Były szef lekkoatletycznej federacji brał kasę za krycie rosyjskiego dopingu?

Inne
Były szef lekkoatletycznej federacji brał kasę za krycie rosyjskiego dopingu?
fot. PAP

Nie tylko FIFA i stojący na jej czele Sepp Blatter mają kłopoty z organami ścigania. Śledczy podejrzewają grubą aferę także w światowej federacji lekkoatletycznej (IAAF). Były jej szef Lamine Diack miał wziąć 200 tysięcy euro za krycie dopingowych skandali Rosjan.

O sprawie piszą czwartkowe media na Wyspach Brytyjskich. Komentują sprawę z niesmakiem, że nawet Blatter i FIFA nie upadły tak nisko jak 82-letni Diack. O ile przelewające się przez konta łapówki w futbolu miały dotyczyć głównie organizacji mundiali, tak w IAAF lewa kasa miała być dostarczana najważniejszej osobie za krycie dopingowych skandali, a więc w sporcie rzeczy absolutnie fundamentalnej.

 

Rozpoczął się proces apelacyjny w sprawie Pistoriusa

 

„Były prezydent IAAF został objęty dochodzeniem karnym pod zarzutem podżegania do łapówek, brał pieniądze za utajnienie testów antydopingowych. Przy wszystkich licznych skandalach, które doprowadziły do upadku szefa FIFA, nikt nigdy nie oskarżył Blatter lub jego kumpli o zgorszenie samej dyscypliny sportu, jaką reprezentują” – pisze „The Times”.

 

Sprawą Diacka zajęli się francuscy prokuratorzy. Zarzucają Senegalczykowi, że wszedł w zmowę z działaczami rosyjskiej federacji. Za „przykrycie” licznych wpadek miał wziąć 200 tys. euro. Groteskowo i naiwnie brzmią w tym kontekście słowa lorda Sebastiana Coe, byłego świetnego lekkoatlety, a teraz szef IAAF, który łudził się do podważenia zaufania w stosunku do jego federacji doprowadziła niekompetencja poprzednika, a nie nieuczciwość. Kiedy w tym tygodniu do siedziby IAAF w Monaco weszli żandarmi, Coe musiał zmienić zdanie. Choć jeszcze niedawno obwoływał Diacka swoim duchowym mentorem.

 

Wybuchu afery w IAAF należało się spodziewać. Choćby po emisji niepozostawiającego złudzeń materiału w niemieckiej telewizji ARD, która dowodziła o fałszerstwach i zatajaniu wyników badań przez ponad dekadę. Ujawniono wtedy kraj pochodzenia podejrzanych lekkoatletów, wśród nich najwięcej było Rosjan, padały również konkretne nazwiska. Trzykrotna zwyciężczyni maratonu w Chicago oraz triumfatorka maratonu w Londynie Lilia Szobuchowa miała zapłacić rodzimej federacji lekkoatletycznej 450 tys. euro za ukrycie pozytywnych wyników kontroli antydopingowej. Działacze, a niektórzy z nich zajmowali kluczowe stanowiska w IAAF (Walentin Bałachniczew był skarbnikiem IAAF i szefem rosyjskiej federacji), mieli robić to notorycznie.

 

Raport ARD skłonił do przeprowadzenia śledztwa przez WADA (światową agencję antydopingową), osobiście zaangażował się w sprawę jej były szef Dick Pound. Dowody zostały przekazany do Interpolu. W rezultacie najbliżsi współpracownicy Diacka mieli zostać aresztowani.

 

„The Times” twierdzi, że raport Pounda ma być opublikowany w przyszłym tygodniu. I wypomina Coe kolejne jego lekkomyślne słowa, że w IAAF nie ma nic nieprawidłowego, co byłoby związane z dopingiem. Dziennikarze uważają, że zamiast wypowiadać takie słowa, należało dotrzeć do sedna sprawy i wziąć w obronę poszkodowanych przez doping rywali uczciwych sportowców.

 

Z dopingiem walka trwa w wielu federacjach sportowych. Skuteczna jest tylko wtedy, kiedy działacze gotowi są na współpracę i wyznają zasadę „zero tolerancji”. Tymczasem w IAAF, jak i wcześniej w UCI (kolarska federacja, gdzie tuszowano sprawę Lance’a Armstronga), to działacze wchodzili w rolę adwokatów diabła.

 

Władze IAAF stwierdziły teraz, że są gotowe na współpracę ze służbami.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze