Lorenzo - Rossi: Od radości do frustracji

Moto
Lorenzo - Rossi: Od radości do frustracji
fot. PAP

Sam nie wiem co napisać, by oddać emocje, które towarzyszyły Grande Finale w Walencji i wcześniejszym starciom na torach w poprzedzających wyścigach MotoGP.

Nie ulega wątpliwości, że tak Jorge Lorenzo, jak i Valentino Rossi zasługiwali na tytuł, za to, co pokazali w tym sezonie - determinację, ducha walki, niezłomność, siłe psychiczną i fizyczną. Za to należą się im obu ogromne oklaski i szacunek. Lorenzo wygrywał, goniąc rywala do tytułu, odrabiając stracone w początkowej fazie sezonu punkty. Rossi regularnie przyjeżdżał na podium (15 razy), popełniając mało błędów i dopisując nową definicję do określenia "niedzielny kierowca”.

Wyścig MotoGP ustawiony? Rossi oskarża Lorenzo i Marqueza!

Obaj zawodnicy udowodnili, że tegoroczny pakiet Yamahy M1 jest bezkonkurencyjny i praca inżynierów nie poszła na marne. Yamaha odrobiła zadanie domowe po dwóch sezonach lekcji pokory zafundowanych przez Marca Marqueza, zdobywającego dwa tytuły z rzędu i wstrząsającego światem MotoGP.

W tym roku Honda przygotowała motocykl niezwykle agresywny. Marquez i Pedrosa nie potrafili sobie z tą maszyną poradzić. Marquez eksperymentował, wracając do ramy w specyfikacji 2014. Pedrosa zaryzykował agresywną operację przedramion, z którymi miał ogromne problemy w ostatnich sezonach i wygrał … nie tylko na tym polu jak się później okazało.

Odpowiedź na frustrację

Ale nie o tym i nie do tego zmierzam…

Gdy prowadzący od początku sezonu Valentino Rossi eksplodował na konferencji przed GP Malezji, atakując Marqueza, zastanawialiśmy się wszyscy, o co mu chodzi. Wraz Mickiem Fiałkowskim i Adamem Badziakiem drapaliśmy się po głowach. Po co? Dlaczego?

Często gierek, które prowadzą kierowcy nie widać w TV, ale gdy siedzisz na motocyklu, to wszystko masz na wyciągnięcie ręki. Rossi wielokrotnie w przeszłości grał w tę grę, ale nie na taką skalę i nie w tak jawny sposób. Rossi z premedytacją rozpętał medialne piekło, pytanie brzmiało co ma to dać. Zantagonizować swoich rywali, czy wyłuskać na światło dzienne, coś czego nie widać gołym okiem?

Wyścig w Malezji był szybką odpowiedzią na narastającą frustrację Valentino Rossiego. Dwukrotny mistrz świata MotoGP - Marc Marquez - zdecydował się pojechać „dziwny” wyścig, ostro walcząc z Vale, do czego ma święte prawo, ale tłumaczenie, że nie miał tempa … nie odzwierciedla analiza okrążen i to że do momentu pojawienia się za jego plecami motocykla z numerem 46, był w stanie jechać tempem lidera. Powtórka z Australii, chyba tak, jednak podniesiona do kwadratu.

Zabawa z Rossim

Valentino, jak zapewnie pamiętacie, nie wytrzymał arogancji młodego wilka i z gracją wypisał go z wyścigu w sposób niepozostawiający złudzeń, jakie były zamierzenia Doktora.

Wiele osób zastanawiało się, czemu tak ostro zareagował. Przecież sam w sezonie 2010 w Motegi ostro pogrywał ze swoim rywalem z boksu Jorge Lorenzo, gdy ten zmierzał po tytuł. Tak, zgoda. Jednak w tym roku, Marquez złamał niepisaną zasadę, którą pięknie opisali zawodnicy różnych serii wyścigowych - nie pogrywaj z tymi, którzy walczą o tytuł i nie angażuj się w walkę, która jest nie twoja. Problemem nie była także ostra walka na torze, którą Rossi lubi i akceptuje, ale działanie z premedytacją, mające na celu wybicie z rytmu zawodnika. Celem Marqueza nie było zwycięstwo w wyścigu, ale zabawa z Rossim, który chęci na takową nie przejawiał.

Właśnie to wydarzenie zmieniło optykę postrzegania wielu i miało decydujący wpływ na przebieg walki na torze w Walencji. Trzy punkty karne, które otrzymał Rossi, dodane do posiadanego na koncie już jednego oczka z toru Misano, zaowocowały startem z ostatniego miejsca w wieńczącym sezon wyścigu w Walencji. Można było przewidzieć przed wyścigiem, że Valentino ma zadanie niewykonalne, biorąc pod uwagę atomowe tempo Lorenzo na pierwszych okrążeniach każdego wyścigu. Sytuacja pogorszyła się w sobotę, kiedy Lorenzo w pięknym stylu, genialnym okrążeniem wywalczył swoje pierwsze w karierze pole position na torze Ricardo Tormo.

Ochronić Lorenzo

Doktor zdawał sobie sprawę, że musi stać się cud, lub obaj kierowcy Hondy posłuchają swojego szefa Shuhei Nakamoto, który w żołnierskich słowach nakazał im przyjazd w wyścigu na pierwszych dwóch pozycjach. Jak wiele mówiła mina Japończyka w parcu ferme, gdy obserwował twarze swoich zawodników po wyścigu w Walencji. ale po kolei…Lorenzo zrobił to co powinien, po zgaśnięciu czerwonych świateł nad prostą startową ruszył i do końca wyścigu nie oddał prowadzenia, jadąc bajeczny wyścig, niezagrożony, nieatakowany przez konkurentów. No i właśnie tutaj jest pies pogrzebany…

Marquez przejechał gro okrążeń szybciej od Lorenzo, utrzymując na końcu każdego kółka stratę ok. 0.2s. Co ciekawe, na żadnym z nich nie wykonał nawet próby ataku. Gdy do zakończenia wyścigu pozostało 7 okrążeń, tempo prowadzącej zaczęło drastycznie spadać, a w zasadzie tempo Jorge Lorenzo spadło, jednak jadący za nim Marquez nie zareagował manewrem wyprzedzania, a przymknięciem gazu. W zasadzie na każdym okrążeniu Marquez był dużo szybszy w pierwszej sekcji toru i miał możliwość atak, co zmieniło by optykę rywalizacji o tytuł mistrzowski. Ale jak podejrzewam, strategia hiszpańskiego zawodnika z numerem 93 polegała na ochronie Lorenzo.

Na konferencji powiedział, że takie słowa to dla niego obelga, ale jak interpretować suche liczby i jedyny agresywny manewr wyprzedzania na Pedrosie. Bogu ducha winny Dani, widząc zbliżających się do niego rywali, nie długo myśląc, podjął próbę ataku. Wiedział, że jest szybszy, co pokazały dane (ok. 0.5s na okrążeniu). Wtedy Marc Marquez wykorzystał drobny błąd na wejściu do ósmego zakrętu swojego kolegi z zespołu, ostro zaatakował i wywiózł filigranowego Pedrosę prawie poza tor. Pedrosa musiał zdać sobie sprawę z tego co się dzieje, całkowicie odpuszczając na ostatnim okrążeniu.

30 okrążeń Marqueza bez próby ataku

Skąd tyle złości i agresji w Marquezie…

Teorii jest wiele. Jedną z nich to oczywiście reakcja na słowa Rossiego z Sepang. By wykonać swój plan, Marquez musiał pomóc Lorenzo w zdobyciu tytułu. Plan dość ryzykowny biorąc pod uwagę słowa Nakamoto przed weekendem i to że Lorenzo Hondą nie jeździ. Ale wciąż pozostaje pytanie czemu tyle determinacji w młodym Hiszpanie? Dziesiąty tytuł Rossiego budował by gigantyczne wyzwanie przed Marquezem, którego celem jest zmiażdżenie dokonań Rossiego. Trzeci tytuł Lorenzo jest mniejszym złem dla zawodnika Hondy. Jednakże coraz bardziej skłaniam się ku teorii mówiącej o jedności jajników… o przepraszam. O tym, że obaj Panowie są Hiszpanami i swój swojego popiera. Dokładnie to samo powiedział w wywiadzie Jorge Lorenzo, czym udowodnił, że chodziło o zostawienie tytułu w Hiszpanii, a Marc Marquez miał mu w tym pomóc. I tutaj pojawia się druga zasada, którą młody, uwielbiany dwanaście miesięcy temu przez wielu, ze mną włącznie, zawodnik złamał. Zasadę pielęgnowaną przez Ayrtona Sennę - jeśli widzisz miejsce by wyprzedzić, wyprzedzaj. Jeśli tego nie robisz nie jesteś kierowcą wyścigowym.

Zastanawiam się, jak inaczej tłumaczyć zachowanie, ultra agresywnego zawodnika, jakim jest Marquez podczas tego wyścigu. Trzydzieści okrążeń jechanych za kołem lidera, bez najmniejszej próby ataku.

Zapytacie, czemu się czepiam? Przecież w Malezji krytykowaliśmy go za wyprzedzanie, a tutaj krytykujemy za nie wyprzedanie. Podwójna moralność. Właśnie nie. Ostra walka na torze proszę bardzo. Agresywna jazda na granicy faulu proszę bardzo. Poobijane owiewki i poszarpane kombinezony proszę bardzo. Zagrywki psychologiczne proszę bardzo. Ale za politykę i narodowe zagrywki dziękujemy. Tor to nie sejm, czy senat. Tor to emocje, czyste, sportowe. W szczególności wyścigi motocyklowe to nie jest rywalizacja narodów, ale herosów, bohaterów. Tak niezniszczalnych jak w komiksach Marvela. MotoGP to arena walki superbohaterów, którymi chcemy być, których chcemy naśladować. To kolory, z którymi się identyfikujemy i które przez większość roku nadają sens naszemu życiu i rozpędzają nasze serca do granicznych prędkości bez względu na narodowość.

Maszyna do zabijania

Dlatego zwieńczenie wyśmienitego sezonu będzie jeszcze długo smakowało, jak „chińczyk” w budzie na Marymoncie. Będzie słodko-kwaśne, z nutą ryżowej diety, którą zafundował nam jeden z najbardziej ekscytujących pojedynków, jakie mieliśmy szansę oglądać w ostatnich latach.

Tytuł został w Hiszpanii, w rękach „maszyny do zabijania” - Jorge Lorenzo. Siedem zwycięstw „Por Fuery” nie zmieni niesmaku konferencji prasowej po GP Malezji. Nie zmieni nastroju panującego pod podium w Walencji. Nie zmieni także zniszczonej relacji z Valentino Rossim słowami o braku szacunku. Trendy w projektowaniu wnętrz prowadzą do otwierania przestrzeni, ale w sezonie 2016 Yamaha zmieni chyba wystrój boksów.

Rossi nie pojawił się na rozdaniu nagród. Poddał się, nie potrafi przegrywać? Różnie można to interpretować. Znamienne jest to, że po wyścigu spotkał się z szefem Dorny, organizatora MotoGP mówiąc: „A nie mówiłem Ci w czwartek?!”. Tak wściekłego, bezbronnego, sfrustrowanego i bezsilnego Rossiego nie widziałem nawet na Ducati, na którym cierpiał katusze. Nie chciał stać na scenie, czując się oszukanym przez klan w barwach żółto - czerwonych. Nie chciał uczestniczyć w tej paradzie, czy farsie. Szkoda tych wszystkich konferencji prasowych, które bawiły nas do łez, gdy Marquez i Rossi sypali żartami, gdzie sportowa rywalizacja olśniewała nas na torze, a radość z walki w sali prasowej.

Te dni już nie wrócą. Za głębokie są rany wykopane w Malezji, miejscu, które zabrało jednego z najbardziej radosnych kierowców MotoGP - Marco Simoncelliego. Jedno czego nie zabraknie, to polemik, opinii i miejmy nadzieję rywalizacji sportowej w sezonie 2016. Pytanie, jak bolesna będzie cisza na konferencjach prasowych, brak dobrych relacji między kierowcami. Brak tej iskry, która cieszyła nas przez ostatnie sezony. Jedno pozostaje. Jorge Lorenzo przypieczętował swój trzeci tytuł w MotoGP. Tytuł na który zasłużył patrząc w statystyki sezonu. Dołączył do legend wyścigów motocyklowych. Ale czy o takim zwieńczeniu sezonu marzyliśmy…

Grzegorz Jędrzejewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze