią Dortmund czy Juventusem! - powyższa opinia dość wiernie oddaje nastroje większości zszokowanych sympatyków Legii. Niewielu z nich zauważyło, że trener Widzewa, Franciszek Smuda, w 65. minucie dokonał bardzo udanej zmiany. Oto na boisku pojawił się Alexandru Curtian, który od razu uporządkował grę swojego zespołu. Akcje Widzewa stały się groźniejsze, mniej schematyczne! Właśnie Curtian, na cztery minuty przed końcem meczu, prostopadle zagrał do Majaka, który skrzętnie skorzystał z gapiostwa Kacprzaka i Kozioła. Widzew przegrywał więc tylko 1:2. Ale dwie minuty później Curtian dograł piłkę do Rafała Siadaczki. Ten miał wystarczająco dużo czasu, by dokładnie dośrodkować do Dariusza Gęsiora. Obrońca Widzewa zawędrował pod bramkę Legii, bo nie musiał już pilnować żadnego z napastników ekipy gospodarzy. Wcześniej bowiem o zmianę prosił i Kucharski, i Mięciel. Widzew osiągnął więc wymarzony remis i – raz jeszcze zaatakował. Skutecznie! Gęsior zagrał do Andrieja Michalczuka, który z bliska zaskoczył Grzegorza Szamotulskiego. 3:2 dla Widzewa!”

„Widzew ponownie zaimponował konsekwencją i determinacją, uświadamiając wszystkim, że mecz trwa nie 87, a 90 minut. Niby prawda ta jest znana od dnia narodzin futbolu, ale znać nie zawsze oznacza rozumieć. Czy zawodnicy Legii zawiedli kondycyjnie? Paweł Skrzypek i Jacek Zieliński w końcówce dreptali po boisku, a Kozioł nie potrafił dokładnie wybić piłki. Skrzypek cztery dni wcześniej rozegrał mecz z Gruzją, z powodu kontuzji nie mógł odpowiednio przepracować zimowego okresu przygotowawczego. Podobnie Zieliński, który przed spotkaniem z Widzewem właściwie nie trenował (odbicie pięty). Być może także to spowodowało, że w meczu na szczycie szybkość i wytrzymałość były atutami Widzewa. Nowy-stary mistrz Polski przewyższał gospodarzy także pod względem umiejętności gry zespołowej. Zarówno w obronie, jak i w ataku.”

 

„Legia nawiązała do tradycji. W sezonie 1964-65 do 85 minuty wygrywała z Szombierkami Bytom 4:0, by przegrać 4:5. Jak cudne są wspomnienia! Na wspominki zebrało się także Leszkowi Piszowi, dziś zawodnikowi greckiej Kavali. Pisz wyznał w Gazecie Wyborczej, że przed rokiem głośno było o tym, iż legioniści sprzedali mecz Widzewowi. A to bzdura, bo Pisz nigdy nie sprzedałby meczu drużynie z Łodzi. Każdej innej, tylko nie z Łodzi. Znaczy drużynie z Chorzowa, Bełchatowa itp. - by sprzedał...”

 

„Po raz szósty dziennikarze „Expressu Ilustrowanego” przyznali „Złote Buty” dla najlepszego łódzkiego piłkarza sezonu. Wygrał zdecydowanie libero Widzewa Łódź – Tomasz Łapiński, który tym samym w krótkiej historii tego rankingu stał się pierwszym dwukrotnym laureatem. Wyprzedził kolegów z zespołu – Radosława Michalskiego, Macieja Szczęsnego i Jacka Dembińskiego. W pierwszej „11” znalazło się aż sześciu mistrzów Polski 1996 (w sumie ośmiu widzewiaków z sezonu 1996/97 – red.) Nie zapomniano o Franciszku Smudzie, którego uhonorowano „Buławą Expressu” za osiągnięcia, jakie wcześniej nie miały miejsca. Dziennikarze wyliczyli, że Franciszek Smuda od chwili objęcia w Widzewie trenerskiej posady (7 maja 1995) prowadził zespół w 76 meczach ekstraklasy osiągając imponujący bilans: 56 zwycięstw, 14 remisów i tylko 6 porażek. A oto najlepsza „11” regionu, w którym – jak z dumą mówili organizatorzy uroczystości – znajduje się stolica polskiego piłkarstwa: Szczęsny (Widzew), Kłos (ŁKS), Łapiński, Bogusz, Szymkowiak, Michalski (Widzew), Terlecki (ŁKS), Majak, Citko, Dembiński (Widzew), Trzeciak (ŁKS).”

Symboliczną pieczęć nad drugim z rzędu mistrzostwem i surrealistycznym zwycięstwem na Legii postawił Jacek Dembiński – w ostatnim meczu z Rakowem, co ostatecznie przekonało niemieckie HSV, zdobył pięć bramek w ciągu 63 minut. Zresztą, może nie sam mecz przy Łazienkowskiej, ale ogólnie sezon 96/97 z Ligą Mistrzów w tle, okazał się dla widzewiaków prawdziwą trampoliną. Wkrótce do Hansy Rostock – gdzie rozegrał 108 spotkań – udał się Sławomir Majak; Alexandru Curtian Łódź zamienił na Petersburg, a wcześniej przecież do francuskiego Guingamp trafił Ryszard Czerwiec. Legii musiał wystarczyć skromny Puchar Polski i... 31-letni Roman Kosecki od FSO na pocieszenie.

Później już żaden klasyk nie był taki sam. Ligi Mistrzów też już nigdy w Polsce nie było...

Rafał Hurkowski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze