Pindera: Z Mayweatherem w tle

Sporty walki

Manny Pacquiao wrócił na ring z krótkiej emerytury w dobrym stylu, wygrywając wysoko z broniącym pasa WBO wagi półśredniej, Jessie Vargasem.

Ponad 16 tysięcy widzów w Thomas & Mack Center w Las Vegas dopingujących „Pacmana”, choć walczył przecież z mieszkającym w tym mieście  Vargasem, to dowód, że Filipińczyk dalej jest uwielbiany, gdziekolwiek się pojawi. A to ważny sygnał w kontekście jego bokserskiej przyszłości.

 

Bo o to co dzieje się poza ringiem można być spokojnym. 37 letni Pacquiao, jeden z 24 urzędujących senatorów na Filipinach, to już polityk pełną gębą. Nie tylko jest najbardziej rozpoznawalnym Filipińczykiem, ale znów został mistrzem świata. Tym razem odzyskał tytuł, który wcześniej już do niego należał, zarabiając przy tym kilkanaście milionów dolarów. Gwarantowane miał wprawdzie „tylko” 4 mln, ale wpływy z pay per view powinny przynieść mu znacznie więcej.

 

Najważniejsze, że wciąż potrafi walczyć na mistrzowskim poziomie. I choć to już nie jest ten podziwiany przez lata „Pacman”, to jednak wciąż wygrywa. Tym razem przekonał się o tym młodszy o dziesięć lat i wyższy od 10 cm Vargas.

 

Były już mistrz podkreślił szybkość Filipińczyka i jego ogromne doświadczenie, ale powiedział też, że walka była wyrównana, a sędziowie, którzy punktowali 118:109 dla Pacquiao oglądali inny pojedynek.

 

Trudno się zgodzić z opinią Vargasa. Ta dwójka bez wątpienia miała rację, co innego sędzia Dave Moretti , który wypunktował tylko 114:113. Widocznie się zdrzemnął i niewiele widział.

 

 Vargas zadał w tym pojedynku więcej ciosów (562 do 409 rywala) , ale to „Pacman” był dokładniejszy, to jego ciosy częściej dochodziły celu (147-104). W drugiej rundzie jego kontrujący lewy prosty, nie lewy sierpowy jak niektórzy widzieli (Pacquiao jest mańkutem, walczy z odwrotnej pozycji) rzucił Vargasa na deski, ale należy się zgodzić z pokonanym, że nie było to uderzenie, które wyraźnie odczuł.

 

Nie ulega jednak wątpliwości, że Pacquiao walczył ostrożnie, co przyznał zarówno jego trener, Freddie Roach, jak i on sam. Roach mówi wprost, że Manny musi być bardziej agresywny, a ten się tłumaczy, że nie chciał popełnić błędu, bo wiedział, że Vargas tylko na taki czeka i poluje na kontrę z prawej. Stwierdził też, że robił wszystko, by wygrać każdą rundę, a jego celem było znokautowanie rywala. Kończąc powiedział, że jest z siebie zadowolony, a teraz wraca na Filipiny, do pracy w Senacie.

 

To niesamowite, że „Pacman” potrafił pogodzić obowiązki senatora z przygotowaniami do walki o mistrzostwo świata. Treningi zaczynał wcześnie rano, później szedł do Senatu, by wracać każdego dnia późnym wieczorem do bokserskich zajęć. W ostatnich dwóch tygodniach towarzyszył mu Roach, który poleciał do niego na Filipiny.

 

Wygraną Manny’ego Pacquiao obserwował w Thomas&Mack Center Floyd Mayweather jr. Przyszedł tam na zaproszenie „Pacmana”, który powitał go uśmiechem i uniesionym w górę kciukiem. Czy to oznacza, że już niedługo rozpoczną się negocjacje w sprawie ich rewanżowego pojedynku?

 

Nie można takiej opcji wykluczyć, Pacquiao twierdzi, że o wyborze jego kolejnego rywala zadecydują kibice i promotorzy, a on jest otwarty na każdą z propozycji.

 

Ale być może nie będą się one ograniczać tylko do rewanżu z Floydem Jr.

 

Zawodnikiem Boba Aruma jest też Terence Crawford, król wagi junior półśredniej. Pacquiao mówi, że zejście do niższej kategorii nie byłoby dla niego żadnym problemem. – 140 funtów? – Dla mnie lepiej – dodał na zakończenie krótkiej rozmowy, jeszcze na ringu w Las Vegas.

 

Kto wie, być może już niedługo dowiemy się co go czeka.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie