O Węgrze, który podbił Glasgow

Żużel
O Węgrze, który podbił Glasgow
fot.
Zawodnicy Tigers Glasgow w akcji.

We wtorek 12 maja Polsat Sport pokaże ekscytujące starcie żużlowych Tygrysów: Glasgow kontra Sheffield. W oczekiwaniu na emocje, przybliżymy postać Węgra, który sprawił, że skarbiec klubu żużlowego z Glasgow mienił się w coraz piękniejszych kolorach…

13 lipca 1986 roku. Równe, dzisiejsza Ukraina, ówczesny Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Finał indywidualnych mistrzostw Europy juniorów na żużlu. Polska miała tylko jednego reprezentanta – Zbigniewa Błażejczaka, zielonogórską Zgrzeblareczkę. Błażejczak uzbierał 7 punktów i zajął 10 miejsce. Igor Marko, wówczas reprezentant ZSRR, sięgnął po złoty medal. Za jego plecami Tony Olsson ze Szwecji, późniejszy dyrektor Grand Prix, a na najniższym stopniu podium stanął Duńczyk Brian Karger, dziś zdolny tuner silników. Czwarty był Czechosłowak Bohumil Brhel.

 

Mało kto zwracał uwagę na Węgra, który gorączkowo krzątał się przy swoim motocyklu. Robert Nagy, przemiły jegomość, który w Równem zdobył tylko 2 punkty i zajął 15 miejsce. Czekała go długa podróż do domu, powoli zmierzchało, drogi wyboiste i dziurawe, więc Nagy nie zwlekał z pakowaniem sprzętu do busa. Smutek malował się na twarzy Węgra, bo Robert nigdy wcześniej nie wystartował w finale IME, a debiut nie ułożył się po jego myśli. Kiedy Robert usiadł za kierownicą busa i uruchomił silnik, nie wiedział, że był to jego jedyny występ w gronie najlepszych juniorów globu…  

 

Tor vis a vis szkoły

 

Wsi spokojna, wsi wesoła… Robert Nagy uczęszczał do szkoły w Szeged. Codziennie musiał pokonać dystans 10 kilometrów, ale nie marudził, tylko wesoło maszerował, tudzież jechał na rowerze, aby chłonąć wiedzę. „Po drugiej strony szosy znajdował się tor żużlowy, więc nie sposób było nie słyszeć motocykli. Szedłem na lekcje matematyki, rozwiązywałem zadania, a w tle słychać było jak pracuje żużlowy motor. Podejrzewam, że nigdy nie zostałbym żużlowcem, gdyby nie bliskie sąsiedztwo toru i szkoły” – wspomina Robert Nagy. We wrześniu skończy 48 lat.

 

Madziarzy mieli zdolną grupę zawodników w drugiej połowie lat 80-tych i na początku lat 90-tych. Zoltan Adorjan i Sandor Tihanyi wywalczyli brązowy medal w mistrzostwach świata par w 1990 roku w bawarskim Landshut. Ponadto z powodzeniem na europejskich torach ścigali się: Laszlo Bodi, Jozsef Petrikovics, Zoltan Hajdu, Antal Kocso.

 

W kwietniu 1991 roku grupa węgierskich żużlowców udała się na tournée po drugoligowych torach brytyjskich. Promotorzy z Wysp chcieli przyjrzeć się z bliska Madziarom, a przy tym głęboko wierzyli, że z morza gulaszu wyłowią nieprzeciętny talent. Ot, cosik dla urozmaicenia i egzotyki. Węgier w składzie angielskiej drużyny ligowej byłby atrakcją. Trzy pierwsze spotkania towarzyskie nie układały się po myśli ekipy znad Dunaju. Trudna geometria toru, inny materiał aniżeli na kontynentalnych obiektach i choć serce płakało, Węgrzy zbierali srogie lanie. Jednak, gdy tylko zobaczyli tor Shawfield w Glasgow, wstąpiła w nich nadzieja…

 

21 kwietnia – magiczna data

 

Wyspiarze uśpieni łatwymi zwycięstwami, nie spodziewali się, że Węgrzy stawią solidny opór w Glasgow. Jakież było zdziwienie Tygrysów z Glasgow kiedy spojrzeli na tablicę wyników po 15 wyścigach. 51-39 dla Węgrów. Zoltan Hajdu, były zawodnik Kolejarza Opole, jeździł jak natchniony. Robert Nagy wywarł pozytywne wrażenie zdobywając 10 oczek. Gwiazda Tygrysów, Steve Lawson, przecierał oczy ze zdumienia. Wybełkotał jeno: „nie wiem czy Węgrzy byli tak znakomici czy my tak słabi”.

 

Gdy tylko Robert Nagy wyszedł spod prysznica, do drzwi szatni zapukał promotor Glasgow – Neil Macfarlane. Neil nakłaniał Roberta, aby podpisał kontrakt z Tygrysami, ale Nagy odmówił, bo miał zobowiązania przy ulicy Hetmańskiej w Rzeszowie. Madziar ścigał się wówczas w barwach Stali Rzeszów. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze…

 

W 1992 roku Macfarlane ponownie złożył ofertę Robertowi. Wydawało się, że większe szanse na kontrakt będzie miał Zoltan Adorjan, ale promotor Glasgow zerknął w metrykę i rozwiał wątpliwości. Zoltan jest starszy od Roberta o 6 lat. Dla 25-letniego zawodnika Wyspy były idealnym miejscem do dalszego rozwoju. Nagy pochodzi z epoki romantyków, którzy sami wsiadali za kółko, gnali setki kilometrów i kręcili świetne wyniki na torze. „Z mojego domu do Rzeszowa miałem 500 kilometrów. To był tor położony najbliżej mojej bazy. Strach pomyśleć co działo się z moim organizmem kiedy musiałem ruszać z Szeged do Gdańska na mecz ligowy… Oczy na zapałki, usta na glonojada… Jak przyssałem się do fotela, to spałem na amen, ale najpierw były obowiązki. Kochałem ścigać się na żużlu” – wyznaje Robert Nagy.

 

Nagy awansował do półfinału światowego rozgrywanego 11 sierpnia 1991 roku w… Równem. Wróciły demony sprzed pięciu laty, Robert znów był tłem dla rywali. Wygrał Billy Hamill, a za Kalifornijczykiem takie tuzy jak Jimmy Nilsen, Per Jonsson, Paul Thorp, Roman Matousek, Armando Castagna, Jeremy Doncaster i Mitch Shirra… Zdruzgotany niepowodzeniem Nagy długo rozpamiętywał dotknięcie taśmy i defekt… Nie wiedział, że niebawem odbędzie szczerą i długą konwersację ze swoim przyjacielem – Antalem Kocso.

 

Wyjazd do Afryki

 

Kiedy Tygrysy z Glasgow rozpoczęły budowę drużyny na sezon 1992, Robert Nagy był sceptycznie nastawiony do startów na Wyspach. Wolał skoncentrować się na występach w Polsce, tylko, że jeszcze nie wiedział, że straci miejsce w rzeszowskiej Stali… „Usiedliśmy przy dobrej kawie z Antalem Kocso i rozmawialiśmy o strategii startów. Spytałem go o Anglię, a Antal zaczął się śmiać do rozpuku i powiedział: nie jedź na Wyspy, deszcz, trudne tory i nikt nie mówi po węgiersku! Po pierwszej wizycie w Anglii, poprzysiągłem sobie, że nigdy nie wrócę na te dziurawe tory! Nie ma szerokich torów, wejścia i wyjścia z łuków były ciasne, nie mogłem płynnie złożyć się na motocyklu na wirażu. Tor w Glasgow najbardziej mi odpowiadał, co nie oznacza, że był idealny. Zapamiętałem słowa Neila Macfarlane’a: Robert, jeśli kiedykolwiek zechcesz tu powrócić, pomogę znaleźć przytulne gniazdko dla ciebie” – wspomina Nagy.

 

Lekarze zalecili Robertowi wyjazd w słoneczne rewiry, więc wybrał się do RPA, aby pościgać się na żużlu i wylegiwać na plaży. Neil Macfarlane nie spoczął na laurach i prowadził negocjacje z menedżerem Roberta, Sandorem Hargatai. Nagy nie chciał czuć się samotnym w Glasgow. Kartą przetargową było zatrudnienie rodaka – Roberta Csillika. Zimą 1991/92 Csillik przebywał z Nagym w RPA. Węgrzy ścigali się w ekipie International Select u boku takich dżentelmenów jak Gary Havelock, Richard Knight, Carl Stonehewer, John Wainwright. W drużynie RPA szalał Deon Prinsloo. Mecze na obiekcie Corobrik Speedway w Germiston były emocjonujące.

 

Węgrzy byli pierwszymi Europejczykami, którzy ścigali się na kontynencie afrykańskim. Neil Macfarlane uznał, że Nagy jest głodny wyzwań, skoro nie boi się jechać do Afryki na speedway i dopiął swego kontraktując Madziarów w Glasgow Tigers. Macfarlane wiedział, że Węgrzy w szkockiej ekipie będą posunięciem godnym hazardzisty, tym bardziej, że do Belle Vue Aces odszedł Australijczyk Jason Lyons. Jednak podczas przedsezonowego spotkania z branżową prasą brytyjską, Neil wyznał: „Jestem pewien, że Robert Nagy będzie bardzo solidnym punktem Glasgow Tigers”. I proroctwo się spełniło…

 

O włos od finału

 

Nagy błyszczał na brytyjskich torach, ale Robert Csillik nie zdołał zadomowić się w Glasgow. Promotor wykazał się dużą dozą cierpliwości, ale koniec końców, musiał przekonać Shane’a Bowesa, aby wrócił do składu Tygrysów. Csillik stracił miejsce w zespole, ale Nagy jeździł jak natchniony. Pierwszy komplet (co prawda z bonusami) Robert Nagy wywalczył w meczu z… Sheffield Tigers! Od tego spotkania Węgier stał się ulubieńcem fanów Tygrysów z Glasgow. Do tej pory nimbem świętości otaczano Steve’a Lawsona. Odkąd zespół z Glasgow przeprowadził się na stadion Shawfield (1988 rok), Steve Lawson był maszynką do robienia punktów.

 

On, człowiek z Cumbrii, był bożyszczem fanów, dla których przejechanie setek kilometrów na mecz wyjazdowy było pestką. W 452 meczach Lawson zdobył 4981 punktów. Imponujące osiągnięcie, ale Steve wiedział, że nie będzie wiecznie młody. Nadchodziła era Węgra. Nagy kręcił dwucyfrówki, nabierał doświadczenia, a ponadto znakomicie radził sobie w eliminacjach do indywidualnych mistrzostw świata. 14 czerwca 1992 roku w niemieckim Brokstedt rządzili Węgrzy. Półfinał kontynentalny wygrał Antal Kocso, a drugi był Robert Nagy. Piąte miejsce wywalczył Jozsef Petrikovics. Glasgow Tigers miało w swoich szeregach zawodnika, którego dzieliło 5 wyścigów od finału światowego! Robert modlił się, aby nie usnąć w morzu pełnym papryki i zachować źdźbło koncentracji na bitwę w austriackim Wiener - Neustadt…

 

Szkoccy kibice mieli nadzieję, że Nagy będzie miał szczęście w losowaniu, ale niestety… Słępy los chciał, że Robert nie trafił do półfinału światowego na legendarnym Odsal Stadium w Bradford, lecz do Wiener – Neustadt. Mimo sporego dystansu, Szkoci udali się autokarami do Austrii, aby wspierać Madziara w walce o przepustkę do finału światowego. Z jednej strony Nagy cieszył się, że nie trafił na beczułkę i welodrom do Bradford, z drugiej obawiał się, że tor w Austrii będzie przypominał asfaltową szosę. Było diabelnie twardo. Nagy walczył jak lew o każdy punkt, ale uciułał zaledwie 7. To wystarczyło do wyścigu barażowego z Martinem Dugardem, Gerdem Rissem i Sławkiem Drabikiem. Slammer Drabik miał już zapewniony udział we wrocławskim finale, bo gospodarz musiał mieć gwarancję jednego miejsca, a częstochowianin był lepszy od Mirka Kowalika, który w Bradford wykręcił 5 punktów. Nagy robił co mógł, ale przegrał z Dugardem, choć zostawił za plecami Rissa i Drabika. Martin Dugard wygrał baraż, zajął ósme miejsce i został rezerwowym w finale światowym.

 

Nagy otarł się o sławę, ale nie załamał się. Tuż po wyścigu, zdjął kask, zaparkował motocykl na torze i umorusany jak węgiel, ruszył w stronę szkockich kibiców. Wpadł im w ramiona i nie zamierzał przerywać tego cudnego uścisku. „Czuł, że zawiódł fanów, którzy przejechali dla niego pół Europy. Był rozczarowany wynikiem, bo niewiele zabrakło (jednego małego punkciku), aby awansował do finału we Wrocławiu, ale nie zasnąłby, gdyby nie podziękował kibicom z Glasgow. Nikt nie miał mu za złe tego występu, bo wiedzieliśmy, że dał z siebie wszystko i zostawił serce na torze. Byliśmy dumni, że tak waleczny zawodnik ściga się w barwach Glasgow Tigers” – rzekł Macfarlane. Wielki sukces czaił się za rogiem…

 

Czarodziejski występ w Coventry

 

Dziś te mistrzostwa noszą nazwę Premier League Riders Championship, ale w 1992 roku turniej rozgrywano jako Division Two Riders Championship. Finałową potyczkę zaplanowano na Brandon Stadium w Coventry. Robert Nagy udał się w podróż do Coventry wraz z kolegą klubowym Shane’m Bowesem. Madziar legitymował się wówczas średnią meczową 9,16 i mieścił się w pierwszej dziesiątce zawodników drugiej ligi. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Węgier był faworytem finału. Obrońcą tytułu był Jan Staechmann, solidnie prezentował się lider pod względem średniej meczowej – Richard Knight. Groźni byli: David Bargh, Martin Goodwin i Mick Poole.

 

Przed zawodami deszcz zrosił tor, ale Nagy nie przeraził się trudnymi warunkami. Shane Bowes upadł w 2 wyścigu i został wykluczony, a w powtórce Nagy pokonał Davida Bargha i Paula Whittakera. W drugiej serii startów Robert stracił punkt do Richarda Greena, a w kolejnej oczko do Micka Poole’a. 7 punktów po 12 wyścigów – niezły dorobek.

 

Madziar długo odpoczywał. Przyglądał się nawierzchni po dziewiątym wyścigu, a następny start miał zaplanowany w szesnastym. Robert Nagy świetnie wyszedł spod taśmy w 16 biegu i przywiózł za plecami Knighta i Staechmanna.

 

Drzwiczki do salonu pełnego nadziei uchyliły się w 18 wyścigu. Richard Green potrzebował 3 punktów, aby zapewnić sobie zwycięstwo w turnieju. Jednak nikt nie zamierzał oddawać punktów za darmo. Jan Staechmann, rozsierdzony uciekającą szansą na obronę tytułu, rozpędził się na prostej przeciwległej na drugim okrążeniu. Przez moment obaj chłopcy szli jak cienie, ich ciała i motocykle niemal skleiły się. Green podjął ryzyko, założył się na Staechmanna na wejściu w wiraż, ale nie zdołał całkowicie zamknąć Duńczyka i upadł. Sędzia wykluczył Greena.

 

Teraz Nagy potrzebował zwycięstwa w 19 wyścigu, aby realnie myśleć o tytule i wyścigu barażowym z Mickiem Poole. Nagy pokonał Martina Goodwina i z 13 punktami na koncie przystąpił do wyścigu o wszystko z Australijczykiem Mickiem Poole. Madziar wylosował zewnętrzne pole, a kangur startował z wewnętrznego pola. Obaj błyskawicznie puścili dźwignie sprzęgieł, ale Nagy był ciut szybszy na wejściu w pierwszy wiraż. Niestety, Mick miał zbyt mało miejsca, aby złamać się w łuku, wypuścił motocykl z rąk i upadł. Sędzia Ronnie Allan zarządził powtórkę z udziałem Australijczyka.

 

Obóz Tygrysów z Glasgow podniósł larum, bo Mick Poole założył nową tylną oponę w powtórce barażu. Sędzia odesłał go do parku maszyn i nakazał założyć starą oponę. Zegar dwóch minut pracował na niekorzyść Australijczyka, ale mechanicy spisali się na medal. Zmieścili się w limicie 120 sekund. Kibice z Glasgow wywołali wrzawę, atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę. Poole był pewien, że działa zgodnie z zasadami. „Przed zawodami mieliśmy odprawę. Zarówno sędzia jak i komisarz kontroli technicznej stwierdzili, że jeśli motocykl ucierpi w karambolu, każdy zawodnik będzie mógł skorzystać z nowej opony. Nie szukałem haczyków na rywala, nie chciałem zbudować przewagi nad Robertem w niedozwolony sposób. Robiłem to co było dozwolone. Każdy żużlowiec postąpiłby tak samo będąc na moim miejscu” – tłumaczył Poole.

 

W powtórce wyścigu Mick Poole błysnął znakomitym startem, ale Nagy wykazał się sprytem i ściął do krawężnika. Na wyjściu z wirażu Robert był przed Australijczykiem, a wściekły kangur postawił wszystko na jedną kartę, wjechał w przyczepny pas toru i upadł. Sędzia podjął przedziwną decyzję i zarządził powtórkę z Mickiem. Czy wyjadą poza pierwszy wiraż? – zastanawiali się fani na trybunach. Nagy i Poole zastygli w bezruchu pod taśmą, weszli razem w pierwszy wiraż, przejechali całą prostą bark w bark. Nagy wcisnął się pomiędzy Poole’a a bandę i nabrał takiej prędkości, że odjechał Australijczykowi. Poole walczył do końca, ale Nagy nie popełnił żadnego błędu i wygrał Division Two Riders Championship.

 

Był pierwszym Węgrem, który dokonał tej sztuki i pierwszym zawodnikiem w historii Glasgow Tigers, który wygrał mistrzostwa drugiej ligi. „Przed zawodami nie wierzyłem w zwycięstwo. Byłem dwukrotnie w półfinałach światowych, ale nic mnie tak nie cieszy jak wygrana w Coventry. Sędzia wyznał mi, że miałem szczęście, bo w pierwszym podejściu do finału byłem winny upadku Poole’a. Odpowiedziałem mu, że nigdy nie zrozumiem jaką metodą odmierza czas, bo 2 minuty dla Micka na zmianę opony ciągnęły się w nieskończoność. Zdążyłbym wypić dwie filiżanki kawy” – stwierdził uradowany Nagy. Któż to wie, może sędzia używał klepsydry i przyglądał się jak przesypują się ziarenka piasku?

 

„Nikt nie mówił mi przed zawodami o doniosłości i randze tych mistrzostw. Dziękuję promotorowi, bo gdyby nakłuł mi czaszkę myślami, że to ważne trofeum, pewnie nie udźwignąłbym presji i zjadłbym paznokcie z nerwów” – wspomina Nagy.

 

Neil Macfarlane pękał z dumy. Chodził i powtarzał w kółko, że to wielki triumf Glasgow nad przeciwnościami losu i niezdarnym sędzią… Szampan lał się strumieniami, a śpiewom w szatni nie było końca. Nagy uczył Szkotów węgierskiego. Karkołomne i urocze jak wyprawa na Orlą Perć…

 

Złota era Glasgow

 

Neil Macfarlane stwierdził, że zwycięstwo Węgra było najpiękniejszym wieczorem w historii klubu z Glasgow. Chyba nie miał przed oczyma szklanej kuli, bo sukces Roberta uruchomił lawinę złota…

 

Steve Lawson zakończył karierę jesienią 1992 roku. Tygrysy potrzebowały nowego lidera, na którym mogłyby oprzeć swą siłę. Robert Nagy spisał się rewelacyjnie w tej roli. W pierwszych 17 meczach sezonu 1993, Nagy wykręcał same dwucyfrówki. Średnia na zakończenie sezonu była zaiste imponująca: 10,18 punktu na mecz.

 

Co ważne, do poziomu Węgra dostroili się pozostali zawodnicy. Nigel Crabtree, David Walsh, Shane Bowes dorzucali cenne punkty. Glasgow Tigers sięgnęli po mistrzostwo drugiej ligi, ale nie zamierzali na tym poprzestać.

 

W finale Knockout Cup Tygrysy walczyły z Rudzikami ze Swindon. Żużlowcy z hrabstwa Wiltshire nie wierzyli w moc Glasgow Tigers, ale Robert Nagy błyskawicznie sprowadził ich na ziemię. „Kiedy Nagy w mistrzowskim stylu wyprzedził na Blunsdon Gary’ego Allana, a Micky Powell poradził sobie ze Stevem Mastersem, wiedziałem, że Węgier poprowadzi nas do triumfu. Zremisowaliśmy na wyjeździe ze Swindon, a u siebie nie pozwoliliśmy im oddychać! Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem takiego kaca!” – wspomina Neil Macfarlane, promotor Glasgow Tigers.

 

W 1993 roku Nagy bronił tytułu Division Two Riders Championship. Zabawa rozpoczęła się słodko, bo w pierwszej serii Węgier pokonał Jasona Crumpa oraz braci Collins: Neila i Lesa. W drugim wyścigu Nagy zaspał na starcie, ale rzucił się w szaloną pogoń za rywalami. Połknął Tony’ego Langdona i Paula Thorpa i kiedy zabierał się za atak na Micka Poole’a, Australijczyk upadł przy minimalnym kontakcie, a sędzia wykluczył Węgra. To przekreśliło szanse Madziara na triumf. Na osłodę Nagy zdobył po raz pierwszy indywidualne mistrzostwo Węgier.

 

„Robbie (tak Szkoci mówili na Nagy) jest wyjątkowym zawodnikiem. On ma niesamowitą nić porozumienia z kibicami. Kochają go tak, że oddaliby mu ostatnią koszulę. Ze wzajemnością. Klasa na torze, klasa poza nim” – twierdzi Macfarlane.

 

Sezon 1994 Nagy rozpoczął od mocnego uderzenia. W pierwszych czterech meczach zdobył trzy komplety! Marzył o występie w ostatnim jednodniowym finale w Vojens, ale w Exeter przeżył dramatyczne chwile…

 

23 maja 1994 roku Nagy ścigał się na torze Sokołów z Exeter. Odważnie wszedł w lukę pomiędzy Andym Boessnerem a Vaclavem Vernerem, ale trafił na przyczepną część toru, stracił kontrolę nad motocyklem i zaliczył dzwona. Złamał kilka żeber i obojczyk. Podjął walkę z upływającym czasem, bo dwa tygodnie później miał wystartować w półfinale kontynentalnym w Bydgoszczy. Poleciał samolotem do Danii, aby zażyć kuracji elektromagnetycznej. Cudownie ozdrowiał, wsiadł na motocykl i nad Brdą wywalczył awans do półfinału światowego w Bradford. W Bydgoszczy obolały Nagy wykręcił 10 punktów.

 

„W pierwszym wyścigu upadłem po tym jak skleiłem się z Jackiem Gollobem. Sędzia bał się wykluczyć Polaka, bo znał temperament polskich kibiców, którzy mogliby zdemontować wieżyczkę. Tor był bardzo przyczepny, dobrze wychodziłem spod taśmy, ale pomimo wykonania wielu ćwiczeń, odczuwałem potworny ból” – sięga pamięcią wstecz Robert Nagy.

 

Na świętowanie awansu nie było czasu, bo Węgra czekały ligowe starty na Wyspach. Jakby nieszczęść było mało, Robert upadł podczas treningu przed półfinałem światowym w Bradford. Zacisnął zęby i przystąpił do zawodów, bo stawka była niezwykła: awans do grona 16 najlepszych żużlowców na świecie i perspektywa występu w Vojens. W trzeciej serii wyścigów, Nagy otarł się o bandę i złamał palec. To twardziel, ale przegrał z bólem i wycofał się z zawodów.

 

„Przed półfinałem w Bradford, Joe Screen nagabywał mnie, abym wycofał się i oddał mu miejsce. Argumentował, że nie mam sił, aby jechać na motocyklu, więc po co blokować miejsce zdrowemu żużlowcowi. Pomyślałem: jak mógłbym nie wystartować w Bradford skoro tyle wcześniej wycierpiałem? Rozumiem Joe, ale on nie wywalczył sobie awansu do półfinału w sportowej walce. Powiedziałem mu: jak czuliby się fani Glasgow, którzy przejechali wiele kilometrów, aby mnie dopingować? Nie mogłem ich zawieść. Nade wszystko, chciałem spróbować” – rzekł Nagy.

 

Marzenia o Vojens nie spełniły się. 30 lipca Robert ponownie upadł na tor. Tym razem w Swindon. Diagnoza: noga złamana w kostce i uraz żeber. Później stwierdzono uraz kręgosłupa, ale Węgier nie chciał słyszeć o zakończeniu sezonu. Odpoczywał w sierpniu, ale Nagy wrócił na tor w połowie wrzesnia i jeździł olśniewająco. Pomógł wygrać finał Knockout Cup z Edinburgh Monarchs, odwiecznym rywalem Glasgow Tigers. Tygrysy ponownie wygrały ligę, a Nagy zakończył sezon z wysoką średnią 9, 18.

  

Macfarlane odchodzi z Glasgow

 

Trzy cudowne sezony ociekające wzruszeniem i pachnące złotem. Nic nie trwa jednak wiecznie. Neil Macfarlane, który otworzył wrota do swej duszy i domu przed Robertem Nagym, zrezygnował z funkcji promotora Glasgow Tigers. Nagy śniadał u niego, mieszkał, miał wikt i opierunek, oparcie w trudnych chwilach. Speedway przechodził spore przeobrażenia. W 1995 roku utworzono gigantyczną Premier League, a Neil Macfarlane stracił entuzjazm dla zmian i postanowił odpocząć od speedwaya.

 

Nagy przeszedł do Middlesbrough Bears za 12 000 funtów. Był cieniem zawodnika. Nie czuł się dobrze, brakowało czułości fanów z Glasgow. Walczył o awans do Grand Prix, przebił się do Challenge’u, ale nie zasmakował jazdy w elicie speedwaya. 8 października we włoskim Lonigo zajął 10 miejsce.

 

W 1996 roku Robert ponownie zmienił klub. Został zawodnikiem Hull Vikings, ale nie wytrzymał konkurencji o miejsce w składzie kiedy do Hull wiatr przywiał szalonego i ekstrawaganckiego Amerykanina, Bobby’ego Otta. Nagy osiadł w Long Eaton Invaders. Odrodził się, w pierwszych czterech meczach wykręcił dwucyfrówki, ale 4 lipca na torze w Sheffield wydarzył się dramat. Mecz był zacięty, a Nagy walczył jak lew z Czechem Romanem Matouskiem.

 

Makabryczny wypadek w Sheffield

 

Najstarsi bywalcy stadionu Owlerton w Sheffield nie pamiętają tak koszmarnego wypadku jaki wydarzył się w 14 wyścigu meczu pomiędzy Sheffield Tigers a Long Eaton Invaders. Nagy wyszedł dobrze spod taśmy z zewnętrznego pola, ale równie szybko wystartował Scott Smith, który wyjechał z „kredy”. Matousek był na trzecim polu, więc zrobiło się okrutnie ciasno w pierwszym łuku. Czech uderzył w Roberta z taką siłą, że Węgra wręcz wgniotło w bandę. Jakby tego było mało, Roman Matousek stracił kontrolę nad motocyklem i wjechał w leżącego Węgra. Makabryczny wypadek. Nagy nie mógł oddychać. Był wciśnięty w bandę i przygnieciony przez Matouska. Roman był bardziej ociężały niż dobry wojak Szwejk. Doktor Nelson uratował życie Węgrowi.

 

„Robert stracił oddech. Bałem się, że połknie język, musiał udrożnić mu drogi oddechowe. Odetchnąłem kiedy zaczął oddychać normalnie, ale kręciło mu się w głowie i nie bardzo wiedział gdzie się znajduje” – wspomina doktor Nelson.

 

Fani Invaders chcieli ukrzyżować Matouska, ale Czech tłumaczył się brakiem miejsca na jakikolwiek manewr. Nagy nie mógł zrozumieć taktyki obranej przez Romana. „Wiedział co się dzieje i widział, że wygrałem start. W najgorszym wypadku mógł położyć motocykl, a nie kurczowo trzymać się go. Nie dość, że wprasowało mnie w bandę, to jeszcze Roman we mnie wjechał. Czułem się jakby przejechała po mnie ciężarówka” – opowiada Nagy.

 

Ten wypadek zakończył karierę Węgra na Wyspach. Ścigał się jeszcze w Krośnie, Łodzi, Opolu i Miszkolcu, ale do Anglii nie wrócił. Złamana noga została poddana długiemu procesowi leczenia. Wygrał jeszcze trzy razy indywidualne mistrzostwa Węgier (1998, 2000, 2001), ale do dawnej formy nie powrócił.

 

Zapisał się wspaniale w historii Glasgow Tigers, bo na przestrzeni trzech sezonów, odniósł tyle sukcesów, że jego imię i nazwisko wypisane jest złotą czcionką obok innych legend szkockiego speedwaya. Jim McMillan, Steve Lawson, Charlie Monk i Robert Nagy – jak to pięknie brzmi.

 

Kiedy zimą Madziar przeglądał archiwalne zdjęcia i artykuły w prasie brytyjskiej, sięgnął po lampkę dobrego węgierskiego białego wina Badacsonyi Szurkebarat, westchnął i rzekł: „nie mam wątpliwości, że lata spędzone w Glasgow były najpiękniejszymi w mojej karierze. Sukces jaki odnieśliśmy jako klub był niespodziewany, a przez to smakuje wybornie. Trzy cudowne sezony… Mógłbym teraz zamknąć oczy i odtworzyć każdy fragment toru Shawfield. Przejechałbym cztery okrążenia w myślach i obudziłbym się dopiero przy wrzawie kibiców z Glasgow. Oni mieli niezwykłe serce dla speedwaya…”

 

Robert Nagy. Madziar, który wzruszył Szkotów. Z pewnością zasiądzie 12 maja przed telewizorem i uroni niejedną łzę widząc w akcji chłopców z Glasgow…

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze