Iwańczyk: Wrócił bohater. Niepokonany

Siatkówka
Iwańczyk: Wrócił bohater. Niepokonany
fot. PAP

Jeśli sport jest pigułką życia, to pewien polski siatkarz jest symbolem najważniejszych jego wartości – niezłomności, wiary, sięgania po wszystko „mimo wszystko”.

Nie dalej jak kilka tygodni temu słyszałem, że działacze z Kędzierzyna-Koźla niby przeprowadzili wartościowe transfery do aspirującej jak zwykle wysoko ZAKSY, ale popełnili błąd, za który dość szybko zapłacą. Nieistotne, kto te słowa wypowiadał, ktoś w świecie polskiej siatkówki dobrze znany. Tym błędem, zaniechanym ruchem, który prędzej czy później odbije się drużynie czkawką, ma być Grzegorz Bociek. Dla mnie bohater niepospolity, bo za takiego uważam każdego, kto walczy (niezależnie od rezultatów) z chorobą nowotworową. Może dlatego tak bardzo irytują mnie gazetowe epitafia „przegrał z chorobą nowotworową”, bo w tej walce nie ma przegranych. Są sami wygrani, zakładam, że każdy – niezależnie od rokowań – walczy.

 

Asmistrz Bociek: Wróciłem, aby walczyć o medale

 

Wrócę do Boćka; nie podejrzewam mojego rozmówcy o złą wolę, co najwyżej chłodną, sportową kalkulację, uznał on – biorąc pod uwagę jedynie ten aspekt – że w zawodowej lidze, przy tak intensywnym wysiłku, w kieracie piętrzących się terminów meczów, ktoś po tak poważnej chorobie nie wytrzyma.

 

Na medycynie się nie znam, jedyne doświadczenie, jakie w tej kwestii mamy my kibice, dotyczy przepełnionej obłudą historii Lance’a Armstronga, bohatera tragicznego z wielu powodów. Mimo wszystko był on dla mnie żywym dowodem, jak ważny w życiu jest sport. Sport nie mierzony medalami, rezultatami, osiągnięciami czy kasą. Sport, który jest pigułką życia, uczy walczyć, nie poddawać się, uczy konsekwencji, trywialnej wręcz, znanej od pokoleń zasady: wyjmiesz tyle, ile włożysz.

 

Tak, cenię Armstronga. Nie za jego przebiegłość czy tupet, a jego niezłomność w walce z chorobą. Fakt, oszukał wielu, ale też wielu dał nadzieję, natchnął do walki, nie pozwolił powiedzieć „pas”. Historia Boćka jest jeszcze bardziej wymowna, bo dotyczy giganta, tak w wymiarze duchowym jak i cielesnym. Giganta, którego jednak coś zwaliło z nóg, a który się nie poddał, a wręcz zadeklarował, że tylko kwestią czasu jest jego powrót na boiska PlusLigi, a nawet do reprezentacji.

 

Czytałem wywiady z Boćkiem, dziękując mu w imieniu dotkniętych chorobą. Im więcej szczegółów podawał, tym lepiej. Wcale nie z potrzeby faszerowania się cudzym cierpieniem, raczej w świadomości, jak terapeutyczny ładunek mogą mieć takie wyznania. I te pełne sprzeczności wyobrażenia, że mierzący ponad 2 metry kolos po kolejnej chemioterapii nie ma siły doczołgać się do toalety, ruszyć ręką ani nogą. Ale że wróci, bo ma siłę i nie ma scenariusza, w którym ta walka miałaby się nie powieść. Aż w poniedziałek widzę go na boisku w Radomiu, kiedy w pełni sił wchodzi na boisko, wali pięć asów z rzędu i znów jest tym Boćkiem-kolosem co przed kilkunastoma miesiącami.

 

Łatwo w takich chwilach o nadmierny patos, ale pozwalają one zupełnie inaczej spojrzeć na sport. Oglądając pierwszy mecz Boćka po chorobie przekonałem się, że tak w sporcie jak i w życiu należy wznosić się ponad zdrowy rozsądek. Jeśli ten podpowiada, że Bociek powinien raczej zostać w domu i tam czekać oraz dziękować za kolejne miesiące, to może lepiej, by wyszedł na boisko i dał komuś nadzieję. Jeśli długoterminowa kalkulacja każe nie traktować Boćka jak pełnowartościowego siatkarza, to może warto zaryzykować, bo niezbadane są możliwości człowieka, sportowca tym bardziej. Jeszcze kilka miesięcy temu scenariusz z Boćkiem w reprezentacji potraktowałbym jak kiczowaty koniec marnej powieści, dziś – przekonując się, co sport robi z ludźmi – uważam to za naturalną kolej rzeczy. Mimo wszystkim i mimo wszystko...

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze