Lorek: Właściciel ula atakuje Piratów!

Żużel
Lorek: Właściciel ula atakuje Piratów!
fot. skysports.com

Mick Horton, promotor Coventry Bees, wicemistrzów Elite League, nie lubi się nudzić. Druga żona, trzy kluby pod jego kuratelą, czwórka dzieci, długi, rozliczne biznesy, ale miłość do speedwaya jest najsilniejsza. Mecz z Poole Pirates jest dla Micka najważniejszą batalią sezonu. 1 czerwca, Polsat Sport, godz. 20.30.

Mick Horton – brzdąc, oglądał speedway z rozdziawionymi ustami stojąc na trybunach stadionu White City. Jeszcze wtedy nie wiedział, że czyste uczucie jakim darzy żużel zaprowadzi go do huśtawki nastrojów. Bywały takie chwile kiedy Mick zamykał sezon ze stratą sięgającą sześciu cyferek. Jednak miłości nie da się zabić i wykorzenić. „Mój tata Stanley jeździł półzawodowo w klubie o dziwacznym szyldzie California Poppies. Tata pokazywał mi rozmaite puchary, które zdobył, ale podejrzewałem, że mnie wkręca i opowiada bajki. Dopiero po latach zasięgnąłem języka. Spytałem dwóch mistrzów i znawców historii speedwaya: Colina Pratta i Petera Oakesa czy taki zespół kiedykolwiek istniał. A oni potwierdzili, że California Poppies rzeczywiście funkcjonował! Ależ najadłem się wstydu. Jak mogłem nie uwierzyć ojcu? Kiedy dorastałem, speedway wypełniał moje życie. Wtedy mieszkaliśmy w Slough, więc jeździliśmy z tatą na speedway na stadion White City. Pamiętam jaki ciarki przeszywały moje ciało kiedy na tor wyjeżdżali bracia Kennett czy Dave Jessup… Tata zabierał mnie na finały światowe na Wembley. Połknąłem żużlowego bakcyla…” – mówi w chłodny zimowy poranek Mick Horton. Kawa stygnie smagana wiatrem z okolic Peterborough…

Wakacje w Skegness

Jako dziecko, Mick Horton co roku wyjeżdżał na letnie wakacje do Skegness. Jednak w połowie drogi do tego uroczego kurortu warto było się zatrzymać na popas. Wybór padł na Peterborough. „Postój na starej szosie A1 – to był klimat… Brykałem, wygłupiałem się, byłem dzieckiem, więc lubiłem psocić. Pomyślałem sobie wtedy, że gdy założę rodzinę, też będę ruszał ze Slough, zatrzymywał się w Peterborough i dojeżdżał do mety w Skegness. Wszystko po to, abym będąc starym zgredem, mógł wspominać beztroskie dzieciństwo…” – zamyślił się Mick.


Kto wie jak potoczyłoby się życie Hortona, gdyby nie reklamówka telewizyjna, która wywołała słynny Peterborough Effect. Znany aktor Roy Kinnear zagrał w niej postać rzymskiego centuriona. Władze miasta chciały zachęcić potencjalnych inwestorów i sugerowały, że Peterborough uległo przeobrażeniom od czasów kiedy tempo życia wyznaczali starożytni Rzymianie. „Do końca życia nie zapomnę tej reklamówki. Powiedziałem wtedy mojej pierwszej żonie Tracy, że przenosiny do Peterborough będą strzałem w dziesiątkę. Interes w Slough rozwijał się dobrze, ale ja chciałem spróbować czegoś nowego. Sprzedaliśmy dom z trzema pokojami w Bracknell i suma uzyskana z transakcji wystarczyła nam, aby kupić dom z pięcioma pokojami w Deeping nieopodal Peterborough. Pokochałem to miejsce od samego początku” – zwierza się Mick Horton.


Rzecz jasna, nie obyło się bez częstych wycieczek na East of England Showground. Cała familia zachorowała na speedway, a dla Micka stadion stał się drugim domem. „Chris MacDonald, ówczesny szeryf w Peterborough odpowiedzialny za rozmowy ze sponsorami, złożył mi propozycję. Miałem zostać sponsorem tytularnym klubu. Moja drukarnia Europress świetnie prosperowała, więc pozytywnie odpowiedziałem na prośbę klubu. Sezon 1998 był wyśmienity dla Panter. Wygraliśmy Premier League, a w następnym sezonie sięgnęliśmy po mistrzostwo Elite League. W owym czasie promotorami klubu byli panowie Jim Lynch i Ian Jarvis. Przyjęli mnie jak członka rodziny. Miałem też dobry kontakt z kibicami. Pamiętam jaka euforia panowała w klubie kiedy zakontraktowaliśmy mistrza świata Marka Lorama. Loramski jeździł dla Panter w 2001 roku. Nie mogłem w to uwierzyć. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Nie zadowalała mnie pozycja sponsora tytularnego” – wspomina Mick z błyskiem w oku.


W 2001 roku Ian Jarvis i Jim Lynch zaoferowali Hortonowi sprzedaż 1/3 udziałów w klubie. Mick skwapliwie skorzystał z szansy. Wyłożył pieniążki. Było pięknie jak w bajce. Kilka lat później, Ian i Jim mieli odmienne pomysły na biznes i życie, więc rozstali się. Mick przejął całość udziałów. „Pieniądze nie były wtedy problemem, bo biznes kręcił się świetnie. Kocham piłkę nożną i żużel. Miałem lożę na futbolowych meczach Peterborough United i byłem właścicielem żużlowego klubu Peterborough Panthers. Było cudnie…” – Mick zanurza się w potoku wspomnień.

Tarapaty finansowe

Jednak Mick zajrzał za kotarę i doświadczył na własnej skórze, że życie ze speedwayem pod pachą nie zawsze prowadzi do oazy szczęścia. Horton chciał wygrywać, kąpać się w wannie pachnącej sławą, więc starał się o najlepszych żużlowców. „Wyrzucałem mnóstwo forsy na topowych zawodników. Awansowaliśmy do play-off w 2003 roku, więc żywiliśmy nadzieję, że rok później zaatakujemy fotel lidera. W rzeczywistości zderzyliśmy się z górą lodową. Sezon 2004 był katastrofą. Straciliśmy Ryana Sullivana, Piotra Protasiewicza i Hansa Andersena. Zagrałem va banque i sprowadziłem do Peterborough Lee Richardsona i braci Drymlów. Na papierze byliśmy zespołem marzeń. Lee był profesjonalistą w każdym calu. Jeździł jak natchniony, ukrywał przede mną kontuzje, ale zaciskał zęby i pędził do mety. Niestety, zawiedliśmy jako zespół. Frekwencja była coraz bardziej mizerna. Straciłem wówczas 100 000 funtów w skali roku, ale cóż było robić, wszak kocham speedway…” – prawi Horton.


Mick przegrywał bitwę o nowych fanów i nie mógł pojąć dlaczego kibice rzadko zaglądają na stadion. Wpadał w złość, wyrzucał z siebie kilogramy przekleństw. „Nienawidzę przegrywać. Dziś jestem bardziej powściągliwy, ale wciąż lubię się wściekać o detale. W 2005 roku zebraliśmy ciekawą ekipę. Mieliśmy Sama Ermolenko, Petera Karlssona i Billy’ego Janniro, ale czułem, że muszę sprzedać klub mojemu bratu. On dysponował wtedy takim majątkiem, że szybko postawił klub na nogi. W 2005 Pantery awansowały do play-off, a rok później po dramatycznym finale z Reading, Peterborough zdobyło mistrzostwo Elite League” – wyznaje Horton.


W 2005 roku Mick Horton kupił klub Mildenhall Fen Tigers startujący wówczas w Conference League. Legendarny promotor Tony Mole sprzedał klub Hortonowi. Rok później Mick przeniósł Mildenhall do Premier League. „Wziąłem Mildenhall pod skrzydła, bo to miała być córeczka Peterborough. Chciałem odkrywać talenty, które potem miały świecić pełnym blaskiem w Peterborough. Nie powiem, mieliśmy kilka perełek, ale w 2006 roku męczyliśmy się w Premier League. Nie miałem już nic do powiedzenia w Peterborough, więc wpadłem na inny pomysł…” – mówi Horton kręcąc się na drewnianym krześle.


W 2007 roku Horton został menedżerem drużyny Oxford w Elite League. Brat Colin wyciągnął pomocną dłoń. Colin był wówczas szeryfem oxfordzkiego speedwaya. „Zawsze rywalizowaliśmy z bratem. Jesteśmy jak ogień i woda. Jeden chce być lepszy od drugiego, a różnimy się totalnie. Jednak łączy nas miłość do żużla. Przesiąknęliśmy speedwayem za dzieciaka. Colin chciał mieć drugi klub, więc wyłożył pieniążki i był panem w Oxfordzie. Niestety, męska duma jest druzgocąca. Brat nie chciał mi powiedzieć, że żył ponad stan. Byłem w szoku kiedy dowiedziałem się, że nie ma pieniędzy. Gepardy przestały istnieć, Oxford zniknął z żużlowej mapy…” – ze smutkiem w oczach przyznaje Mick.




Mick Horton nie wiedział gdzie się podziać. Rozstał się z pierwszą żoną Tracy, poznał Fionę. Z nową kobietą przeniósł się za Wielką Wodę. Osiadł na Florydzie. „Mam żyłkę do interesów. Kupiliśmy dom z basenem, przyszłość znów malowała się w różowych barwach. Siedziałem sobie na słoneczku, biznes się kręcił, ale brakowało mi żużla. Nawet w Stanach nie zerwałem kontaktów z brytyjskim speedwayem. Trzy kluby były na sprzedaż w 2012 roku, ale nie były to oferty skrojone na moją duszę. Chciałem przejąć klub z tradycjami, klub o ogromnych aspiracjach. Któregoś dnia zadzwonił Avtar Sandhu, właściciel Coventry. Zaproponował spotkanie. Miał dosyć zawirowań związanych z regulaminem żużla na Wyspach. Sandhu to człowiek honoru. Nie lubi polityki w sporcie, a po fenomenalnym mistrzostwie Elite League wywalczonym w sezonie 2010, ktoś we władzach speedwaya chciał uprzykrzyć życie Pszczołom. Spytał czy nie chcę przejąć Coventry. Wspaniali fani, historyczny stadion, piękna historia, osiem tytułów mistrzowskich… Nie zastanawiałem się długo. Coventry Bees zasługują na tytuł mistrza, a ja też jestem głodny sukcesu, bo jeszcze nigdy nie byłem właścicielem złotej drużyny!” – wyznaje Horton.


Mick nigdy nie był minimalistą. Kiedy w listopadzie 2013 roku Rick Frost i Julie Mahoney postanowili wycofać Pantery z Elite League, Horton przystąpił do dzieła. „Nikt z nas nie chciał śmierci Peterborough. Cóż to byłby za ponury krajobraz, gdyby Pantery zniknęły z żużlowej mapy? Wiem, że to nie jest najbardziej zasłużony klub na Wyspach, ale małe też potrafi być piękne. Myślę, że fani wierzą w odrodzenie Panter. Premier League to odpowiednie miejsce dla tego klubu. Obniżyliśmy ceny biletów, wprowadziliśmy atrakcyjne ceny za całosezonowy karnet i sprzedaż ruszyła z kopyta” – twierdzi Horton.


Mick często powtarza, że w speedwayu wszystko zmienia się w okamgnieniu. „Dziś jesteś bohaterem tłumów, jutro wcielasz się w rolę diabła, którego trzeba strącić do piekieł. Kiedy rozpadło się moje pierwsze małżeństwo, speedway uratował mi życie. Sam troszczyłem się o trójkę moich synów: Jamesa, Lewisa i Thomasa, a wspólne wypady na żużel zbudowały silną więź. Zatoczyłem koło. Po burzy problemów osobistych, wróciłem do Peterborough. Sport to mój najlepszy przyjaciel. Jestem frontmanem tego zespołu rockowego, ale niczego nie osiągnąłbym bez przyjaciół: Neila Watsona, Blayne’a Scrogginsa, Trevora Swalesa” – wyznaje Mick.


29-letni syn Hortona – James, próbował swoich sił na motocyklu. Nie wypaliło, bo tata był zbyt wymagający. Nie potrafił zachować dystansu. „Wszystko miał na talerzu. Najlepsze części, tunerów, mechaników, jedzenie itd. Popełniłem błąd. W 95% mariaż na linii: ojciec – syn nie przynosi sukcesów w speedwayu. Już to wiem. Kocham speedway, a miłość nie zelżała odkąd zobaczyłem Jessupa na White City. Jednak mam jedno skryte marzenie. Chcę sięgnąć po tytuł mistrza Elite League z Coventry Bees w 2015 roku. Ściągnąłem Terry’ego Chrabąszcza jako toromistrza na Brandon Stadium. To ma być nasza twierdza” – mówi Mick Horton i oczyma wyobraźni widzi jak jego Pszczoły wygrywają w finale play-off Elite League. Z kim? Naturalnie, że z Poole…
 
Holder potrzebuje Anglii

Chris Holder nie zapomniał o feralnej kontuzji odniesionej na torze w Coventry. 5 lipca 2013 roku zapisał się czarną czcionką w kalendarium Australijczyka. Holder mógł zapomnieć o obronie tytułu mistrza świata. Powrót do sportu po poważnej kontuzji jest makabreską nawet dla najbardziej utalentowanych zawodników. „Nie było mowy o tym, abym odjechał pełny sezon na Wyspach w 2014 roku. Na to zgody nie wyraziłby żaden lekarz, a ja sam byłem przeciwny takiemu rozwiązaniu. Nawet teraz są takie poranki kiedy z trudem wstaję z łóżka, bo odczuwam potworny ból w biodrze, które złamałem w 2013 roku. Wystarczy, że źle wstanę i za bardzo obciążę biodro, od razu wyję z bólu. Cieszę się, że miałem zaledwie krótki epizod w Elite League w 2013 roku. Brak regularnych  startów w Anglii powetowałem sobie jazdą w Danii, Szwecji i kilku turniejach w Polsce. W tym sezonie mamy lżejszy kalendarz w Anglii: 8 meczów mniej, a to sporo. Szwedzka Elitserien skurczyła się z 8 do 7 drużyn, więc mój terminarz nie jest tak szaleńczo przeładowany jak przed laty. To odpowiednia dawka speedwaya. Jest tylko jeden problem: wciąż szukam rytmu” – mówi indywidualny mistrz świata z 2012 roku.


W cyklu GP po trzech turniejach Holder zajmuje 13 miejsce. O ironio, legitymuje się takim samym dorobkiem co jego rodak, Troy Batchelor. Zero punktów w Warszawie, 7 w Tampere, 6 w Pradze. Braciszkowie mróweczkowie. W końcu Troy to po części Pirat z Poole. Dołożył cenne punkty dla ekipy z Wimborne Road w fazie play-off sezonu 2014. W marcu Holder był pełen nadziei, marzył o znakomitym starcie w GP: „Co prawda w styczniu znów dałem w kość nadgarstkowi podczas indywidualnych mistrzostw Australii, ale nie odczuwam już dolegliwości. Pod koniec ubiegłego roku przeszedłem operację stopy, wyjęto mi śruby i całe żelastwo. Odzyskałem swobodę, jestem lżejszy, czuję się dobrze, ale brakuje mi objeżdżenia. Chcę odrobić stratę do rywali. Nie mogę doczekać się GP w Warszawie. Tory czasowe są dobrze przygotowane. To powinno być wielkie święto żużla. Nie oblatuje mnie strach przed zawodami w hali. Układane tory są krótkie, a ja lubię techniczne obiekty. Ludzie, którzy je przygotowują, wykonują kawał świetnej roboty. Przeważnie dobrze mi idzie na układanych torach, ale przyznaję, że miałem też sporo szczęścia w Cardiff (Holder wygrał GP Wielkiej Brytanii w 2010 i 2012 roku). W Warszawie w przeważającej większości będą polscy fani, a wiemy, że oni potrafią być wyjątkowo aktywni i głośni. Pod jednym dachem będą jeszcze bardziej skłonni do żywiołowego dopingu. Chciałbym dobrze wypaść w Warszawie, bo w październiku czeka nas wielka impreza kończąca cykl w Melbourne. Pragnę wypracować sobie taką pozycję, aby na Etihad Stadium walczyć o medal. Wiem jednak, że w speedwayu wszystko może się zmienić w ciągu jednego dnia, więc marzę o tym, aby omijały mnie kontuzje” – mówił Holder, a marcowe słońce zachęcało, aby zajrzeć na przepiękny obiekt do jazdy na motocrossie: Matterley Basin to kolebka brytyjskiego crossu, arena zawodów Grand Prix…


Nieszczęście kolegi jest zyskiem Holdera. Darcy Ward spędził zimę w niepewności, bo Międzynarodowa Federacja Motocyklowa (FIM) długo przyglądała się zjawisku, którego kulminacja nastąpiła na Łotwie w sierpniu ubiegłego roku. Zawieszą geniusza z Australii czy będą pobłażliwi? A jeśli zawieszą, to na jaki okres? – pytał Ward, a inni przyglądali się rozwojowi sytuacji. „Bardzo cieszę się, że wylądowałem w Poole. Chcę znów być zajęty, chcę być w ruchu, chcę podróżować, ścigać się na żużlu – wyznał Holder. Im więcej startów, tym lepiej dla mnie. Trójka zawodników ubiegała się o angaż w Poole, ale były tylko dwa miejsca. Zima była gorąca dla mnie, Magica Janowskiego i Darcy’ego Warda. Każdy z nas dał wiele z siebie startując w barwach Poole Pirates. Promotor zacierał ręce, bo wygraliśmy Elite League, fani byli szczęśliwi, bo oglądali ciekawe mecze, ale biznes jest daleki od sentymentów. To dla nas mało sprzyjające okoliczności, kiedy wiemy, że dla jednego z trójki zabraknie miejsca. Z kolei klub jest zadowolony, bo może żonglować nazwiskami. Poole miało 3 dobrych zawodników na tacy, a więc miało w kim wybierać. Jestem niecierpliwy. Nie lubię siedzieć w poczekalni. Nie jestem tak cierpliwy jak Magic. Gdybym miał czekać tak długo jak on, pewnie znalazłbym sobie miejsce w innym klubie. Gdyby Matt uznał, że mnie nie potrzebuje, pewnie rozglądałbym się za nowym miejscem pracy. Domyślałem się, że FIM zawiesi Darcy’ego, nie wiedziałem tylko na jak długo (okazało się, że na okres 10 miesięcy, a więc Ward nie może startować do 27 czerwca 2015 roku). Wolałem poczynić plany przed wylotem do Australii i w grudniu mieć klarowną sytuację. Przynajmniej wiem na czym stoję. Chcę dobrze wypaść w tym sezonie i sięgnąć po trzeci tytuł z rzędu z Poole Pirates, a piąty w mojej kolekcji (Holder sięgał po mistrzostwo z Piratami w latach 2008, 2011, 2013, 2014). Jestem zachwycony progresją wyników Kyle’a Newmana. Myślę, że Kyle jest już na tyle dobry, że utrzymałby się w głównym składzie Piratów. Rezerwa to nie miejsce dla niego. Każdego zawodnika z podstawowej piątki stać na pokonanie największych nazwisk. Jestem pod wrażeniem tego jak rozwinął się Kacper Gomólski. 3,94 to zabawna średnia z jaką Kacper przywędrował do Poole. Z łatwością ją poprawi. Potrzebował kilku imprez w Anglii, żeby złapać rytm, bo Wyspy to zupełnie inne wyzwanie niż Polska. Matt wykonał znakomite posunięcie sprowadzając Gomólskiego do Poole” – twierdzi Holder.


Jednak w życiu nie może być zbyt pięknie. Skoro Chris zagwarantował sobie miejsce w składzie, coś musiało się wydarzyć, aby nie można było przyłożyć głowy do poduszki. Wiza… Prawdziwa saga i koszmar… „Koszmar to właściwe słowo. Zamiast spokojnie przygotowywać się do sezonu, walczyłem o wizę. Byłem winny mojej partnerce Sealy i naszemu synkowi Maxowi święta Bożego Narodzenia w Europie. Świąteczny czas spędziliśmy na Wyspach. Wydawało się, że załatwiłem wszystkie formalności i nie muszę zamartwiać się o wizę. Poleciałem do Australii, aby wziąć udział w mistrzostwach mojego kraju, pościgać się, odwiedzić rodzinę i przyjaciół. Kiedy stałem na lotnisku, pomyślałem sobie: jest pięknie, że batalia o wizę jest poza mną. Siedziałem miesiąc w Australii i nagle gruchnęła wieść: Poole straciło certyfikat od sponsora, więc moja wiza jest nieważna. Musiałem przechodzić przez cały proces od początku. Nie mogłem dłużej przebywać w Australii, bo tej sprawy nie załatwiłbym na odległość. Upewniłem się tylko czy na pewno nie da się tego inaczej załatwić, bo nie uśmiechało mi się opuszczać słonecznej ojczyzny i przylatywać na Wyspy tak wcześnie przed sezonem. Zapewniono mnie, że muszę wracać, więc dwa dni po otrzymaniu wiadomości, że wiza jest nieaktualna, siedziałem w samolocie lecącym do Europy. Szalona podróż do Poole, gdzie z pomocą Nigela Leahy udało się zdobyć nową wizę. Cóż, wszyscy Australijczycy mają ten kłopot. Mam nadzieję, że kluby wyjaśnią tą sytuację z urzędami i nie będzie więcej problemów z kawałkiem papieru. Jakby nie patrzeć, znów wydałem pieniądze na wizę…” – mówi Chris.


Holder wrócił do speedwaya po koszmarnym wypadku na Brandon Stadium. Złamana miednica (lewa strona), lewe biodro, bark w opłakanym stanie, prawa stopa wyglądała jakby Holder brał udział w obronie Stalingradu. „Pod kątem mentalnym sezon 2014 był wielką bitwą mentalną. Długo rozmyślałem czy atakować zawodnika jadącego przede mną czy odpuścić szturm. Sama jazda na motocyklu nie stanowiła problemu, ale kiedy na wirażu robiło się ciasno, a ja musiałem kontrować, aby wyprzedzać rywala, wolałem zachować się asekuracyjnie. Blokada. Najsmutniejsze było to, że gdy już zacząłem łapać rytm, przydarzył się feralny wypadek w duńskiej superlidze” – wspomina Chris.


20 czerwca 2014 roku Holder brał udział w meczu pomiędzy zespołami Region Varde a Holstebro. Nadgarstek solidnie ucierpiał, ale większym problemem okazał się ból jednego z kręgów. Dzwon z Bjarne Pedersenem zniweczył wcześniejszy wysiłek Holdera. Australijczyk nie mógł wystartować w GP na kopenhaskim Parken i walijskim Millennium Stadium. Holder doskonale pamięta, że spędził ponad 2 miesiące na wózku inwalidzkim. To następstwo upadku w Coventry. Bał się, że powrócą demony. „Odkryłem, że miednica, biodro, bark i stopa były pestką wobec upadku w Danii. Odczuwałem ból szyi. Czekałem tydzień, bo myślałem, że mój prawy bark nie będzie już zdrętwiały. Myliłem się. Badania wykazały, że jeden z kręgów nieznacznie przesunął się na skutek upadku w Danii i uciskał nerw. To był powód, że mój prawy bark był odrętwiały. Nie miałem siły w prawej ręce. Nie mogłem swobodnie ruszać szyją. Lekarz powiedział mi, że potrzebuję trzech miesięcy przerwy” – wyznaje Holder.


Holder zrezygnował ze startu w zawodach Drużynowego Pucharu Świata w King’s Lynn. 26 lipca 2014 roku Australia musiała radzić sobie bez niego. Jednak 31 lipca Holder pojawił się w składzie kadry kangurów na baraż w Bydgoszczy. Dorzucił cenne 11 punktów, Australia awansowała do finału. W finale kangurom zabrakło 2 punktów, aby zrównać się z mistrzami z Danii. „Długo rozmawiałem z moją partnerką Sealy o powrocie na tor. Uznaliśmy, że terapia wstrząsowa będzie idealnym wyjściem. Normalny człowiek potrzebuje 12 tygodni, aby wykurować się po takim dzwonie, a ja siedziałem na motocyklu 6 tygodni po upadku w Danii. Adrenalina trzymała mnie podczas Drużynowego Pucharu Świata, ale kryzys nadszedł podczas GP Łotwy. Najgorsze chwile przeżyłem podczas zawodów w Daugavpils. Powiedziałem wtedy do moich mechaników: chłopcy, nie mam odwagi na żaden poważny manewr na torze, to jest silniejsze ode mnie!” – wspomina Holder.


Neil Middleditch, menedżer Poole Pirates, wie, że Chris ma za sobą najtrudniejszy okres. W sobotę 21 marca 2015 roku podczas Elite League Riders Championship Chris Holder zdobył 8 punktów. Co prawda nie wygrał żadnego wyścigu, ale walczył z Batchelorem i Zagarem jak za dawnych lat. Middlo głęboko wierzył, że Australijczyk odrodzi się w wyjazdowym meczu przeciwko Pszczołom. Nic takiego nie nastąpiło, ale 10 kwietnia Mick Horton mógł przekonać się, że Piraci jadący bez Watta i z powoli wracającym do formy Holderem są piekielnie groźni na Brandon Stadium…

Wykurzyć Pszczoły z barci

Tak mawiał kasztelan Mirmił kiedy wpadał w złość na stronicach znakomitego komiksu „Kajko i Kokosz”. Ktoś posmarował Mirmiła czarodziejską maścią i kasztelan urósł do niebotycznych rozmiarów. Mógł więc zatykać kominy domów i wykurzyć ludziska na dwór niczym pszczoły z barci…


Middleditch nie mieszka w pobliżu czarownicy Jagi i jej męża Łamignata, ale wie jak skutecznie walczyć na Brandon Stadium. 10 kwietnia 2015 roku Neil skradł dzban miodu z Coventry. Znakomicie w roli gościa spisał się Rory Schlein, który zdobył 11 punktów + 3 bonusy w 6 startach. Już w pierwszym wyścigu para kangurów: Holder – Schlein przywiozła podwójne zwycięstwo nad duetem: Andersen – Heeps. Remis w drugim wyścigu, a potem feralny upadek Magica Janowskiego po ataku Chrisa Harrisa. Gary Havelock, menedżer Coventry Bees, wytoczył działa i grzmiał w stronę sędziego Jima Lawrence’a (tego samego sędziego, który prowadził GP na Stadionie Narodowym w Warszawie). „Kilka razy obejrzałem powtórki tv z trzeciego wyścigu. Ten bieg powinien zakończyć się remisem 3-3, a nie 5-1 dla Piratów. Janowski przynajmniej raz, jeśli nie dwa razy, obejrzał się za plecy i spoglądał którędy nadciąga Bomber. Wykrzyczałem sędziemu do słuchawki, że Harris nigdy nie ucieka się do brudnych praktyk i jeździ czysto. Kiedy Bomber wszedł od kredy pod Janowskiego, nie zmusił Polaka do zmiany toru jazdy. Czysto wyprzedził Magica, więc dlaczego Jim wykluczył Harrisa?” – krzyczał indywidualny mistrz świata z 1992 roku.


North i Janowski przywieźli 5-1 w trzecim wyścigu, a Danny King był bezradny. W czwartym wyścigu Pszczoły znów zostały pozbawione żądeł. Kacper Gomólski i Kyle Newman wygrali podwójnie z parą: Kylmaekorpi – Sarjeant. Niestety, statek Piratów stracił kapitana: Magic Janowski doznał kontuzji kolana po kolizji z Harrisem i wycofał się z zawodów. Na szczęście dla Piratów, znakomicie spisywał się w rezerwie Kyle Newman (12 oczek + bonus). Pszczoły w głupi sposób traciły szansę na odrobienie strat. W ósmym wyścigu Kylmaekorpi zablokował akcję Sarjeanta. James upadł, został wykluczony z powtórki, w której Joonas częściowo odkupił grzechy  przywożąc 3-3 przed Newmanem i Schleinem. Pecha miał Hans Andersen, który wyraźnie prowadził w 13 wyścigu, ale zatarł silnik w swoim motocyklu, więc dramat duńskiej Kaczki trwał w najlepsze. Hans ukończył mecz z dorobkiem 2 punktów w 4 startach. Po defekcie Andersena, na tor upadł jadący za nim Holder, który też miał kwaśną minę opuszczając Brandon Stadium (5 punktów w 4 wyścigach). Wśród Pszczół szalał Bomber. Wyprzedził po trasie Holdera w 10 wyścigu, w 13 biegu dopadł na mecie Dakotę Northa, a w 15 wyścigu startując 15 jardów za linią startu (musiał zmienić motocykl) przyjechał na drugim miejscu wyprzedzając Schleina i Kylmaekorpi. Tym razem North uciekł Bomberowi…


Poole wygrało 48-41 inkasując 4 duże punkty meczowe, ale nikt nie spodziewał się, że 5 dni później Pszczoły zrewanżują się Piratom na Wimborne Road. Gary Havelock idealnie trafił z wyborem gościa (Kevin Doolan – 8 punktów + 2 bonusy w 4 startach). Mecz rozpoczął się od podwójnej wygranej Pszczół. Doolan i Andersen przywieźli za plecami Grajczonka i Holdera. „Przyłożę Piratom miecz do gardła” – żartował Havvy. Pszczoły nie załamały się po wykluczeniu Garrity’ego w drugim wyścigu. Sarjeant popisał się rakietowym startem i pokonał Newmana oraz Starke’a. Middlo musiał łatać dziurę w składzie po Maćku Janowskim, który w przeddzień meczu w Poole wycofał się z finału Złotego Kasku w Lublinie i leczył kolano przed GP w Warszawie. Absencja Magica oznaczała, że Neil Middleditch musiał sięgnąć po gościa. Wybór padł na Richarda Lawsona, który w sezonie 2014 jeżdżąc dla Lakeside Hammers przywoził za plecami Holdera z Janowskim, ale 15 kwietnia 2015 roku Lawson nie błysnął (4 oczka w 4 startach). Harris i King przywieźli Lawsona i Northa na 5-1 (Dak upadł na drugim wirażu) i zrobiło się 13-5 dla Pszczół. W czwartym wyścigu szczęście uśmiechnęło się do gospodarzy. Kylmaekorpi zaatakował na ostatnim łuku Newmana i upadł, z czego skorzystał Gomólski i Piraci wygrali 5-1. Jednak odpowiedź Pszczół była zabójcza. Doolan i Garrity przywieźli podwójną wygraną nad Grajczonkiem i Starke. W szóstym biegu Coventry wygrało 4-2 za sprawą Andersena i Harrisa, a więc otworzyły się wrota do rezerwy taktycznej. Middlo zaufał Holderowi. Kangur wystrzelił idealnie spod taśmy, ale na drugim okrążeniu wyprzedził go Lawson, a potem King. Defekt Kylmaekorpi pomógł Chrisowi ocalić 2 oczka, ale Poole wygrało zaledwie 5-2. Piraci mozolnie odrabiali straty. W dziewiątym wyścigu Grajczonek i Newman wygrali 4-2 z Kylmaekorpim i Sarjeantem. W jedenastym pozbierał się Holder, który pokonał Harrisa, a że Grajczonek poradził sobie z Kingiem, Piraci wygrali wyścig 4-2. W 12 wyścigu walczono o każdy cal toru. Starke zaatakował przy wewnętrznej, zabrał ze sobą Garrity’ego, a Newman nie zdołał uciec i cała trójka rozerwała fragment bandy. W powtórce Piraci wygrali 4-2, a na tablicy wyników panował ścisk: 37-36 dla Coventry. W 13 wyścigu Harris i Andersen pojechali jak duet profesorów i przywieźli 5-1 w konfrontacji z parą: Holder – Lawson. W 14 biegu Pszczoły dokonały kolejnego zamachu na piracki statek. King i Kylmaekorpi wygrali 5-1 z Gomólskim i Northem. Na otarcie łez Holder wygrał 15 wyścig, ale Andersen i Harris skutecznie blokowali Northa. 50-41 dla Pszczół, a więc chłopcy Havelocka wzięli rewanż za porażkę na Brandon Stadium. Gary znów miał pretensje do sędziego Paula Carringtona, ale zwycięstwo za 4 punkty meczowe uspokoiło menedżera Coventry.


Middlo spokojnie przyjął porażkę. „Nie będziemy korzystać z koła ratunkowego. Nie potrzebujemy szalupy. Wiem, że dla naszych wspaniałych fanów przegrana z Coventry jest bardzo bolesna, tym bardziej, że w pierwszych 3 meczach zdobyliśmy 11 punktów. Nie martwię się, bo rok temu Pszczoły wygrały na naszym torze jednym punktem, ale my byliśmy górą w finale play-off. Ważne, aby awansować do najlepszej czwórki sezonu zasadniczego. Przegraliśmy 41-50, bo Coventry pałało żądzą rewanżu za porażkę na Brandon Stadium. Przyznaję, że byliśmy słabsi w starciu z Pszczołami. Walka była ekscytująca. Gdyby w każdym meczu było tyle mijanek i tyle tasowania, mielibyśmy pełne stadiony na meczach Elite League” – wyznał Middlo.


Pozostaje mieć nadzieję, że batalia dwóch najlepszych drużyn poprzedniego sezonu będzie miała równie fascynujący przebieg kiedy motocykle zaczną pięknie pobrzmiewać na Brandon Stadium…

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze