Człowiek pająk stracił ojca i wygrał Grand Prix

Żużel
Człowiek pająk stracił ojca i wygrał Grand Prix
fot. PAP/EPA

W dzieciństwie Peter Kildemand bawił się jeżdżąc gokartami. Nie został gwiazdą F1, bo jego temperament kocha emocje w wydaniu sprinterskim. Długo czekał na wejście smoka, aż wreszcie utkał złotą sieć. W sobotę 8 sierpnia, mimo trzech upadków, pokazał hart ducha i zwyciężył w GP Danii.

Kildemand oswaja się ze śmiercią

 

Zimą 2014/2015 Peter Kildemand przeżył szok, bo zmarł jego tata. Tata rozkochał go w sportach motorowych. Kupił gokart, bo koledzy posyłali swoje pociechy na karting, a że nie chciał tracić kontaktu z kumplami, przeto wydał ciężko zarobione pieniądze na sprzęt dla syna. Peter nie był nazywany jeszcze wtedy człowiekiem pająkiem. Ten przydomek przylgnął do niego dopiero wówczas kiedy zaczął w szalonym tempie pokonywać łuki toru w Workington. Tata namawiał go, aby nie zakopywał talentu, tylko rozwijał się z miesiąca na miesiąc, tym bardziej, że szkoleniem juniorów zajmował się w Danii trzykrotny indywidualny mistrz świata, Erik Gundersen. Peter nie zakochał się w kartingu, wolał impuls i magię chwili aniżeli mozolne kręcenie kółek. Tata zrozumiał, że dusza Petera krąży wokół speedwaya. Był przekonany, że jazda w barwach brytyjskiej ekipy Workington Comets w Premier League będzie idealnym uniwersytetem. Kildemand posłuchał ojcowskich rad. Przesiadywał całymi godzinami w warsztacie, choć słota i deszcz zaglądały do gaźnika, dyszy i ram nieopodal szkockich wrzosowisk. Kildemand wyglądał jak pająk na motocyklu, tak ochrzczono go pod Wałem Hadriana (choć kostka w lewej nodze niemal całowała się z wałem korbowym). Jego balans na motocyklu przypominał o szalonych kowbojskich popisach Shawna Morana, a wyczulony na romantyczne piękno Alun Rossiter, zapragnął go mieć w swoim zespole. Kildemand trafił do Rudzików ze Swindon i wspaniale wspinał się po szczebelkach kariery.


lll1W 2010 roku jako młodzian sięgnął po złoto z juniorską kadrą Danii na wygiętej agrafce w Rye House, a przed rokiem otarł się o awans do cyklu GP. Mordercza wrześniowa podróż z Częstochowy do Lonigo (z rundy SEC na GP Challenge) odcisnęła swoje piętno na organizmie Duńczyka. Kildemand rozpoczął świetnie zawody w Lonigo, ale upadek i wykluczenie uczyniły wiele szkody. Wicemistrz Europy złościł się na siebie. Wiedział, że przyjął zbyt wiele na swoje barki. Liga czeska, angielska, duńska, szwedzka, polska, starty w SEC – tak zapracowany mógł być tylko wielki profesor Hans Nielsen. Kildemand odciążył swój kalendarz, choć serce ma tak wielkie, że gdy w kwietniu 2015 roku w Swindon kontuzji doznał Adrian Miedziński, odpowiedział na sygnał SOS wysłany przez Aluna Rossitera i podpłynął szalupą na ratunek Rudzikom.

Kildemand to wspaniały chłopak. Na torze w Horsens leżał trzy razy, a mimo to wciąż pragnął walczyć... W 12 wyścigu chciał wbić się w lukę o szerokości igły przy bandzie, ale nadział się na tylne koło motocykla Chrisa Harrisa. Drugie zetknięcie z podłożem miało miejsce w wyścigu 18, kiedy nie zostawił skrawka miejsca Nickiemu Pedersenowi i Matejowi Zagarowi. Jim Lawrence, sędzia z Wielkiej Brytanii, emerytowany policjant, zachował się wielkodusznie i powtórzył bieg w pełnej obsadzie, choć taniec fruwających ciał Duńczyka i Słoweńca wyglądał makabrycznie. Peter Kildemand leżał również w finale, kiedy po agresywnym wejściu Taia Woffindena od wewnętrznej, nie miał możliwości, aby utrzymać się na motocyklu. W powtórce finału człowiek pająk nie dał szans rywalom i udaremnił rodakowi Michaelowi Jepsenowi Jensenowi akcję rodem z Vojens’2012.

Kildemand otoczył się mądrymi i oddanymi ludźmi. W jego boksie pojawił się Jacob Olsen, były żużlowiec, syn Ole Olsena, trzykrotnego mistrza świata z lat 1971, 1975, 1978. Jacob schładza kreatywny mózg Kildemanda, a w parku maszyn dla pająka pracuje fenomenalny mechanik rodem z Częstochowy – Krzysztof Nyga. Nyga, znany w środowisku pod pseudonimem Nenes, doskonale czuje motocykl, wszak pracował dla takich tuzów jak Rune Holta, Kenneth Bjerre, Nicki Pedersen, Michael Jepsen Jensen czy Grzegorz Walasek. Bracia Momot dokładają cenne cegiełki i powstaje pięknie, a przy tym zgrabnie funkcjonujący konglomerat. Kildemand zasłużył na tą wygraną i dał sporo do myślenia FIM (Międzynarodowej Federacji Motocyklowej) oraz BSI (właścicielom praw do Speedway Grand Prix) w zakresie przyznania stałych dzikich kart na sezon 2016. Speedway potrzebuje takich wojowników jak Peter Kildemand. Australijczycy chcą go widzieć w Melbourne na Etihad Stadium, bo kibic sportów motorowych nie przepada za wydmuszkami. Chce oglądać sportowców z krwi i kości, którzy z rozciętą skórą na ręce i nodze, wsiądą na motocykl i będą się ścigać na całego. Koneserzy speedwaya pamiętają Petera Collinsa, który wylewał morze krwi z buta na Ullevi w Goeteborgu w 1977 roku i zdobył srebrny medal indywidualnych mistrzostw świata. PC bronił wówczas tytułu mistrza wywalczonego rok wcześniej na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Speedway to nie sport dla płaczków, Kildemand doskonale o tym wie. Odrodzić się po stracie taty i wygrać w fascynującym stylu GP w Jutlandii – wielki wyczyn!

 

Magic o włos od szczęścia

 

13 500 miejsc, kameralny obiekt CASA Arena Horsens, na którym z reguły swoje mecze rozgrywają piłkarze drugoligowi. „Będzie intymnie jak w Vojens. To siła tego obiektu. Kibic będzie blisko akcji, bo pierwszy rząd siedzeń położony jest 1,5 metra powyżej poziomu murawy. Nie trzeba rozkładać siatki na dolnych rzędach trybun jak w Cardiff, Kopenhadze czy w Warszawie. Pierwszy rząd oddalony jest od bandy zaledwie o 3 metry. Będzie rewelacyjne ściganie” – zapewniał Ole Olsen.


Presja na budowniczym czasowych torów jest gigantyczna. Nikt nie chce powtórzyć fiaska Stadionu Narodowego. Firma Ole Olsena – Speed Sport, zaczęła dbać o reputację, dlatego wkroczyła na stadion w Horsens już 7 lipca, zaledwie 3 dni po GP na Millennium Stadium w Cardiff. Duńczycy zaczęli budować tor we wtorek, a w niedzielę 12 lipca już zakończyli dzieło. Tor nie był idealny, bo tworzyły się koleiny, ale nie było dramatu. Niemal miesiąc przed rozegraniem duńskiej rundy GP ułożono tor: Stadion Narodowy na taki komfort nie mógł sobie pozwolić.


lll2
Nicki Pedersen i Peter Kildemand. / fot. PAP/EPA


Owszem, Chris Holder przefrunął ponad kierownicą w pierwszym półfinale, a Nicki Pedersen leżał na pierwszym wirażu w drugiej serii startów, ale nie było powodów, aby rozdzierać szaty. Wielka szkoda, że najlepszy zawodnik Elite League, wrocławianin Maciej Janowski, który imponował znakomitą formą w zasadniczej części Grand Prix, miał pecha w półfinale. Nie chciał wprowadzać zmian w motocyklu w myśl złotej żużlowej reguły: jak sprzęt gra, to się go nie dotyka. Maciej swobodnie prowadził w pierwszym półfinale, ale na drugim łuku upadł Australijczyk Chris Holder i sędzia musiał zarządzić powtórkę. Wrocławianin świetnie wyszedł z najbardziej wewnętrznego pola, ale na prostej przeciwległej wyprzedził go lider cyklu GP, Tai Woffinden. Na domiar złego, Maciej będąc świadomym jak doświadczony zawodnik jedzie za jego plecami – Słoweniec Matej Zagar, chciał zatroszczyć się o szybką ścieżkę. Wyniósł się szerzej, wyprostowało motocykl na luźnej, odsypanej nawierzchni i Polak upadł na tor po dynamicznym wejściu Słoweńca. Zagar, jegomość ze zniszczonej trzęsieniem ziemi starożytnej Emony (dzisiejszej Ljubljany), pięknie zachował się, podjeżdżając do leżącego Macieja. Spytał Polaka o stan zdrowia. Piękna postawa zważywszy, że Matej walczy o medal, a Maciej pragnie osiągnąć ciut więcej niż tylko utrzymanie się w cyklu Grand Prix. Szkoda, że tak zakończyła się przygoda z Horsens, bo Magic jest w optymalnej dyspozycji i mógł namieszać w finałowej rozgrywce. Tak czy owak, Maciej Janowski to pojętny uczeń i inteligentny chłopak, który wyciągnął wnioski z niepowodzeń w Tampere i Cardiff i rozgryzł tory czasowe. 12 punktów w Horsens to dobry wynik.


Jak ma czuć się Nicki Pedersen, który nie zdołał awansować do finału, choć Lisa Thomey, fizjoterapeutka stawiała go na nogi po dzwonie jaki przydarzył mu się 2 sierpnia na torze w Lesznie? Nicki urządzał sobie przebieżki w tygodniu poprzedzającym GP w Horsens, nie dłuższe niż 6 kilometrów, dbał o kondycję, ale życie okrutnie zadrwiło z Duńczyka. 7 punktów, półfinał i nic więcej… Marek Hućko, mechanik w teamie Nickiego Pedersena, były żużlowiec gorzowskiej Stali, który w dniu GP Danii obchodził 44 urodziny, uwijał się jak w ukropie. Przekładane silniki, pęknięte ramy, walka z czasem i tylko półfinał. Wielki wojownik Nicki Pedersen, chciał odrobić dystans do Taia Woffindena, ale na dziś to Brytyjczyk może z wolna przymierzać się do podróży do Andaluzji. Jeśli Tai zostanie mistrzem świata, powtórzy osiągnięcie Freddie Williamsa, króla speedwaya z lat 1950 i 1953. Legendarny Walijczyk niestety ogląda już żużel z niebiańskiej loży, ale z pewnością uniesie radośnie powiekę jeśli zobaczy Woffindena odbierającego złoty medal na gali FIM w Jerez de la Frontera.


lll4Tai Woffinden - lider cyklu WGP. / fot. PAP/EPA


Kawalkada najlepszych żużlowców świata ma 3 tygodnie wolnego od cyklu GP. Kolejny turniej odbędzie się na stadionie brązowego medalisty mistrzostw świata z 1968 roku – Edwarda Jancarza. Na Ullevi w Goeteborgu Steady Eddy szalał i pokonał reprezentanta ZSRR – Gienadija Kurylenko w barażu o trzecie miejsce. Przed Jancarzem byli wtedy dwaj Nowozelandczycy: Ivan Mauger i Barry Briggs. Tony Briggs, syn Barry’ego z pewnością zawita nad Wartę 29 sierpnia, a Bartosz Zmarzlik będzie chciał udowodnić, że stadion imienia Edwarda Jancarza to jego świątynia i ubiegłoroczny triumf w GP nie był jednorazowym wyskokiem…

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze