Smorawiński o aferze dopingowej: Łeb odrósł hydrze i mamy skandal o skali państwowej!

Inne
Smorawiński o aferze dopingowej: Łeb odrósł hydrze i mamy skandal o skali państwowej!
fot. PAP

To jest największy skandal dopingowy po obaleniu muru berlińskiego. Zawsze walczyłem ze stwierdzeniami: wszyscy biorą. Niewielu sportowców stać na tak wyrafinowane oszustwa, jakie rozwinęli Rosjanie - powiedział w rozmowie z Polsatsport.pl profesor Jerzy Smorawiński, jeden z najwybitniejszych polskich specjalistów medycyny sportowej.

Łukasz Majchrzyk: Rosja jest oskarżana przez Światową Agencję Antydopingową (WADA) o zorganizowanie państwowego systemu nielegalnego wspomagania. Czy mamy do czynienia z największym skandalem dopingowym w historii sportu?

 

Prof. Jerzy Smorawiński: Tak, to jest największy skandal dopingowy, na pewno po obaleniu muru berlińskiego. Chociaż nawet przed upadkiem żelaznej kurtyny, to co się działo w NRD, nie było na większą skalę. W czasach NRD wiedzieliśmy, ze doping jest częścią systemu treningu, systemu politycznego. To było zaplanowane, sterowane. W tamtych czasach kontrole dopingowe ograniczały się jednak do zawodów. W NRD tak przygotowywano sportowców, żeby z kraju wyjeżdżali czyści. Od tego minęło 25 lat. Łeb odrósł hydrze i mamy skandal o skali państwowej. Tylko, że teraz Rosjanie musieli oszukać lepiej zorganizowany system kontroli.

 

Kenijscy lekkoatleci zakończyli okupację siedziby federacji

 

Co jest wyjątkowego w tej aferze? Po wpadce Lance’a Armstronga chyba nic już nie jest w stanie zaskoczyć.

 

Od paru lat spotykamy się z aferami dopingowymi, ale one z reguły dotyczą pojedynczych zawodników i dosyć wąskiego kręgu pomocników: trenerów, fizjoterapeutów, lekarzy. Pewnym wyjątkiem może być sprawa Laboratorium BALCO, gdzie doping był na wielką skalę, ale ono pracowało na rzecz określonej grupy sportowców. Podobna była hiszpańska afera Puerto. Szalonym zaskoczeniem jest powrót do odgórnie przemyślanego systemu działań, gdzie pewne grupy zawodników są strzeżone przez służby państwowe.

 

Czyli nie wszyscy rosyjscy sportowcy byli chronieni? Może nie jest aż tak źle.

 

To byli precyzyjnie wybrani zawodnicy, wyselekcjonowani z grupy medalistów, albo mocno utalentowanych ludzi. Byli to z reguły sportowcy dobrze sytuowani, którzy opłacali swoje bezpieczeństwo, albo instytucje wydawały pieniądze za nich. Cały problem polegał też na tym, że Rosja w celu zmylenia tropów wykonuje dość dużo badań dopingowych, ok. 15 tys. rocznie. Mają dość dużo próbek pozytywnych. Podzielili sportowców na „normalnie” traktowanych i drugą grupę, gdzie się nie dopuszcza do kontroli w odpowiednich terminach, albo jeśli już stało się „nieszczęście”, że przyjechała komisja, to tak fałszuje się wynik, żeby wszystko zamazać. W to było wciągnięte laboratorium, osoby przekazujące wyniki i macki sięgały nawet głębiej. Nawet w IAAF udawało się pewne rzeczy przytłumić.

 

W raporcie pojawia się zarzut, że w Rosji, oprócz oficjalnego laboratorium, akredytowanego przez WADA, pojawiło się też inne o nie do końca jasnych zadaniach.

 

Do badania próbek jest upoważnione tylko jednym laboratorium na kraj, zarejestrowane w WADA. Jest stopień akredytacji wyższy lub niższy. Rosjanie też mają takie laboratorium w Moskwie. To drugie, podmoskiewskie laboratorium działało wręcz odwrotnie. Oni tam robili próby na niby, które miały uprzedzić ewentualnych winnych: albo jesteś czysty, albo lepiej wiej. To było laboratorium bardzo pomocne dopingowiczom.

 

Jak wygląda międzynarodowy system kontroli? To chyba są naprawdę gęste zasieki.

 

Są dwa systemy równolegle działające. Jeden poziom kompetencji to jest poziom krajowy, gdzie do pewnego stopnia jesteśmy niezależni. My robimy badania wszystkim sportowcom w naszym kraju. Podpisaliśmy Światowy Kodeks WADA, gdzie zobowiązaliśmy się do przestrzegania  wszystkich rzeczy i mamy raportować do WADA, jeśli kogokolwiek złapiemy. WADA ma też swój system kontroli, gdzie łapie tych najlepszych. Oni są umieszczeni w jednej bazie, typowani przez międzynarodowe federacje, spośród tych, którzy osiągali ostatnio najlepsze rezultaty. Ich obowiązują bardzo ostre reguły codziennej rejestracji miejsca pobytu. WADA musi znać jakąś godzinę pobytu w jednym miejscu każdego dnia.

 

Są w życiu nieprzewidziane sytuacje.

 

Nawet, jeżeli coś się zdarzy losowego, to też można powiadomić, że np. zamiast w Poznaniu będę w Koninie. Dzisiaj, kiedy są telefony komórkowe i Internet, nie ma takich wytłumaczeń. W tym systemie WADA przysyła swoich oficerów. To są osoby zaufane. Jeżeli zawodnika nie będzie w danym dniu, to dostaje ostrzeżenie. Jeżeli nie będzie drugi raz, to dostaje czerwoną kartkę. Ale jeżeli trzeci raz w ciągu pół roku kontrolerzy go nie znajdą, to się uważa, że unika kontroli i dostaje dwa lata bez dyskusji. Sportowcy się skarżą na ten system. My jako narodowa agencja, nie wiemy, gdzie WADA wysyła swoich kontrolerów.

 

Swoje komisje mają też chyba federacje poszczególnych dyscyplin?

 

Komisje dopingowe federacji, takich jak lekkoatletyczna IAAF, to trzecia droga kontroli. Te komisje wysyłają kontrolerów tylko do swoich zawodników. IAAF się bardzo chwaliła, że potrafi wytropić sportowców, choćby zmieniali miejsce pobytu. To jest często wyścig z czasem. Czasami wystarczy, żeby sportowiec się ukrył na 48 godzin, jeśli weźmie EPO, żeby mu to pomogło.

 

Jak, w takim razie, udawało się Rosjanom tak rozwinąć proceder dopingowy?

 

To już było bardzo kosztowne. Jeśli nie zdążyli ochronić, albo ostrzec kogoś, to fałszowali wyniki. Niektóre próbki były badane w Rosji, bo laboratorium moskiewskie miało akredytację, więc można było tam robić badania. Jeśli próbka trafiła do Lozanny, to trzeba było wyciągać najdłuższe macki. Rosjanie mieli swojego człowieka w IAAF, który działał na miejscu.

 

Dlaczego niektóre próbki były badane w Rosji, a niektóre jechały do Szwajcarii?

 

Podstawą jest akredytacja laboratorium, czyli zaufanie, jakim WADA  obdarza dane laboratorium. My, jako Polska, od 2004 roku mamy najwyższy stopień akredytacji, ale jesteśmy systematycznie sprawdzani. Laboratorium mu się wykazywać, że potrafi wykrywać, potem to trafia do WADA. Laboratorium rosyjskie miało pewne zachwiania wiarygodności jeszcze przed Soczi, już widziano niedociągnięcia, już były obawy, że Moskwa nie będzie robić badań, ale tamten kryzys udało się im zażegnać.

 

Niemal rok temu niemiecka telewizja ARD wyemitowała film dokumentalny o przemyśle dopingowym w Rosji. Od tego się zaczęło?

 

To prawda, śledztwo WADA zaczęło się od dokumentów ARD. Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem tamten film, pokazywałem go studentom. Czekaliśmy, co z tego będzie. To już był taki wrzód, że musiał pęknąć. WADA pod presją społeczną wszczęła po raz pierwszy akcję dochodzeniową. Można jednak zapytać: dlaczego WADA nie podjęła takich działań w stosunku do Armstronga, czy Hiszpanii? W stosunku do Armstronga najbardziej aktywna była amerykańska agencja, czyli USADA. W Hiszpanii, przy aferze Puerto, agencje rządowe się tym zajęły. Tam wyglądało na to, że się wysypie coś niesamowitego. Mówiło się o piłkarzach, tenisistach, którzy mieli korzystać z dopingu od doktora Eufemiano Fuentesa, ale zamknięto wszystko w kręgu kolarzy. Afera rosyjska spowoduje, że w regulaminach WADA pojawią się kryteria, według których WADA będzie podejmowała dochodzenia.

 

Wychodzi na to, że lekkoatletyka jest najbardziej przeżarta dopingiem. Rzeczywiście tam jest najgorsza sytuacja? Kilka lat temu pod pręgierzem było kolarstwo.

 

Co roku my, jako szefowie krajowych federacji, zbieramy się w Lozannie. Mamy tam swoje seminarium. Cztery lata temu odbyło się wyjątkowo w Atenach. Tam przedstawiciele IAAF pokazywali działania swoich komisji. To były prekursorskie działania. Oni tam po raz pierwszy pokazali, że stosują podsłuchy, sprawdzają billingi. Zaskoczyli nas, bo podawali przykłady, jak śledzili sportowców, którzy zmieniali nawet samoloty. Budzili powszechny podziw za swoje, ale też grozę, bo lansowali czteroletnie dyskwalifikacje. Czarny Piotruś był kiedyś białym gołąbkiem. Armstronga też szanowałem za jego charytatywne działania.

 

Rosjanie bronią się, że wszyscy tak robią, a oni są kozłami ofiarnymi.

 

Zawsze walczyłem ze stwierdzeniami: wszyscy biorą. Niewielu sportowców stać na tak wyrafinowane oszustwa, jakie rozwinęli Rosjanie.

Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze