Katarzyna Piter: Trochę bałaganu nie zaszkodzi…

Tenis
Katarzyna Piter: Trochę bałaganu nie zaszkodzi…
fot. PAP

Jadwiga Jędrzejowska może spać spokojnie w niebiesiech. Trzykrotna finalistka Wielkiego Szlema w grze pojedynczej, kobieta o urzekającym uśmiechu, z pewnością raduje się widząc zastępy Polek uganiających się za piłką po korcie.

Odkąd powstał singlowy ranking WTA (listopad 1975 roku), dziewięć pań rodem z Polski przedostało się do pierwszej setki zestawienia. Owszem, są nacje, które legitymują się lepszymi osiągnięciami aniżeli dziewczyny z orzełkiem na piersi, ale Polki nie mają się czego wstydzić. Iwona Kuczyńska zagościła w najlepszej setce rankingu 28 września 1987 roku, a swoje apogeum osiągnęła 12 października 1987 roku będąc notowaną na 64 pozycji. Z kolei Katarzyna Nowak zadebiutowała w gronie najlepszych stu tenisistek 19 grudnia 1994 roku. 11 września może być przeklętą datą dla nowojorczyków, ale dla Katarzyny Nowak 11 września 1994 roku jest najsłodszym wspomnieniem z profesjonalnej kariery.

 

Zajmowała wówczas 47 miejsce w rankingu WTA. Magdalena Grzybowska przebiła się do pierwszej setki 9 października 1995 roku. 10 sierpnia 1998 roku Magdalena Grzybowska awansowała na 30 miejsce w rankingu. 9 września 1996 roku do grona stu najlepszych tenisistek przedostała się Aleksandra Olsza. 30 września 1996 roku Aleksandra zajmowała 72 pozycję w rankingu WTA. 27 września 2004 roku Marta Domachowska przedarła się przez kotary ociekające złotem, a 3 kwietnia 2006 roku widniała na wysokiej 37 pozycji w rankingu. Agnieszka Radwańska debiutowała wśród najlepszych stu rakiet świata 11 września 2006 roku, a 9 lipca 2012 roku wspięła się ponad Makalu i Nangę Parbat, zostając wiceliderką światowego rankingu. Gigantyczne osiągnięcie, póki co najlepsze w historii występów polskich tenisistek…

 

Urszula Radwańska zapukała do bram sezamu 23 marca 2009 roku, a najlepszym wynikiem szczyciła się 8 października 2012 roku, gdy była 29 tenisistką globu. 24 lutego 2014 roku Katarzyna Piter udowodniła, że wie na czym polega gra w tenisa. Najlepszym wynikiem poznanianki było 95 miejsce w rankingu WTA, które okupowała 12 maja 2014 roku. Z kolei 13 kwietnia 2015 roku do grona stu najlepszych tenisistek świata wdarła się Magda Linette. 21 września 2015 roku Magda zajmowała 64 miejsce w rankingu.

 

W sporcie globalnym jakim jest tenis, awans do pierwszej setki rankingu jest znakomitym osiągnięciem. Potrzeba gigantycznej determinacji, woli zwycięstwa, katorżniczej pracy, zdrowia i szczęścia, aby zagościć w elitarnym gronie.

 

Dobrze o tym wie Katarzyna Piter. Ileż potu wylała na treningach zanim odniosła zwycięstwo w grze deblowej w Palermo w 2013 roku… Poznanianka grała wówczas w parze z Kiki Mladenović, a w finale turnieju rozegranego we Włoszech debel polsko – francuski pokonał Czeszki: siostry Pliszkove (Karolinę i Kristynę). Wkroczyć do setki to jedno, ale utrzymać się na wysokim poziomie… Zawodowy sport to brutalna walka o przetrwanie w strefie śmierci. Miłość do tenisa jest piękna, ale na korcie wymagana jest kosmiczna koncentracja, a człowiek czasami chciałby przycupnąć w zatoce Wineglass Bay na Tasmanii, wyłby do księżyca albo odpoczął na hamaku w Ceradzu Kościelnym… Niestety, profesjonalny tenis nie pozostawia przestrzeni na westchnienia do diabła tasmańskiego…

 

Katarzyna Piter zna smak wyrzeczeń. Wie ile radości dały jej występy w reprezentacji Polski. Puchar Federacji, debiut w estońskim Tallinie w 2009 roku, pamiętne mecze z Monicą Niculescu, Johanną Larsson, Dijaną Stojić i Jeleną Baltaczą… Radość po kwietniowej wygranej w belgijskim Koksijde w 2013 roku. Polki wygrały wówczas 4-1 z Belgią, a Katarzyna Piter zdobyła punkt w deblu w parze z Alicją Rosolską. W lutym 2014 roku w szwedzkim Boras Katarzyna przegrała oba single: z Johanną Larsson i Sofią Arvidsson, ale debel Agnieszka Radwańska – Alicja Rosolska postawił kropkę nad i. Polki wygrały 3-2. Katarzyna nie zagrała w kwietniowym (sezon 2014) pojedynku z Hiszpankami, który dał Polsce awans do Grupy Światowej.

 

Któż nie chciałby zagrać w wypełnionej po brzegi hali w Krakowie w meczu z Rosjankami? 7 i 8 lutego 2015 roku – historyczna data dla polskiej reprezentacji pań. Elita Fed Cupu. Kiedy australijskie słońce ogrzewało Katarzynę Piter, Polka snuła rozważania o konfrontacji z kadrą Anastazji Myskiny, ale twardo stąpała po ziemi. „Zawsze jestem otwarta na propozycję gry w kadrze. Fed Cup to coś wspaniałego. Byłam dwa razy z Agnieszką: w Belgii i w Szwecji, więc poczułam jak bardzo super jest reprezentować barwy kraju. To coś innego: rywalizacja drużynowa. Można przegrać mecz, ale można wygrać całe spotkanie. Myślę, że na mecz z Rosją po prostu nie pojadę. Jest Magda Linette, która ma lepszy ranking ode mnie. Jest Ula Radwańska, która w Melbourne przeszła przez eliminacje i bardzo dobrze gra, więc nie zdziwię się, jeżeli do Krakowa pojadą dwie siostry. One zawsze tworzyły zgraną drużynę. Ja w razie czego zawsze jestem gotowa jeżeli zostanę powołana” – wyznała wówczas  Katarzyna Piter.

 

Huśtawka. Marsz z doliny, choćby we mgle, mozolna wspinaczka w wyższe partie, ale czasami człowiek, nawet jeśli bardzo chce, nie może wygramolić się z bazy, nie potrafi sforsować trudnej ściany, a szczyty wydają się tak odległe, że aż nierealne. Może promykiem nadziei będą półfinały debla w Taszkiencie i Bad Gastein? Może to znak, że podobnie jak Łukasz Kubot, Katarzyna zostanie specjalistką od gry podwójnej, a może sygnał, że człowiek nie musi być szczęśliwy wędrując po grani, bo w załomach skalnych w niższych partiach też bywa uroczo…? Tak jak na kortach Mery w 2006 roku… Wówczas 15-letnia Kasia Piter wygrała finał singla i triumfowała w deblu…

 

Tomasz Lorek: Kasiu, czy zawodowa tenisistka wraca czasami myślami do turnieju Mera Cup’2006 i wspólnych występów z Barbarą  Sobaszkiewicz?

 

Katarzyna Piter: Tak, przypominam sobie o tym czasami, bo to były bardzo fajne czasy. Jeszcze byłyśmy dziećmi... Teraz wszystko wygląda bardziej poważnie. Traktuję grę w tenisa jako swoją pracę. Oczywiście, sprawia mi to dużą przyjemność, dlatego gram. A z Basią dalej utrzymuję kontakt. Jesteśmy koleżankami, więc czasami wspominamy sobie czasy kiedy grałyśmy razem w debla i byłyśmy partnerkami na korcie. Było w tym dużo zabawy.

 

Leander Paes (54 tytuły w deblu) i Radek Stepanek (18 tytułów w deblu), mistrzowie gry podwójnej Australian Open’2012 oraz US Open’2013, twierdzą, że sportowcy z Europy środkowej i wschodniej późno dojrzewają. Kupujesz tą teorię czy uważasz, że są wyjątki od tej reguły i można szokować świat tak jak urodzona w Koszycach Martina Hingis, która mając 17 lat wygrała Australian Open, Wimbledon i US Open?

 

Teraz jest taka tendencja, że szczyt kariery przesuwa się i tenisistki eksplodują później, dlatego wierzę, że mój czas też nadejdzie nieco później. Ewidentnie jestem zawodniczką późno dojrzewającą. Od niedawna jestem w tourze, praktycznie od roku. Każdy ma swoją ścieżkę i obiera drogę wedle własnego uznania. Niektórzy wchodzą wcześniej do zawodowego touru, a niektórzy później. Ostatnimi czasy wiek uznanych mistrzyń zdecydowanie podniósł się. Dziewczyny osiągają najlepsze wyniki w późnym wieku. Wierzę, że w moim przypadku też tak będzie.

 

Kasiu, tylko trzy panie zdołały wygrać turniej Wielkiego Szlema po urodzeniu dziecka. Pierwszą mamą, która wygrała Wimbledon była siedmiokrotna mistrzyni tego turnieju, Brytyjka Dorothea Lambert Chambers. Została mamą, a w 1914 roku wygrała Wimbledon. W 1980 roku sztuki tej dokonała Aborygenka Evonne Goolagong Cawley (dwukrotna mistrzyni Wimbledonu), a trzecią mamą – mistrzynią została Belgijka Kim Clijsters, która wygrała US Open’2009. Trzy panie, które wygrały turniej Wielkiego Szlema będąc mamami… Czy to jest twoja idee fixe, że zaczniesz wygrywać Wielkiego Szlema, gdy zostaniesz mamą czy jako singielka albo mężatka bez dziecka też jesteś w stanie tego dokonać?

 

Cha, cha, cha. Fajne pytanie. Jestem w stanie to zrozumieć i jakoś to sobie wytłumaczyć, ponieważ tenis dla nas wszystkich tak dużo znaczy, że traktujemy ten sport tak jakby poza nim nic nie istniało. Podczas gry jesteśmy w takiej zonie, każdy następny gem jest dla nas bardzo ważny, a przychodzi taki moment, że wewnętrzna presja staje się zbyt duża, żeby móc pokazać pełnię swoich umiejętności na korcie. Myślę, że jest to dowód na to, że te trzy wymienione panie gdy zostały mamami, dostrzegły, że mają w życiu coś poza tenisem. Inne życie, rodzina, dzieci… Po prostu bardziej wyluzowały, zeszła z nich presja i zaczęły traktować tenis z większym luzem i odpowiednim dystansem. Na każdego macierzyństwo wpłynie inaczej. Niektóre dziewczyny po porodzie już nigdy nie wrócą do zawodowego tenisa, a inne obecność dziecka jeszcze bardziej zmobilizuje do lepszych wyników. Nie wiem jak będzie w moim przypadku, ale na razie nie planuję być mamą (uroczy, szczery śmiech).

 

W Australii bardzo prestiżowo traktuje się turniej Hopman Cup, corocznie rozgrywany od 1989 roku w Perth. Przed laty namawiano rozmaite polskie miksty: plany zakładały, że w Perth mieli zagrać Łukasz Kubot z Agnieszką Radwańską. Sporo wody upłynęło w rzece zanim występ polskiej pary doszedł do skutku, tymczasem już w drugim podejściu Polacy zdobyli Puchar Hopmana. W 2014 roku Agnieszka Radwańska i Grzegorz Panfil dotarli do finału, a w 2015 roku mikst: Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz sięgnął po zwycięstwo.  Nasuwa mi się taka myśl: skoro okazało się, że jesteśmy mistrzami w grze mieszanej, to czy gdyby skleić Kasię Piter urodzoną 16 lutego z tenisistą urodzonym 16 lutego Michałem Przysiężnym, to twoim zdaniem byłby to dobry mikst czy nie?

 

Nie wiem (śmiech). Miksta na Wielkim Szlemie jeszcze nie grałam. Bardzo chciałabym kiedyś zagrać z Łukaszem (Kubotem). Na razie rankingowo się nie dostaniemy, ale mikst to jest bardziej zabawa… Tak było w przypadku Agnieszki i Jerzyka w finale Hopman Cup’2015. Oczywiście, że chcieli wygrać, ale przy tym znakomicie się bawili. To jest właśnie ten czas na korcie kiedy można się pobawić. Jeśli kiedykolwiek zagram, będę na pewno traktować występ ze sporym luzem. A i tak wiadomo, że gdy już się stoi na korcie, to chce się wygrać mecz.

 

Na Twoim oficjalnym profilu na stronie WTA widnieje taka notka: jej ulubionym tenisistą jest Rafael Nadal. Co najbardziej cenisz u Hiszpana?

 

U Rafy najbardziej cenię wolę walki. W każdej sekundzie na korcie widać jak bardzo jest skoncentrowany na kolejnym zagraniu. On tak bardzo chce wygrywać i za wszelką cenę dąży do zwycięstwa... Nie zwraca uwagi, że coś go boli, nieistotne czy ma problemy z kolanami czy źle się wyspał, on zawsze walczy. Widać w oczach tą jego chęć ciągłego  wygrywania. I nawet nie chodzi tu o jego styl gry, bo nie podlega dyskusji, że Rafa jest wielkim tenisistą, ale… Chodzi o to, że Hiszpan ma w sobie coś z wojownika i to mi się tak bardzo w nim podoba.

 

Gdy Juan Carlos Ferrero, mistrz Roland Garros’2003, otwierał akademię tenisową w Warszawie, podzielił się ciekawą opinią: dorastałem w małej miejscowości Onteniente, w której nie było ani jednego kortu ziemnego. To brzmi dziwacznie, bo Hiszpania i korty ziemne to nierozerwalny związek… Ten osobliwy brak kortów ziemnych sprawił, że Ferrero został bardzo wszechstronnym tenisistą: świetnie grał w hali, dobrze radził sobie na kortach twardych. Czy uważasz, że tenisową edukację należy zaczynać na nawierzchni, która najbardziej odpowiada adeptowi czy nie ma w tym względzie matematycznego wzoru? Może czasami los bywa przewrotny? Spójrz, ty kochasz trawę, w trzeciej rundzie juniorskiego Wimbledonu’2007 pokonałaś Petrę Kvitovą, awansowałaś do półfinału juniorskiego Wimbledonu’2007, przegrałaś w nim po zaciętej walce z Madison Brengle, a w Polsce próżno szukać kortów trawiastych. Czy to nie paradoksalne, że odnosisz sukcesy na innej nawierzchni niż ta, na której trenujesz?

 

W moim przypadku akurat śmieszne jest to, że całe życie wychowywałam się na sztucznej trawie w Sierosławiu, ale nie wiem czy to ma coś wspólnego z juniorskim półfinałem Wimbledonu. Uważam, że to nie ma większego znaczenia. Na początku tenisowej edukacji uczymy się grać, a potem gdy dorastamy jako zawodnicy, każdy dostosowuje się do danej nawierzchni. Może jedna albo druga nawierzchnia komuś bardziej odpowiadać, ale bardzo łatwo można się dostosować i wszystko zależy od nastawienia psychicznego. Ja nie mam swojej ulubionej nawierzchni. W Poznaniu do niedawna nie było jeszcze żadnych kortów twardych, na których mogłabym trenować. Na szczęście powstała hala w Sobocie, więc jest  fajnie, bo mam gdzie trenować. Większość turniejów rozgrywanych jest na twardej nawierzchni, ja na nich za często nie trenowałam, a odnosiłam na nich sukcesy. Wszystko zależy od podejścia, od nastawienia. Można przecież pojechać dwa dni wcześniej na turniej i pograć na danej nawierzchni. U mnie akurat nie ma problemu z szybkim dostosowaniem się do nawierzchni. Zawsze trenowałam więcej w domu, bo w Wielkopolsce czuję się swobodnie. Wolę pobyć w domu i mieć fajną, rodzinną atmosferę niż wyjechać na Florydę, gdzie panują idealne warunki do treningu. Dom jest dla mnie ważniejszy niż super idealna  nawierzchnia. Muszę czuć się swobodnie, być blisko rodziny. To jest ważniejsze niż znakomita baza do treningów z dala od domu.

 

Tomas Berdych, Lukas Rosol i Radek Stepanek są zdania, że czeski tenis stworzył świetną bazę treningową. Łukasz Kubot jest zachwycony osiągnięciami czeskiej szkoły tenisowej. Zwycięzca Australian Open’2014 w deblu z Robertem Lindstedtem jest pod wrażeniem tego jak umiejętnie oswaja się młodych graczy z presją. Młodzi Czesi uczą się jak kontrolować stres, na treningach wyobrażają sobie jakby mieli meczbola na Wielkim Szlemie. Co takiego wyjątkowego jest w czeskiej tenisowej szkole, że wciąż obserwujemy wysyp talentów, szczególnie wśród pań? Co chwilę pojawia się jakaś zdolna dziewczyna: teraz Denisa Allertova, a wcześniej w kadrze świetnie grały Radka Bobkova, Jana Pospisilova, Radomira Zrubakova, Denisa Chladkova. Dziś prym wiodą: Lucie Safarova, Andrea Hlavackova, Petra Kvitova, Karolina Pliskova, Bara Strycova…

 

Myślę, że Czesi są bardzo pracowici i mają wszystko świetnie poukładane organizacyjnie. Stoją za sobą, wspierają się nawzajem. Jest ich wielu, więc mają z kim trenować i z kim grać. Panuje zdrowa konkurencja, więc notują progresję wyników. U nas w Polsce niestety nie ma zbyt wielu osób, z którymi można byłoby potrenować. A tam, obojętnie na kogo się trafi, zawsze przewinie się jakiś solidny zawodnik czy zawodniczka, z którymi można trenować. Na pewno Czesi są bardzo pracowici, solidni i mają wszystko od A do Z idealnie organizacyjnie poukładane. W Polsce tego nie ma, taki model nie funkcjonuje, ale też każdy potrzebuje czegoś innego. Każdy kroczy swoją drogą. Ja na przykład potrzebuję trochę profesjonalizmu, ale też i trochę bałaganu. Każdemu co innego pasuje. Ważne, żeby wszystko ustawić pod siebie i swobodnie się czuć.

 

W 2015 roku dwukrotnie gościłaś na Tasmanii. Najpierw w styczniu w kwalifikacjach turnieju w Hobart uległaś Brytyjce Naomi Broady, a podczas lutowej wizyty dotarłaś do półfinału turnieju ITF w Burnie. Grałaś również w Launceston. Oczyma wyobraźni widzę jak z bratem Kubą wsiadasz do samolotu i lecisz na Ziemię van Diemena. Na pokładzie samolotu sięgasz po książkę tenisową i czytasz biografię Rosewalla, Newcombe’a albo Hewitta czy na peron pt. uszy wjeżdża twórczość kanadyjskiego rapera Drake’a i jego flagowy numer „Take Care”? Muzyka wygrywa z literaturą?

 

Bardzo różnie. Zależy od tego w jakim jestem nastroju. Mam sporo książek o tematyce tenisowej, m.in. autobiografię Rafy Nadala, która mi się bardzo podobała. Teraz czytam książkę nie mającą nic wspólnego z tenisem. Zależy od tego czy jestem w fazie dużej motywacji i chęci osiągania sukcesów czy akurat chcę odpocząć i zrelaksować się. Czasami sięgam po coś mniej tenisowego, zupełnie nie związanego z profesją.

 

Kasiu, w 2014 roku przebrnęłaś przez trzy stopnie eliminacji do turnieju głównego Australian Open. W II rundzie pokonałaś Japonkę Yurikę Sema. Rok później znów trafiłaś na Japonkę w drugiej rundzie kwalifikacji. Czy mecz z Misą Eguchi kosztował cię tyle sił, że nie byłaś w stanie grać z Anną Tatiszwili na swoim normalnym poziomie?

 

Przyznam szczerze, że mecz z Eguchi mnie bardzo wykończył. I pod względem fizycznym i pod względem emocjonalnym, bo Japonka grała bardzo dobrze i nie popełniała żadnych błędów. Ja przez półtora seta praktycznie grałam słabo i potem musiałam wydostać się z tego dołka. Udało mi się to zrobić w odpowiednim momencie. W trzecim secie grałam już praktycznie bezbłędnie, ale musiałam doprowadzić się do takiego stanu emocjonalnego i tak się pobudzić fizycznie, że po meczu z Japonką odczuwałam ogromne zmęczenie. Następnego dnia dałam z siebie wszystko, ale było mi ciężko grać na swoich normalnych obrotach. A przeciwniczka tego dnia grała tak dobrze, że po prostu nie dała mi żadnych szans. Tatiszwili tego dnia grała bardzo dobrze.

 

Na Rod Laver Arena w Melbourne można usłyszeć nie tylko dźwięk odbijanej tenisowej piłeczki. Na tym obiekcie organizuje się również walki sumo, koncerty muzyczne i pokazy freestyle motocross. Wodniczki, a ty jesteś jedną z nich, lubią ocierać się o ekstremalne emocje. Lubią dotykać rzeczy, które wykraczają poza ludzką wyobraźnię. Gdyby Bilko Williams z Travisem Pastraną złożyli propozycję: Kasiu, zbudujemy ci basen z gąbkami, a ty wykręcisz salto na motocyklu crossowym. Wejdziesz w taką zabawę czy zastanowisz się i powiesz: nie, a co będzie gdy połamię palce i nie będę mogła grać w tenisa?

 

Ja bardzo lubię takie rzeczy. Adrenalina i challenge we wszystkim co jest tylko możliwe to coś dla mnie! Lubię rywalizację. Czasami Kuba i Łukasz śmieją się ze mnie, że we wszystkim chciałabym rywalizować. Na pewno bym spróbowała salta!

 

A zatem zakładamy, że jeżeli kiedykolwiek przebrniesz przez ćwierćfinał Australian Open w singlu, to wybierzesz się na tor  Phillip Island i pośmigasz z dwukrotnym mistrzem świata w Moto GP, Casey Stonerem?

 

Bardzo chętnie. Jestem bardzo otwarta na takie rzeczy.

 

Jeśli mogę zapytać o kolor serduszka… Casey Stoner, świetny motocyklista z Queensland, zawiesił karierę, po części dlatego, że cierpiał na nietolerancję laktozy, po części dlatego, że wyścigi nie sprawiały mu frajdy. Co by nie mówić, Casey dopiął swego, bo dwa razy został mistrzem świata w wyścigach szosowych. Stoner poznał swoją przyszłą małżonkę, notabene Słowaczkę Adrianę Tuchynovą, w bardzo oryginalny sposób. W 2003 roku stała w okolicach paddocku na Phillip Island i poprosiła go o autograf złożony na brzuchu. Tak zaczęła się wielka miłość. Czy w miłości lubisz trochę bałaganu i trochę profesjonalizmu czy jest miejsce tylko na totalny bałagan i szaleństwo?

 

(śmiech) A to już zostawię dla siebie. Wiadomo, że kobieta zmienną jest. Tyle powiem. Ważne, żeby robić tak, żeby czuć się szczęśliwym. Warto czynić wszystko w taki sposób, aby być szczęśliwym. Obie strony muszą działać tak, aby się uzupełniać. Nic więcej nie powiem...

 

Podczas meczu II rundy eliminacji Australian Open z Misą Eguchi, w kluczowych momentach, gdy wracałaś w trzecim secie i w drugim odrabiałaś straty przełamań, spoglądałaś na brata Kubę. Czy Kuba to twój mentor i guru, ktoś pokroju wujka Toniego dla Rafy Nadala?

 

Tak. Kuba jest mi bardzo bliski. Razem jeździmy na turnieje. W trakcie meczu czuję jakbyśmy grali razem. Odnoszę  wówczas wrażenie jakby w moich żyłach płynęła jego krew. Wystarczy jedno spojrzenie na brata i od razu nabieram ochoty do walki. Nie jest do końca tak, że bez niego bym nie potrafiła grać, ale wiem, że gdy Kuba siedzi na trybunach, to jego obecność dodaje mi energii. Dążymy do tego samego celu. Jesteśmy razem, jesteśmy rodziną, Kuba bardzo mnie wspiera.

 

Słoweniec Aljaz Bedene, który w trzeciej rundzie eliminacji turnieju panów Australian Open’2015 wyeliminował Michała Przysiężnego, przystał na ofertę zmiany obywatelstwa ze słoweńskiego na brytyjskie. Znudziły mu się pierogi żlikrofi, woli sadzone jajko na bekonie. Czy mogłabyś zmienić obywatelstwo? Czy zawsze będziesz chciała być Polką z krwi i kości?

 

Myślę, że zawsze będę chciała być Polką. Organizacyjnie wszystko mam poukładane. Dobrze czuję się u siebie w domu w Ceradzu Kościelnym. Na wsi jest pięknie... Mogę liczyć na brata Kubę. Ponadto mam pana, który pomaga mi finansowo, a więc nie muszę się niczym martwić. Nic tylko grać i być szczęśliwą. Super, że mam takie życie jakie mam.

 

A zatem miłość do klimatu kury pieją, kaczki gdaczą jest bardzo istotna… Lubisz swojski anturaż?

 

Tak, zdecydowanie wolę wieś niż środek miasta. Owszem, jeżeli muszę pojechać na trening czy coś załatwić w mieście, to jadę. Oczywiście, że lubię wyjść na zakupy czy do kina, ale wolę ciszę i spokój. Im jestem starsza tym bardziej tego potrzebuję (śmiech).

 

Australia jest wielobarwna w sensie bogactwa przyrody, kształtów duszy, szaleństwa, zwariowanych pomysłów na życie. To wspaniały kontynent, który ma wiele do zaoferowania. Żal nie skorzystać z wachlarza emocji…

 

Myślę, że jeżeli byłaby okazja i byłoby co uczcić, to znaleźlibyśmy czas, aby wyściubić nos poza korty. Zawsze z Kubą jesteśmy otwarci, żeby zrobić coś szalonego i fajnego. Oczywiście bez przesady, bo trzeba też mieć na uwadze kolejne turnieje i przygotowania do nich. Kiedy mieliśmy wolny dzień, urządziliśmy sobie wypad na plażę, zrelaksowaliśmy się. Z kolei podczas pobytu w Wiedniu  poszliśmy poszaleć na karuzeli. Warto na moment odciąć się od tenisa, aby następnego dnia wracać z ochotą do pracy. Mi to bardzo pomaga.

 

A jeśli nabierzesz ochoty na skydiving, to Kuba zacznie z pułapu 12 000 stóp, a ty spróbujesz skoczyć z wysokości 15 000 stóp jako odważniejsza?

 

Kuba zawsze mierzy wysoko, więc myślę, że byłoby odlotowo…

 

Dziękuję uprzejmie.

 

Każdy dzień z Kasią Piter smakuje inaczej. Nie ma miejsca na nudę. Łukaszu Kubocie, szczęściarz z waszmości…

Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze