“Let’s go Champ”: strzał na jedną (wielką) kasę

Sporty walki
“Let’s go Champ”: strzał na jedną (wielką) kasę
fot. youtube.com

W kolejnej cyrkowej odsłonie sportu pod nazwą boks zawodowy, Shannon “Let’s Go Champ” Briggs wygrał z niejakim Michalem Marrone. Wygrał bo miał wygrać, wszyscy od początku wiedzeli, o co chodzi, a Briggs może sobie ciągle marzyć o jednej wielkiej wypłacie. Z Marrone walczył za połowę tego, co mógł dostać za walkę z Mariuszem Wachem na Polsat Boxing Night. Ale Shannon ma plan…

Shannon Briggs stoczył ostatnią normalną walkę 16 października 2010. Czyli prawie pięć lat temu. Słowo “walka” używam na wyrost, bo tego dnia w Hamburgu Shannon został potwornie zbity przez Witalija Kliczko. Tak potwornie, że po dwunastu rundach sędziowie punktowali 120-105 dla obecnego ukraińskiego polityka, a Briggs spędził tygodnie w niemieckim szpitalu. Nad tym, czy się jeszcze opłaca być takim obijanym za kilkaset tysięcy dolarów, myślał do następnej walki - czyli cztery lata. Pojawił się wpadający w ucho slogan “Let’s go Champ!”, Shannon zaczął, gdzie tylko można, pokazywać imponująca jak na 43 lata na karku, klatę. Briggs nie ma za sobą machiny promocyjnej, bo nie ma promotora. Jest tylko on plus jego manager/adwokat, więc pracy jest więcej. Tej promocyjnej chyba nie, bo Shannon to chodząca reklama.

 

Zawrzało, czyli Briggs znowu prowokuje Kliczkę (WIDEO)

 

Oczywiście z normalnym sportem nie ma to nic wspólnego. Pomysł był taki, żeby robić walki z tanimi rywalami, którym można zapłacić za parę reklam i sprzedanych biletów. Ma jeszcze wystarczyć na zapłacenie obozu treningowego i ma zostać paręnaście tysięcy ekstra. Dla Briggsa prezentem, być może wartym setki tysięcy był fakt, że na Florydę, gdzie mieszka “Let’s Go Champ!”, przeniósł obóz treningowy Władymir Kliczko. Nikt w mediach amerykańskich nie zwracał  żadnej uwagi na zwycięstwa  Briggsa gdzieś w miasteczkach  Oklahomy, Zachodniej Wirginii czy Mississippi,  z takimi tytanami boksu jak Richard Carmack, Zoltan Petranyi czy Matthew Greer. Wszyscy zaczęli zwracać na niego uwagę, kiedy zaczął prześladować Kliczkę – rozdzierać koszulkę na jego treningach, robić zamieszanie na konferencjach prasowych Dr Steelhammera, czy wywracając młodszego Kliczkę podczas przejażdżki kajakiem. To pokazywali wszyscy. Podobnie jak śmieszną informację o 2 milionach niby oferowanych za walkę o tytuł z Deontay’em Wilderem.


Sobotnia, cyrkowa walką z Marrone, połączona ze znakomitym pomysłem zaproszenia do Hollywood (tego na Florydzie) byłych mistrzów, być może załatwiła Briggsowi kolejną wielką wypłatę. Marrone był już skończony jako pięściarz, kiedy oglądałem go na żywo, cztery lata temu w walce z junior ciężkim Guillermo Jonesem. Briggs mógł walczyć (były propozycje) z Mariuszem Wachem na Polsat Boxing Night, kiedy Wiking jeszcze był na karcie wieczoru w Łodzi. Ale z Wachem mógł przegrać, co prawda za prawie trzy razy więcej, ale porażka w Polsce zamknęłaby drogę do kasy, w którą Shannon celuje od 2010 roku. Marrone na konferencji i ważeniu nawet nie zdjął koszulki, żeby treningowym tłuszczem nie zakłócać powagi sytuacji. Zapowiedziany z pompą przez Michaela Buffera, który musi gdzieś zarabiać (HBO ma wakacyjną przerwę), Marrone przewrócił się w drugiej rundzie. Lubię “Let’s Go Champ”,  bo facet robi co może, chce zarobić. Ale nie nazywajmy tego pięściarstwem, bo to obraża wszystkich zawodników, którzy cięzko pracują. I wychodza na ring nie wiedząc kogo ringowy ogłosi zwycięzcą. Takich problemów w ostatnich ośmiu, stoczonych przez rok, walkach nie miał.

Przemek Garczarczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze