Iwańczyk o aferze dopingowej: To koniec! Sport wyczynowy należałoby zamknąć

Inne
Iwańczyk o aferze dopingowej: To koniec! Sport wyczynowy należałoby zamknąć
fot. PAP

Wygląda na to, że przez ostatnią dekadę mierzona naszymi normami rywalizacja sportowa właściwie nie miała sensu. Może nawet należy pogodzić się, że żyliśmy albo żyjemy w równoległych światach – zdanych na przypadek amatorów i oddanych dopingowym mechanizmom zawodowców.

To nie jest jedno z wielu doniesień wścibskich dziennikarzy o podejrzeniu stosowania niedozwolonych środków wśród sportowców. Ujawnione przez brytyjską gazetę The Times oraz niemiecką telewizję ARD dane są tak niewiarygodne, że aż trudno wyciągać z nich logiczne wnioski. Skoro w latach 2001-2012 jedna trzecia medali budzi zasadne podejrzenia, co do 55 mistrzów olimpijskich w tych latach należy mieć poważne wątpliwości, a wszystko to na podstawie 12 tys. próbek krwi od 5 tys. sportowców, to właściwie nie ja jeden zadaję sobie pytanie: po co to wszystko.


Wygląda na to, że jesteśmy naiwniakami. My wszyscy, którzy wierzyliśmy w czystość rywalizacji sportowej, mierzyli sukces skalą włożonych weń treningu, wyrzeczeń, lat przygotowań i katorżniczej pracy, zostajemy z niczym. Albo nie z niczym – z wielkim zawodem, że wszystko to, co wciskano nam przez lata jako sprawdzającą się w każdych okolicznościach zależność „tyle wyjmiesz, ile włożysz”, jest zwyczajną hucpą. Chyba że trawestować wspomnianą zasadę w dopingowej formule „tyle wybiegasz, ile wstrzykniesz”, wówczas poczujemy, że rzeczywiście ma ona sens.


Gorycz jest tym większa, że rzecz dotyczy lekkoatletyki, a władze światowej federacji najprawdopodobniej o wszystkim wiedziały, ale skrywały prawdę w obawie przed kompromitacją całego światka, którym zarządzają. Nie dlatego, że lekkoatletyka jest lepsza od innych sportów, choć nie bez kozery zwana jest ich królową. Rzecz w tym, że w wyobraźni kibiców, wśród oceanu dopingowego syfu związanego np. z kolarstwem czy niektórymi grami zespołowymi miała to być ostatnia wysepka przyzwoitości.


Nie miałem wątpliwości, że i lekkoatletyka jest skażona. Ale kolejnymi ujawnianymi skandalami (Tyson Gay, Asafa Powell), bezkompromisowo piętnowanymi przez decydentów, naiwnie sądziłem, że jednak ubabrana jest garstka, a nie większość.


Lampka powinna zapalić się kilka miesięcy temu, kiedy okazało się – także za sprawą zachodnich mediów – że Rosjanie podawali swoim lekkoatletom dopingową strawę niczym napoje izotoniczne. Mimo dowodów, że uwikłane w sprawę mogą być wysocy rangą urzędnicy IAAF (światowa federacja), wszystko ucichło. Aż do niedzieli, kiedy „The Times” odpalił prawdziwą bombę, a w środku numeru poświęcił temu kilkustronicową wkładkę.


W całej tej opowieści przerażające jest co innego: ujawnione wyniki badań potwierdzają wprost, że doping był normą, a granica bezpieczeństwa – jeśli w sprawach dopingowych taka w ogóle istnieje - przekraczana w sposób bezprecedensowy. Zarejestrowane wartości krwi 21 przebadanych sportowców były tak ekstremalne, że w każdej chwili groziły im atak serca bądź udar mózgu.


Obawiam się najgorszego. Nie systemowego rozprawienia się z dopingiem, a przekucia skandalu w polityczną rozgrywkę. Już teraz brytyjskie media grzmią, że środowisko może oczyścić jedynie wybór nowego szefa IAAF. Od dawna do startu w wyborach przygotowują się Brytyjczyk Sebastian Coe oraz Ukrainiec Siergiej Bubka. Choć obu wskazuje się za prezesów zdecydowanie lepszych niż urzędujący od 1999 r. Senegalczyk Lamine Diack, to jednak była gwiazda średnich ma wg dziennikarzy mieć największe kompetencje, by problemowi zaradzić.


Nie wiem, kto i jak spróbuje zmyć tę hańbę z zawodowego sportu, którym pasjonowaliśmy się od lat. Zajmie mu to jednak dużo czasu, przywrócenie wiary w czystość rywalizacji wydaje się w tej chwili zadaniem karkołomnym, jeśli nie niemożliwym.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze