Finał Brytyjski: Wieczór z Aotearoa

Żużel
Finał Brytyjski: Wieczór z Aotearoa
fot. PAP
Tai Woffinden

Finał Brytyjski smakuje niczym złożenie pocałunku na sukni królowej Wiktorii. Gest podziękowania za to, że nie zesłała nieszczęśnika na Ziemię van Diemena. Zaraz, zaraz, przecież nieopodal Tasmanii dzieciństwo spędził aktualny mistrz Wielkiej Brytanii – Tai Woffinden. Pomódl się do Tangaroa, maoryskiego boga mórz i włącz Polsat Sport Extra 15 czerwca o godz. 20:30.

Barry Briggs zawadiackim wzrokiem zerknął na Tangaroa. Chciał żyć w zgodzie z Maorysami. Wiedział, że jeśli odniesie sukces w Anglii, to będzie mógł pozwolić sobie na luksusowy dom. Młody Briggo opuszczał Aotearoę, krainę białego długiego obłoku, w nadziei, że podbije serca kibiców Wimbledon Dons. Ten legendarny żużlowy klub był przepustką dla Briggo do świata pachnącego niezwykłymi emocjami. Przecież w 1952 roku statek był uroczą koniecznością dla śmiałków, którzy chcieli zawładnąć duszami fanów speedwaya. Na szkorbut nikt nie chorował, nie korzystał z peklowanego mięsa, do woli pił słodką wodę, ale nie wiedział czy wyprawa po złoty sen zakończy się powodzeniem. Briggo nie podejrzewał, że jeżdżąc na motocyklu zgarnie więcej złota niż awanturnicy, wielorybnicy i typy spod ciemnej gwiazdy kopiące złoto w okolicach nowozelandzkiego Otago. A jednak, dzięki przenikliwemu umysłowi i odwadze w sięganiu po marzenia, misja powiodła się. Czegóż to nie dokonał młodzieniaszek z Christchurch…

 

Śladami Ronnie Moore’a

 

30 grudnia 2014 roku Barry Briggs, czterokrotny indywidualny mistrz świata i sześciokrotny zwycięzca Finału Brytyjskiego, obchodził 80 urodziny. Z rozkoszą powrócił do wspomnień z lat młodości. - Kiedy miałem 17 lat, nie zagłębiałem się w filozoficzne rozważania. Wiem, że historycy z dumą podkreślają, że 4 razy sięgnąłem po solowe mistrzostwo świata i jeździłem nieprzerwanie w 17 finałach światowych, ale wsiadając na łajbę, nie zaprzątałem sobie głowy bujaniem w gwiazdach. Wiedziałem, że trudno będzie mi dorównać osiągnięciom mojego rodaka, Ronnie Moore’a. Dziś jestem mądrzejszy i wiem, że życie płata figle, bo Ronnie, wspaniały człowiek „tylko” 2 razy wygrał finał światowy. Kiedy byłem młody i poznawałem angielskie tory, odkryłem, że jednego wieczoru jestem niedościgniony dla reszty rywali, a dzień później byłem beznadziejny i wszyscy mnie objeżdżali. Miałem chorobliwą tendencję, aby ganić samego siebie, chłostać moje ego aż do krwi. Dziś niewielu zawodników obwinia siebie. Dzisiejsi bohaterowie wolą szukać przyczyn niepowodzenia w sprzęcie. Gwiazdy cyklu Grand Prix mówią, że nie trafiły ze sprzętem, doborem ustawienia, pogoda ich zaskoczyła i mieli fatalne losowanie, bo 2 razy jechali spod bandy. Nonsens. Jeśli chcesz być wybitną jednostką, musisz nauczyć się pokonywać wszelkie przeszkody” – mówi legendarny Nowozelandczyk.

 

Briggo, ale przecież nie wszyscy zawodnicy muszą być diabelnie kreatywni i mieć w sobie tyle sprytu, aby po nitce Ariadny wygramolić się z labiryntu, nieprawdaż? Nie wszyscy zesłańcy dopłynęli do Ziemi van Diemena, niektórzy zmarli na statku „Asia” z wycieńczenia, a dla części świadomość spędzenia kolejnych lat w kajdanach wyrzeczeń oznaczała zderzenie z górę lodową. Przepłynąć morze Tasmana na łupinie od orzecha – rzecz niewykonalna. Wygrać z kompletem punktów w finale światowym na Ullevi w 1966 roku to wyzwanie, któremu podołałeś Briggo, ale może jesteś wybrańcem Bogów…

 

- Pamiętam stękania i utyskiwania żużlowców, którzy przyjechali na finał mistrzostw świata par do Landshut w 1990 roku. Płakali, że tor jest fatalny i nie sprzyja bezpiecznej jeździe. Popatrzyłem na tych zawodników i zapytałem ich czy nie powinni tańczyć w balecie. Jeśli narzekasz na stan toru, przyznajesz się do słabości, a w sporcie motorowym nie ma miejsca dla płaczliwych laleczek. Jeżeli twój motocykl jest wolny na dystansie, musisz spróbować takich rozwiązań, aby wyjść z tarapatów, a nie pomstować na cały świat, że masz ledwo zipiącego osiołka. Skoro uważasz, że tor jest kiepsko przygotowany, to uświadom sobie, że jest on taki sam dla wszystkich, a chodzenie i ględzenie o tym, że wygląda jak kartoflisko, nie zmieni twojego położenia. Wyrzuć negatywne myśli z głowy i znajdź sensowne rozwiązanie, nawet ocierając się o szaleństwo. Kiedy udawałem się w drogę na zawody na tor, którego nie lubiłem, koncentrowałem się jeszcze bardziej na tym, aby wypaść jak najlepiej. Niewielu zawodników lubiło ścigać się w Newport, a ja potrafiłem się przemóc i jadąc autem na mecz do Walii, opracowywałem rozmaite warianty zachowań na pierwszym wirażu. Speedway to mentalna łamigłówka. Uczyłem się psychologii żużla w trakcie kariery, ale nie przestałem zgłębiać tajników również po zawieszeniu laczka na kołku. Robiłem rozmaite głupstwa i to nawet w dniu rozgrywania finału światowego czy British final. Dziś rozumiem błędy jakie wówczas popełniłem. Potrafiłem zadzwonić do Ivana Maugera w dniu finału mistrzostw świata i byłem w szoku, że on odbierając telefon był jeszcze w łóżku. Wylegiwał się w najlepsze, a na zegarze wybiła dziesiąta! Ja zawsze wstawałem wcześnie jak skowronek, nawet kiedy dzień wcześniej kończyłem zawody około 22.30. Zużywałem energię. To był kolosalny błąd. Nie byłem zbyt rozgarnięty w tej materii. Miałem kumulować energię na wieczór, a nie trwonić siły na bezsensowne zajęcia. Ivan wiedział, że speedway to budowanie szczytu formy na wieczór. W ciągu dnia odpoczywał. Bystry strateg” – podkreśla Briggs.

 

Barry miał to szczęście, że trafił do Wimbledon Dons w lidze brytyjskiej i mógł przypatrywać się z bliska wielkim gwiazdom ówczesnego speedwaya. Był kompletnym nowicjuszem gdy wylądował w legendarnym klubie Wimbledon. Zamieszkał pod jednym dachem z takimi tuzami jak Ronnie Moore, Trevor Redmond, Geoff Mardon. „To byli żużlowcy klasy światowej. Fenomenalne środowisko, wręcz podręcznikowa wiedza dla początkującego żużlowca. Ronnie Moore był uczynny, miły, dobrotliwy, dzielił się doświadczeniem. Jeździliśmy dla Wimbledon Dons w poniedziałkowy wieczór, Ronnie w każdym wyścigu „trzymał pędzel” przez cztery okrążenia, a następnego dnia pokrzykiwał na mnie o siódmej rano. Chciał, żebyśmy potrenowali i pokręcili kilkanaście kółek zanim tor zostanie przykryty plandekami. Kiedy wypędzono nas z toru, ćwiczyliśmy starty na parkingu samochodowym nieopodal Wimbledonu!” – wspomina z uśmiechem Briggo.

 

Bywały finały światowe i brytyjskie, w których Barry czuł się niezagrożony, ale miał też momenty kiedy wiedział, że choćby stawał na rzęsach, nie zdobędzie medalu. „Spartaczyłem kilka procesów przygotowawczych do ważnych zawodów. Potrafiłem otworzyć stoisko na targach motocyklowych przy Earls Court w Londynie i udzielać się na lewo i prawo, a rywale przyjęli rozsądniejsze rozwiązania. Pojechałem metrem, patrzyłem na pasażerów czytających gazety. W oczy bił tytuł z pierwszej strony: Briggs idzie na mistrza. Na targach ględziłem jak najęty, gadałem jak nakręcony z fanami, sponsorami, promotorami. Nie byłem Brucem Penhallem, który z rozbrajającym uśmiechem pozował do zdjęć, rozmawiał, ale oszczędzał siły na wieczór. Podziwiałem go za tą rzadką umiejętność. Potrafiłem pojechać przed finałem do Swindon, aby potrenować. Wymyśliłem sobie, że będzie to idealna rozgrzewka, aby nie dopadł mnie stres przed pierwszym wyścigiem. Podczas próbnych galopów w Swindon, zatarłem swój najlepszy silnik. Mam taką konstrukcję psychiczną, że musiałem wejść idealnie w klimat zawodów pierwszym wyścigiem. Zdarzało się tak, że w dniu finału pędziłem na złamanie karku z Newbury, utknąłem w londyńskich korkach i wpadałem zdyszany na Wembley. Myślałem, że kiedy uniknę nerwowego oczekiwania na pierwszy bieg i ucieknę od wyjątkowego jazgotu, będę spokojniejszy. Niestety, nie zawsze okazywało się to złotą metodą” – wyznaje Nowozelandczyk.

 

Dojrzewanie Taia

 

Barry uwielbia zaglądać na żużlowe tory. Ba, wciąż jeździ na motocyklu dla frajdy: nieważne czy szosowym czy crossowym. Motocykle wciąż go fascynują. Przyjeżdża do Cardiff na GP i imponuje zmysłem obserwacji. - Pamiętasz ubiegłoroczny finał GP na Millennium Stadium? Widziałeś co robił Tai Woffinden przed najważniejszym rozdaniem? Biegał i cieszył się jak dzieciak, który wyskoczył na stały ląd po wielu tygodniach rejsu. Widziałem w nim siebie. To urocze zachowanie, bo świadczy o spontaniczności. On lubi rozdawać radość ludziom. To pozytywne, ale chęć dzielenia się entuzjazmem i pobudzanie emocji na trybunach sprawiło, że przegrał batalię z Gregiem Hancockiem. Stary lis z Kalifornii siedział sobie na motocyklu i stygł. Koncentrował się przed finałowym wyścigiem, a nadmiernie pobudzony Woffy wypluł się z lawy i nie miał czym drażnić Grega podczas wyścigu. Niepotrzebne zachowanie, skądinąd piękne, bo świadczące o ogromnej pasji do żużla, ale odbieram to jako błąd młodości. Tai był tak zachwycony widokiem 50 tysięcy ludzi na trybunach, którzy czekali na występ mistrza świata, że zapomniał o tym, aby oczyścić głowę i uspokoić myśli. A stary wyjadacz wygrał ten finał jak chciał. Jednak Tai to bystry chłopak. Przeanalizował wędrówkę sił, dostrzegł, że nie warto ścigać się każdego dnia, przemeblował kalendarz i bryluje w mistrzostwach świata. Myślę, że on doskonale gospodaruje swoimi siłami. To przykład zawodnika, który kroczy ścieżką Rickardssona. Wie kiedy jest czas na zabawę, kiedy można się pośmiać, ale starannie pilnuje walizki, w której przechowuje energię. Myślę, że Scott Nicholls nie będzie powiększał swojego skarbca z tytułami mistrza Wielkiej Brytanii, ale Woffy ma wszelkie atrybuty, aby zdominować Finały Brytyjskie w najbliższej dekadzie – prorokuje Briggo.

 

Z drugiej strony, Barry pragnie zauważyć, że jednodniowy finał ma niezbywalny czar. Przecież nie zawsze tytuł wpada w ręce najlepszego zawodnika wieczoru. Los uwielbia zadrwić sobie z faworytów. „Pamiętam finał światowy w 1955 roku. Peter Craven nie był najszybszy na torze tego dnia, ale był spryciarzem i zdobył złoty medal. Nie przestawał myśleć o samodoskonaleniu się i siedem lat później sięgnął po raz drugi po tytuł mistrza świata. Potęga determinacji, która wypływa z wnętrza. Zawsze podziwiałem Bruce’a Penhalla, bo przy budżecie jakim dysponował, mógł spocząć na laurach, a mimo to ciężko pracował na każdy tytuł mistrza świata. Pieniądze mogły być przeszkodą w jego przypadku, a okazało się, że on bardzo poważnie traktował speedway. Z kolei Ove Fundin wpadał we wściekłość kiedy przegrywał. Gotów był wjechać w przeciwnika jeśli ten wskoczył w jego ścieżkę. Był w stanie nawet przejechać rywala! Byliśmy znakomitymi kumplami, ale na torze żaden z nas nie odpuściłby skrawka toru. Ove płakał jeśli przegrywał ze mną! Jednak speedway to taki sport, że na torze walczymy na całego, a wieczorem siedzimy razem w tym samym aucie i jedziemy do tego samego hotelu. I co istotne: jeśli pragniesz wygrywać prestiżowe zawody na żużlu, musisz być przygotowany na to, aby ostro potraktować rywala jeśli zajdzie taka potrzeba. I nie wolno ci wówczas okazać skrawka miłosierdzia. Oczywiście, nie możesz atakować rywala z myślą, żeby wysłać go do szpitala, ale musisz pokazać, że jesteś twardy” – wyznaje Briggs.

 

Barry często podwoził Fundina swoim autem z Norwich na londyńskie lotnisko. „Bywały takie momenty, że chwyciłem Ove za kark, bo przeskrobał na torze i pojechał zbyt agresywnie. Omal nie wysłał mnie do piekła. Popchnąłem go w parku maszyn, a Ove zachwiał się i twardo wylądował na mało urodzajnej glebie. Fundin wiedział, że przesadził, ale kiedy emocje ostygły, Szwed ochłonął i zajmował fotel pasażera w moim aucie. Nie zapomnę zawodów w New Cross. Wówczas moim mechanikiem był Australijczyk Jack Young (indywidualny mistrz świata z 1951 i 1952 roku). Tego wieczoru szło mi jak po grudzie. Przed zawodami Young podszedł do Fundina i powiedział, że przejadę po nim jeśli zajdzie taka potrzeba. Ove przed każdym meczem był bardzo zdenerwowany. Przeżywał zawody. Kiedy stanęliśmy pod taśmą, napięcie sięgnęło zenitu. Fundin zaspał, ja wystrzeliłem i dotknąłem go tak soczyście, że spadła mu „łyżwa” z lewego buta. Ove był takim twardzielem na torze, że nie wybiło go to z rytmu. Urwał jeszcze sekundę z rekordu toru i bez laczka dojechał pierwszy na metę!” – wspomina Briggo, który po raz szósty sięgnął po zwycięstwo w Finale Brytyjskim w 1969 roku.

 

Czy to oznacza, że trzeba zapomnieć o subtelności chcąc wdrapać się na szczyt? Niekoniecznie. Ronnie Moore nie potrzebował awantur na torze i zawadiackich akcji, bo dysponował naturalnym talentem, a doświadczenia nabył jeżdżąc w beczce śmierci u boku swojego ojca. Był wygimnastykowany i nieludzko zwinny. „Jestem przekonany, że gdyby Ronnie bardziej przykładał się do obowiązków i nie był tak serdeczny, wygrałby 10 razy finał światowy. Był dwa razy mistrzem świata. To wspaniałe osiągnięcie, ale mógł pokusić się o kolejne triumfy. Podobnym przykładem był Peter Collins. Talent czystej wody. Nie musiał uciekać się do ostrych manewrów, aby wyprowadzić przeciwnika w pole. Collins to przemiły człowiek. Peter nie był obłąkany na punkcie kolejnych tytułów, wystarczył mu jeden laur mistrza świata (1976 – Chorzów) i jeden tytuł mistrza Wielkiej Brytanii (1979 – Coventry). My byliśmy jak skazańcy, którzy marzą o złocie ze Ścieku Gabriela w nowozelandzkim Tuapeka, sławie i bogactwie. PC był trochę inny, ale to porządny dżentelmen…” – twierdzi Briggs.

 

Woffy też jest porządnym jegomościem, choć kocha uroczo  psocić jak przystało na człowieka, którzy nosi w sobie australijski pierwiastek szaleństwa. A PC, o którym tak pozytywnie wypowiada się Briggs? Czyż to nie ten sam człowiek, który uczynił wiele dobrego dla rozwoju Joe Screena, dwukrotnego zwycięzcy British final?

 

Screen Machine

 

Kiedy Hyde Road w Manchesterze żegnał się ze speedwayem, Peter Collins zachwycił się młodym, utalentowanym Brytyjczykiem. Joe Screen szalał i potrafił okiełznać w swoich silnych rękach motocykl, którym pokonywał kolejne mile na torach trawiastych. Peter Collins, legenda Belle Vue Aces, człowiek, który w Finale Brytyjskim w Coventry w 1979 roku pokonał takich asów jak Michael Lee, Dave Jessup, John Davis, Doug Wyer i Malcolm Simmons, zaopiekował się Joe. Pomógł biznesmen z Warrington, Roy Holding, zakupując motocykle dla Screena. „Hans Nielsen był wówczas królem światowego żużla. Wykręcił 15 punktów dla Oxfordu w pojedynku przeciwko Asom z Belle Vue, a jedynym, który nawiązywał walkę z Hansem był Joe Screen. Dawaliśmy mu szansę, aby potrenował po meczach ligowych, a on zaczął dobierać się do skóry profesorowi z Danii. Byłem zachwycony jego szarżami. Wielka szkoda, że Joe nie miał wsparcia ze strony kolegów, że poniekąd był bezludną wyspą, bo wówczas w swojej długiej karierze obok złota mistrzostw świata juniorów, pewnie dorzuciłby złoty krążek w Drużynowym Pucharze Świata” – twierdzi Peter Collins.

 

Screen cudownie bawił się na torach trawiastych, a PC widząc talent drzemiący w chłopaku z Chesterfield, użyczył mu swój własny motocykl do jazdy na trawie. „To było wprost niewiarygodne. Spotkało mnie ogromne szczęście. Zupełnie jakby junior z National League otrzymał dziś motocykl od Taia Woffindena. Wiedziałem, że nie mogę zawieść PC, więc jeździłem jak natchniony” – wspomina Joe Screen, jeden z najbardziej jowialnych ludzi w środowisku żużlowym.

 

Rob Hignett i Tim Harrington – dwie lokomotywy prowadzące warsztat Collinsa w czasach jego kariery, zaczęły wspierać Screena. Mając tak znakomitych mechaników Joe nie musiał martwić się o sprzęt. Rob i Tim zjedli zęby pracując dla PC. Screen Machine wyginał się na motocyklu niczym zręczny gimnastyk, czarował widzów swoją jazdą i nienagannym opanowaniem motocykla. Żałuje, że tylko dwa razy wygrał Finał Brytyjski.

 

- Zbyt często przyjeżdżałem za plecami Andy’ego Smitha. Lata 1993-95 były koszmarem, bo czułem, że stać mnie na tytuł mistrza Wielkiej Brytanii, ale Foxy był takim spryciarzem, że na swoich śmieciach w Coventry zawsze okazywał się ciut lepszy. Sześć razy zostałem wicemistrzem Wielkiej Brytanii. Trzykrotnie byłem tuż za Smithem, w 1998 roku lepszy był Chris Louis, w 1999 roku pokonał mnie Mark Loram, a w 2006 Scott Nicholls. Byłem uradowany kiedy w 1996 roku zerwałem z klątwą Smitha i wygrałem Finał Brytyjski przed Louisem i Stonehewerem. Czułem, że tytuł należał się mi już w 1995 roku, ale wówczas po wygranym przeze mnie starcie Foxy wbił się pod mój łokieć, trącił mnie i wypchnął ostro na wirażu. Z trudem akceptowałem porażki, bo zawsze wkładałem ogrom serca w Finał Brytyjski. Mistrzostwo na Wyspach miało dla mnie gigantyczne znaczenie. Smutno mi, że inni nie starali się tak bardzo, ja wypruwałem żyły, aby być najlepszym i zdobyłem tylko dwa tytuły. Szczerze: finał 1996 w Coventry pamiętam przez mgłę. Sporo wówczas podróżowałem i nie wiem jak dokładnie zostałem championem. Walczyłem jak lew – tego jestem pewien. Przypomniałem sobie o pucharze za zwycięstwo kiedy nie tak dawno robiłem porządek na strychu gdy z żoną przenosiliśmy się na farmę! – śmieje się Joe.

 

O ile Joe Screen nie bardzo kojarzy szczegóły Finału Brytyjskiego sprzed 19 laty, o tyle drugie złoto wgryzło się w jego pamięć. „Oxford, Sandy Lane, 2004 rok. Myślę, że los chciał być dla mnie łaskawy po tych wszystkich latach niepowodzeń. Silnik na Finał Brytyjski pożyczył mi Crumpie. To była bardzo szybka fura, a ja walczyłem o każdy cal toru. Pamiętam, że przed zawodami moim marzeniem był brązowy medal. Nie sądziłem, że uda mi się sięgnąć po złoto. Finałowy wyścig… Jakby to było wczoraj… Scott Nicholls był faworytem, wygrał wszystkie pięć wyścigów w serii zasadniczej. Niestety, w finale szczęście go opuściło i zanotował defekt na starcie. Strzeliłem idealnie spod taśmy. Ależ prowadził się bike Jasona… Mark Loram miał pecha, bo spadł mu łańcuch w pierwszym wyścigu serii zasadniczej. W finałowym wyścigu Mark popędził za mną w swoim stylu, nóżka zdjęta z haka na wyjściu z wirażu, wyprzedził mnie po pięknej walce, ale na ostatnim okrążeniu zatarł się silnik w jego motocyklu. Obejrzałem się za plecy. David Norris był daleko, ale gdy dostrzegł, że Mark Loram miał defekt, nagle przyspieszył i gnał na złamanie karku. Przesadził i upadł na ostatnim łuku. W efekcie tylko ja ukończyłem finałowy wyścig. Dziwne, nieprawdaż? Kiedy stałem na podium, nie potrafiłem uwierzyć, że wygrałem Finał Brytyjski w Oxfordzie, bo Sandy Lane nigdy nie należał do moich ulubionych torów” – Screen popadł w zadumę.

 

To rzeczywiście był dziwaczny finał dla Joe, bo w pierwszych trzech wyścigach uzbierał zaledwie 4 punkty. Wygrał jednak dwa ostatnie starty i z 10 punktami wturlał się do najlepszej czwórki. Zadecydowała liczba zwycięstw biegowych, bo tyleż samo oczek pozbierał Chris Neath z Wolverhampton Wolves.

 

W życiu trzeba pomóc szczęściu… 15 czerwca w Wolverhampton Chris Neath zasiądzie na trybunach, a w parku maszyn zamyślony Tai Woffinden spróbuje opracować sposób na trzecie mistrzostwo Wielkiej Brytanii. Barry Briggs twierdzi, że człowiek, którego ciało zdobią piękne moko – w języku Maorysów tatuaże – będzie królem wieczoru przy Monmore Green. Joe Screen nakarmi swoje ukochane psy i koty, ale uroni łezkę kiedy przypomni sobie ile razy stawał na podium Finału Brytyjskiego. A Peter Adams, jak przystało na menedżera Wolves i prawdziwą skarbnicę wiedzy, wypowie magiczne słowa: te whaka raupo – port w trzcinie, maoryska nazwa Port Cooper i poczujemy jak obleje nas fala cudownych emocji…

 

Transmisja finału Indywidualnych Mistrzostw Wielkiej Brytanii od 20:30 w Polsacie Sport Extra.

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze