Policzek dla Los Angeles i Nowego Jorku, czyli nowe, lepsze NBA

Koszykówka
Policzek dla Los Angeles i Nowego Jorku, czyli nowe, lepsze NBA
fot.: PAP/EPA
Knicks zarzucali sieci na Grega Monroe. A on wybrał Milwaukee...

Greg Monroe z Detroit Pistons wolał 50 milionów dolarów od prowincjonalnego Milwaukee, gdzie będzie wygrywał, niż złudny blask metropolii Los Angeles czy Nowego Jorku. LaMarcus Aldridge wyśmiał propozycje Lakers, przechodząc do San Antonio, które ma tylko ładne kafejki nad rzeką, ale wielkiego trenera i nadzieje na tytuł. Szansa zwyciężania zamiast Hollywoodu czy świateł Times Square - wcale nie tak dawno byłaby to sytuacja nie do pomyślenia. Dziś stała się normą. Mamy nowe NBA. Lepsze.

Na czerwcowe spotkanie w Los Angeles, mające przekonać LaMarcusa Aldridge'a by zamienił Portland Trail Blazers na Lakers, wszyscy przyszli w garniturach. Nawet sam LaMarcus, który takich strojów nie używa. Wszyscy z wyjątkiem Kobe'go Bryanta, który pojawił się w dresie. Spotkanie trwało dwie godziny, ale jeśli wierzyć komentarzom samego Aldridge’a oraz ludziom z jego otoczenia, LaMarcus po kilkunastu minutach wiedział, że Los Angeles nie jest dla niego.

Można spotkać Jacka Nicholsona

Większość prezentacji Lakers była poświęcona temu, jak piękna jest plaża w Santa Monica, że tuż obok jest Hollywood i LaMarcus może z bliska pooglądać Jacka Nicholsona. O sporcie, szansach na wygrywanie, było mało. Albo prawie nic. Bo cała nadzieja w sezonie 2015/2016 Lakers opera się na tym, ile meczów i ile miesięcy będzie w stanie grać 37-letni, mający dziewiętnaście  ezonów za sobą Bryant zanim złapie go kolejna kontuzja.

Do tego wszyscy od dawna wiedzą, że granie z Kobe oznacza zawsze to samo – wygrana to jego zasługa; porażka to wina innych. Bryant przekonywał Aldridge'a, że generalny manager klubu Mitch Kupchak „zrobi wszystko co możliwe, żeby mu pomóc zwyciężać”. Gdyby Kobe miał dekadę mniej, LaMarcus pewnie by podpisał kontrakt. Ale nie ma.

Pięć lat, a jakby wieczność

30-letni Aldridge za długo gra w National Basketball Association, żeby wierzyć w puste obietnice byłej wielkiej gwiazdy, która przecież w przyszłym roku może być już na sportowej emeryturze. Tak samo myśleli przed nim DeAndre Jordan, Greg Monroe i wszyscy inni gracze, którzy przychodzili na spotkania z szefami Lakers. Wychodzili wiedząc, że Lakers wersja 2015, to nie ten sam zespół, do którego w 1996 przychodził z wielkimi (i spełnionymi) nadziejami Shaquille O’Neal.
 
„Shaq” wierzył w przyszłość klubu, do tego potrzebował zaspokoić swoje aktorsko/biznesowe ambicje, które były jednak tylko dodatkiem do trzech tytułów mistrzowskich. W sezonie  2015/2016 nikt o tytułach – a nawet udziale w playoffs - w Lakers nawet nie marzy. Lakers wygrali ligę zaledwie pięć lat temu, ale ten czas wydaje się wiecznością. Czy są w stanie wygrać za pięć lat? Optymistów nie ma.

Phila Jacksona zderzenie z Nowym Jorkiem

W Nowym Jorku na tytuł mistrzów NBA czekają od lat... 42. Zatrudniony w minionym roku za 12 milionów dolarów rocznie w roli prezydenta klubu, Phil Jackson miał to szybko zmienić. Przyciągnąć największe gwiazdy samym nazwiskiem trenera, który ma 11 tytułów mistrzowskich z Bulls (6) i Lakers (5). Po roku pracy, Phil ma więcej krytyków wśród najbardziej wpływowych dziennikarzy piszących o NBA, niż miał przez wszystkie lata w Chicago i Los Angeles. Po 16 miesiącach w Nowym Jorku Jackson musi znosić to, że David West wyśmiewa na twitterze propozycje przyjścia do Knicks, określając je mianem głupawych i śmiesznych „bo chcę walczyć w playoffs, wygrywać - czyli Knicks się nie kwalifikują”.

Z kolei Greg Monroe, co do którego działacze Knicks byli tak pewni, że zagra u nich zespole, że już wynajęli agenta mającego szukać mu domu, wolał znane z sera, dobrego piwa i perspektywicznej drużyny Milwaukee, w stanie Wisconsin. Nie wiem, czy można dać boleśniejszego policzka nowojorczykom niż zrobił to koszykarz, który zarobione w NBA miliony woli wydawać w Milwaukee, a nie na Fifth Avenue.

Gwiazdy chcą wygrywać

Kibice z Nowego Jorku zrozumieli już, że na klasową drużynę przyjdzie im poczekać. Podobnie widzi to sam Jackson, który przyznał już w kwietniu tego roku, że jego pierwszy sezon w Nowym Jorku był „nieudanym eksperymentem” i „projektem, który nie wyszedł”. ”The New York Times”, kiedy już było wiadomo, że Monroe woli Milwaukee, zrobił długą listę tych, którzy pomogliby Knicks, o których Jackson powinien walczyć. Na liście „Timesa” byli: LaMarcus Aldridge, Marc Gasol, DeAndre Jordan, Paul Milsap, Danny Green, Paul Pierce i David West. Dziś wiemy, że żaden z nich w Knicks nie zagra. To brutalne sprowadzenie na ziemię trenera, który nigdy nie lubił przegrywać.

Knicks, podobnie jak Lakers mają za sobą potęgę wielkich, światowej sławy metropolii, ale nie mają drużyn. Gwiazdy, jeśli pieniądze są te same, wybierają najlepszą dla nich sytuację sportową. Chcą wygrywać. Kiedyś tak nie było. Teraz jest. To nowe, lepsze NBA.

Przemek Garczarczyk z USA, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze