Olisadebe dla Polsatsport.pl: Manolis, wojna w Korei i oferta z Juventusu

Piłka nożna

Emmanuel Olisadebe od kilku lat mieszka w Nigerii. W Polsce bywa rzadko, ale zawsze, gdy się pojawia, wzbudza wielkie zainteresowanie. Podczas swojej ostatniej wizyty w Warszawie opowiedział nam o życiu po zakończeniu kariery, zdradził kulisy klapy na Mundialu w 2002 r., wrócił pamięcią do Grecji i wyjaśnił, dlaczego nigdy nie zagrał w Juventusie Turyn.

Sebastian Staszewski: Namówienie Pana na wywiad to nie jest prosta sprawa, ale jest to możliwe. Niemożliwe jest natomiast przekonanie Pana, aby udzielił Pan tego wywiadu w języku polskim. Dlaczego?

Emmanuel Olisadebe: Nie jestem na to gotowy. Od 15 lat. (śmiech). W sytuacjach nieoficjalnych rozmawiam po polsku bez problemu, ale wywiady są oficjalne, więc trochę się wstydzę.

Ale Polskę Pan jeszcze lubi?

Oczywiście. Spędziłem tu najlepszy czas w moim życiu, poznałem tu żonę Beatę, zagrałem w reprezentacji. Nie mógłbym o tym zapomnieć. Na ścianie w moim domu w Lagos mam duży napis „Polska”.

Sentyment?

Wielki sentyment. Ci znajomi, którzy nie wiedzą, co to znaczy, pytają: „Pol-ska”? Co to? I tłumaczę wtedy, że to Poland, tylko, że po polsku. Mam też wiele koszulek z reprezentacji, Polonii Warszawa. Najcenniejszą pamiątką jest chyba książka w której opisana jest historia polskiego futbolu. I ja tam jestem. Bardzo to doceniam.

Od Warszawy woli Pan jednak Lagos, bo tam mieszka Pan na co dzień.

Ale tylko minimalnie. Polska to dziś inny kraj, niż ten, który opuściłem. Byłem niedawno na Nowym Świecie i nie mogłem wyjść z podziwu. Wszędzie kawiarnie, uśmiechnięci ludzie cieszący się życiem. Spodobało mi się to. Lagos również nie jest takim samym miastem, jak w latach 90. Życie tam jest przyjemne. Zawsze jest ciepło, można chodzić w krótkich spodenkach, ciągle jesteś na zewnątrz.

Co Pan tam porabia, poza cieszeniem się pogodą?

Rozglądam się za biznesami. Po zakończeniu kariery trzeba podjąć decyzję, co dalej. Nie można żyć tak, jak wtedy, gdy grasz w piłkę. Życie po drugiej stronie jest łatwiejsze, kiedy masz pieniądze w banku. Później trzeba je zainwestować. Nie ma pośpiechu. Szukam okazji. Chcę się zabezpieczyć i odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie chcę być za 10 lat.

Wojna w Korei i Wielka Smuta

Wraca Pan czasami pamięcią do tych najważniejszych chwil związanych z Polską, czyli mistrzostw świata w Korei i Japonii? Według Jerzego Engela jechaliście tam po złoto!

Z kadry pamiętam przede wszystkim zespół, czyli chłopaków. Byliśmy sobie bardzo bliscy. Cokolwiek się działo, zostawało w zespole. Nie byliśmy najlepszymi zawodnikami, ale mieliśmy dobrego trenera, dobry sztab szkoleniowy i równych piłkarzy, którzy walczyli o wspólny cel.

Co na początku było najtrudniejsze? Język? Integracja?

Język nie był problemem. Na boisku jest jeden język, więc poszło gładko, natomiast poza murawą pomagał mi na przykład Michał Żewłakow, który znał angielski. Dzięki temu było OK. Pomagali też Jurek Dudek, Bączek, czyli Arek Bąk.

 

Do dziś krążą opowieści, że kiedy przyjeżdżał Pan na zgrupowania to zamiast trenować, biegał Pan wokół boiska, albo siedział u lekarza. A później wychodził Pan na mecz i strzelał bramki.

Tak było. Umiałem przewidywać sytuacje meczowe. Zanim piłka gdzieś się znalazła, ja już wiedziałem, że tam będzie. Ustawiałem się, czekałem i strzelałem. Ludzie myśleli, że robiłem „pyk” i futbolówka była w siatce. Ale proste, co? A tak nie było. Potrzebny był mój instynkt. Inni tego nie mieli. Świetnie czytałem grę, umiałem oszukać obrońców.

Trafił Pan na dobry moment. Tworzyła się ciekawa drużyna z dobrym trenerem, w Polsce był głód sukcesu, kadra potrzebowała egzekutora.

Byli także inni napastnicy, ale wszyscy się różniliśmy. Jedni grają lepiej w klubach, niż w reprezentacji, a ja odwrotnie – najlepsze mecze miałem w kadrze. Messi gra dobrze i tu, i tu, ale wielu Messich na świecie nie ma. Dobrym zawodnikiem był na przykład Maciej Żurawski, ale jego czas przyszedł dopiero kilka lat później, w 2005, 2006 r. Podobnie Tomek Frankowski, który był jednym z najlepszych snajperów w Polsce. W 2002 roku byłem jednak ja i nikt wówczas nie mógł mi zagrozić. To był mój czas.

Dlaczego w 2002 roku nie udało się wam podbić świata?

Piłkarska Polska była wtedy bardzo małym krajem. Przez 16 lat reprezentacja nie grała na Mundialu. To był pierwszy raz trenera, sztabu, zawodników. Nie rozumieliśmy wówczas imprezy, jaką są mistrzostwa świata. Niedopracowane były nawet takie szczegóły, jak hotel. Nie wytrzymały też nasze głowy.

Atmosfera?

Zaraz po awansie na Mundial drużyna się podzieliła. Wygrały samolubność i interesowność. Niektórzy zaczęli martwić się tylko o swoje interesy. Chcieli prywatnego sukcesu, zostawiając gdzieś z boku drużynę… A drużyna się podzieliła.

Co było największym problemem?

A co nie było? Były kłótnie o pieniądze, o zostawienie w Polsce Tomasza Iwana, walki z dziennikarzami. O wszystkim nie chcę jednak mówić.

Co ze stroną sportową? Czy Jerzy Engel dobrze przygotował zespół?

Ja w meczu z Koreą czułem się przygotowany bardzo dobrze. Na 100 proc. Myślę, że Engel w tej kwestii nie mógł zrobić niczego więcej. Miał w zespole profesjonalistów: Dudka, Hajtę, Świerczewskiego. Oni grali w dużych drużynach i wiedzieli, jak mają trenować przed ważnymi meczami. Engel mógł wpływać jedynie na naszą mentalność. Przecież po porażce z Koreą wciąż mogliśmy awansować!

Co Pan czuł po przegranym Mundialu?

Byłem bardzo rozczarowany, ale to bardzo. Moje serce było złamane. Oczekiwałem, że drużyna, która tak wspaniale grała w eliminacjach, powalczy również na mistrzostwach. W kwalifikacjach dałem z siebie wszystko, to było dla mnie bardzo trudne. A kiedy już uzyskaliśmy awans i mieliśmy wielką szansę, aby pokazać się światu, to co? Zawaliliśmy. Byłem załamany. Później odszedł Engel i reprezentacja właściwie się dla mnie skończyła.

Zbawca z Warszawy i chłopcy Redknappa

Gwiazdą był Pan nie tylko w Polsce, ale także w Grecji. Ateńscy kibice Panathinaikosu pokochali Pana z miejsca. Mateusz Borek mówił mi, że wołali na Pana Manolis, czyli Zbawca…

Faktycznie, tak wołali od pierwszego dnia. Manolis znaczy to samo, co Emmanuel. Manolakis natomiast to to samo, tylko powiedziane w zabawny sposób.

Kiedy osiągnął Pan swój Olimp? To był finisz sezonu 2003/04?

To był wyjątkowy czas. Do samego końca walczyliśmy wtedy o mistrzostwo. Wcześniej przez kilka lat tytuły cały czas wygrywał Olimpiakos. Byłem kontuzjowany, ale udało mi się wrócić na cztery ostatnie mecze. I co? W trzech spotkaniach strzeliłem trzy zwycięskie bramki! W tym tą ostatnią, w wygranym 1:0 meczu z Paniliakosem. Właśnie w ten sposób rozkochałem w sobie Greków. Zdobyliśmy mistrzostwo!


 

Krzysztof Warzycha, inny Polak w PAO, który kończył wtedy karierę, nie był zazdrosny?

To legenda Panathinaikosu. Najlepszy strzelec w historii klubu i drugi najlepszy w lidze. O co miał być zazdrosny?

Słyszałem, że niezbyt się lubiliście.

To był typ zamknięty w sobie, a że ja jestem trochę podobny to nie mieliśmy wielu wspólnych tematów. Poza tym on był dużo starszy. Każdy miał swoich przyjaciół.

Po przygodzie w Grecji już tak kolorowo nie było. W Portsmouth zaliczył Pan fatalny sezon, mecze oglądał Pan z ławki rezerwowych. Co się stało?

Nigdy nie dostałem tam prawdziwej szansy. Oczywiście, że miałem kłopoty z kolanami, ale te same problemy miałem, kiedy byłem w reprezentacji. Nie przeszkadzało mi to być dobrym piłkarzem. W Anglii ważniejsza była jednak polityka. Trenerem był Harry Redknapp, który nie miał nic wspólnego z moim transferem. Grali więc inni, jego chłopcy. Po czterech miesiącach byłem sfrustrowany i zdecydowałem, że musze zerwać kontrakt.

Później był już kompletny zjazd. Nieudana próba powrotu do Polski, epizody w greckiej Skodzie i na Cyprze, później Chiny. Kiedy pomyślał Pan „pas”?

Po testach w Lechii Gdańsk. Miałem trenować z klubem dwa tygodnie, aby szkoleniowiec mógł mi się przyjrzeć. Oczywiście, że nie byłem w dobrej formie, ale oni chyba oczekiwali, że zobaczą Olisadebe sprzed 15 lat. No nie, czasu nie da się wrócić. Lechia mnie nie chciała i to był moment, kiedy powiedziałem sobie, że przyszedł czas, aby skończyć.

Oferta z Juventusu i osiem milionów

Sporo kłopotów w Pana życiu sprawiły kontuzje, prawda?

 

Urazy to kłopot wszystkich zawodników, mój także. Jeszcze większym problemem było natomiast to, że nie miałem czasu wrócić do pełnej dyspozycji, bo ciągle musiałem grać. Jak nie w reprezentacji, to w Panathinaikosie. Jak nie w lidze greckiej, to w Lidze Mistrzów. Nikt nie dawał mi czasu na odpoczynek. W Atenach kazali mi grać nawet po operacji. A może potrzebowałem sześciu miesięcy na pewny powrót do zdrowia? Zamiast tego musiałem przyzwyczaić się do bólu.

Dziś pomoc medyczna jest na znacznie wyższym poziomie. Gdyby grał Pan dziś, grałby Pan dłużej i lepiej?

Tak, jestem o tym przekonany. W latach 80. kontuzje kolana kończyły kariery, dziesięć lat później już nie. Teraz medycyna także poszła do przodu, a więc wierzę, że moja sytuacja byłaby znacznie lepsza.

Może zabrakło trochę szczęścia? Miał Pan wiele ofert. Która była najlepsza?

Ta z Juventusu Turyn. Zanim wyjechałem do Grecji, czyli 2000 albo 2001 r. Chcieli mnie i to bardzo. Miałem wówczas włoskiego menadżera, nazywał się Antonio Caliendo. Kiedyś pracował m.in. Bońkiem i Żmudą. To on przywiózł do Warszawy ofertę z Turynu. Problem pojawił się, kiedy Polonia zażądała za mnie… ośmiu milionów dolarów! Nie dali się przekonać. Tak samo zareagowali na propozycje z Vicenzy czy Dynama Kijów. Zgodzili się dopiero na propozycję Greków.

Ci, zamiast ośmiu, zapłacili „tylko” trzy miliony.

Bo powiedziałem Januszowi Romanowskiemu, że jeżeli mnie nie puści to wracam to Nigerii. Trzy miliony to był dla niego dobry biznes, więc się zgodził.

Jest coś z Pana piłkarskiego życia, czego Pan żałuje?

Nie żałuję przeszłości. Wierzę, że Bóg ma plan dla każdego z nas. W moim planie był wyjazd do Polski, zostanie Polakiem, później wyjazd do Grecji. Czasami nie chodzi o pieniądze, ale o to, by być szczęśliwym. Przecież we Włoszech mogłem mieć problemy, mogłem wywołać jakiś skandal. Moje życie potoczyło się jednak tak, że dziś jestem z niego zadowolony.

Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze