Buffon: My piłkarze jesteśmy artystami!

Piłka nożna
Buffon: My piłkarze jesteśmy artystami!
fot.PAP/EPA

W piątek – w spotkaniu Włochy – Albania - rozegra 1000 mecz w karierze. Gigi Buffon to jeden z moich ulubionych piłkarzy – wszech czasów. Właśnie trafiłem na wywiad, który wart jest lektury. A jak przeczytacie raz, to zechcecie przeczytać jeszcze raz i jeszcze raz...

Reporter „Kickera”, Oliver Birkner spotkał się z Gianluigim Buffonem w centrum treningowym Juventusu – kilka dni temu. Poniżej wybrałem najciekawsze fragmenty rozmowy (może jedną trzecią całego wywiadu), które na pewno godne są przedruku. W piątek Włosi zmierzą się z Albanią w eliminacjach mistrzostw świata. Dla Gigiego to będzie 1000 oficjalny mecze w karierze!

 

Parma przeciwko Milanowi – 19 listopada 1995 roku - z panem w bramce po raz pierwszy. Są jeszcze jakieś wspomnienia, czy wszystko uleciało?

 

Przede wszystkim pamiętam emocje. Wielką radość, że człowiekowi udało się wedrzeć do Serie A – to przebijało jakąkolwiek nerwowość. Christo Stoiczkow szepnął mi przed pierwszym gwizdkiem: „Gigi, łap po prosto tak dobrze, jak na treningu!”. Pomyślałem – jasne Christo, debiut z tak wielką drużyną jak Milan, to na pewno będzie jak trening. Tylko mu skinąłem... Miałem szczęście, że to był dobry dzień i kilka moich parad przyczyniło się do 0:0.

 

Ówczesny trener Parmy, Nevio Scala powiedział, że dla pana zrobił z siebie wariata...

 

Cóż, byłem młokosem i często robiłem zupełnie coś innego, niż mi mówiono, że mam zrobić... A tak naprawdę byłem jednak poukładanym młodzieńcem i ktoś mi zaufał, ponieważ jednak potrafiłem sparować naprawdę sporo piłek. Rozumiem jednak, że wystawiając mnie – 17-latka – Scala wykazał się nie tylko odwagą, ale i swego rodzaju szaleństwem.

 

Czy przejcie w 2001 roku do nobliwego Juventusu oznaczało również przekształcenie się smarkacza w faceta?

 

Nie do końca. W pierwszych latach w Juve byłem jeszcze studentem. Dopiero dojrzewałem. Ja dziś o wiele bardziej przypadam sobie do gustu, niż przypada mi młody Buffon. Staram się unikać ekscesów w życiu publicznym, prowokujących zupełnie niepotrzebne dyskusje. Bo często dyskusje nie prowadzą do żadnych wniosków. Ludzie, którzy mają cię za dupka, i tak nie potrafią naprawdę wyjaśnić dlaczego cię tak postrzegają. Ktoś obraża cię albo tobą gardzi, tylko dlatego, że jesteś znany albo, że masz więcej kasy. Dlatego prawdziwą twarz pokazuję jedynie w życiu prywatnym (-).

 

Amerykanie mają w ręku Romę, a wkrótce oba mediolańskiego kluby znajdą się w rękach Chińczyków. Ma pan jakiś pogląd na to?

 

Biedna Italia! To porażka dla calcio, klęska naszej tradycji. Jak w lustrze odbija się obraz smutnej sytuacji gospodarczej. To dowód, że opłacalne przedsiębiorstwa – a takie również są we Włoszech – nie chcą inwestować w rozwój calcio. Nie znając futbolu, obawiają się ryzyka. Rzecz jasna na początku często trzeba zakładać straty. Jeśli jesteś hazardzistą, to również tracisz w dłuższej perspektywie. Jeśli jednak masz inteligentny projekt, to w futbolu także możesz odnosić profity.

 

Dobry czas Serie A to już nieodwołalna przeszłość?

 

Futbol we Włoszech zawsze był przepłacany. Oznacza to, że zawsze żyło się ponad stan i pompowano sumy, których nigdy nie powinno się płacić. Jednak jestem przekonany, że w Italii nigdy nie umrze pasja do futbolu. Wierzę w cykle – znowu jesteśmy w drodze do góry, może za cztery-pięć lat Serie A znowu będzie najsilniejszą ligą Europy.

 

Aby tak się stało, potrzeba niesamowitych pieniędzy. Niech pan szczerze powie, jak postrzega, że jakiś piłkarz jest wart 100 milionów euro?

 

Kilka lat temu powiedziałbym, że to pełne szaleństwo. Jednak teraz uważam, że to normalny „deal” – gospodarczy, który przynosi firmie korzyści finansowe. Oczywiście, że czyta się przy tym jeszcze o niesamowitych zarobkach i myśli się, że przecież z taką kasą, to można zaczynać wojnę z Japonią albo USA. Dlaczego ktoś to zarabia, przecież to nie ratuje niczyjego życia? To jednak powierzchowne i populistyczne. Pewnie, że nie ratujemy życia. Jednak czołowe kluby to obecnie wielkie przedsięwzięcia gospodarcze. Topowi gracze dają wizerunek i przynoszą dochód, od czego zależy wiele miejsc pracy.

 

Był pan większościowym udziałowcem w firmie odzieżowej Zucchi i osobiście zebrał doświadczenie, jako inwestor we włoskiej gospodarce. Jakie ma pan wnioski?

 

Moją inwestycją praktycznie sam utrzymałem przy życiu firmę Zucchi. Zakład znowu się rozwija, co naprawdę napawa mnie szczęściem. Przez pięć lat – przed sprzedażą w 2016 roku – traciłem pieniądze, ale nikogo z 1200 pracowników nie zwolniłem. Każdy z zatrudnionych ma rodzinę i w przeciwieństwie do mnie o wiele mniej uprzywilejowaną rzeczywistość wokół siebie. Nawet jeśli traciłem milion rocznie, to nie posłałem na bruk kogoś, kto zarabia 1500 euro i walczy o egzystencję. Dokładnie ci ludzie są kręgosłupem naszego kraju (-).

 

Po swojej depresji w 2003 roku, powiedział pan, że Marylin Monroe nie miała racji, mówiąc, że jednak lepiej jest płakać w Rolls Royce'u, niż w przeładowanym tramwaju. Mnóstwo kasy po zawodowej karierze nie daje gwarancji szczęścia?

 

Nie. Wielu ludzi cierpi na depresję i dobra materialne im w tym nie pomogą. Ja sam przekonałem się, że jestem bardziej kruchy, niż mogłem się tego spodziewać. Przeciwstawiłem się depresji moim własnym, trochę zwariowanym stylem. Szukałem w głowie innych impulsów niż futbol – nie wstydziłem się o tym publicznie powiedzieć. Myślę, że najważniejsze, że nigdy nie sięgnąłem po medykamenty. W ten sposób pozostałem w pełni świadomym panem swojego losu, zupełnie niezależnym od medycyny. To był klucz.

 

Nie denerwuje pana, że błąd Buffona – który raz na jakiś czas panu się przytrafi – porównywalny jest do trzęsienia ziemi?

 

Ja sam jestem najostrzejszym krytykiem samego siebie. Jeśli zdarzy mi się błąd, znajduję się w szoku, ponieważ do błędów nie jestem przyzwyczajony. Często potrzebuję dziesięciu dni, aby się otrząsnąć. Szczerze? Zazdroszczę piłkarzom, którym te błędy przytrafiają się częściej, ponieważ dla nich nie mają tak szokującego wrażenia.

 

Gdy w poprzednim sezonie wreszcie puścił pan gola po 974 minutach z czystym kontem, był pan zszokowany?

 

Nie, to było raczej wybawienie. Tygodniami nie mówiło się o niczym innym, tylko serii Buffona bez gola. Oczywiście raduje mnie rekord Serie A, ale należy w wielkim stopniu do zespołu Juve. W ostatniej drużynie w tabeli nie byłbym w stanie go ustanowić.

 

Zdarzają się panu takie okresy, że myśli pan – możecie mnie wszyscy, wiadomo, co... Nie mam już ochoty.

 

Dokładnie od pięciu lat myślę w następujący sposób – liczą się najbliższe dwa tygodnie. Czasami rzecz jasna pojawia się pytanie – na co mi to wszystko? Jednak właśnie ta wewnętrzna walka, to ciągłe wyzwanie psychologiczne, które mam w sobie, powoduje, że jako 39-letni mężczyzna z tygodnia na tydzień wychodzą na boisko w pełni zmotywowany. Być może właśnie z tego powodu kiedyś wyląduje z psychiatryku (śmiech).

 

Wyląduje pan, ale jako mistrz świata. Jak pan przeżywał 2006 roku, który przypominał kolejkę górską w wesołym miasteczku, w której przemieścił się pan błyskawicznie ze skandalu z manipulowaniem meczami Juventusu aż do zwycięstwa w finale mistrzostw świata w Berlinie?

 

Radość trochę została przesłonięta klimatem niepokoju – nie można było smakować triumfu w pełni. Zresztą każde finały mistrzostw świata wyczerpują mnie mentalnie i psychicznie. Dlatego nawet o 2006 roku nie sposób mówić, jako radosnym upojeniu. Na pewno Berlin to największa satysfakcja w mojej karierze, ale nie najbardziej radosny moment. Tak czy inaczej – nigdy tego nie zapomnę! Czasami wspominam moim dzieciom, jak po półfinale z Niemcami w środku nocy przyjechaliśmy do naszej kwatery w Duisburgu. Gdy otworzyły się drzwi naszego autobusu, znaleźliśmy się w morzu „tifosi” w błękicie! O wpół do piątej rano – w Niemczech. Takich momentów nigdy się nie zapomina. Człowiek właśnie w takich momentach uświadamia sobie, jakie znaczenie ma piłkarz. I wrócę w tym momencie do kwestii pieniędzy – w pewnym sensie my piłkarze jesteśmy artystami, którzy przez 90 minut dostarczają ludziom emocji nieporównywalnych z niczym. Od rozkoszy sukcesu do totalnej rozpaczy. A emocje są motorem naszego życia - co bardziej porywa nas w życiu od futbolu? Może jeszcze tylko narkotyki, ale ich nigdy nie próbowałem.

* * *

Gigi Buffon, człowiek, który zagrał dokładnie 999 meczów na dziś, ale i osobowość, która powoduje, że człowiek się utożsamia z piłkarzem. Polecam gorąco biografię słynnego bramkarza, która ukazała się na polskim rynku - „Gigi Buffon. Numer 1” (wydawnictwo SQN 2014). Buffon aż 167 razy wystąpił w reprezentacji Włoch (45 meczów w eliminacjach i finałach MŚ – udział aż w pięciu finałach Mundiali!; 58 spotkań w eliminacjach i finałach ME, 8 meczów w Pucharze Konfederacji, 56 spotkań towarzyskich), 146 razy zagrał w klubowych rozgrywkach międzynarodowych (111 w Champions League, 35 w Pucharze UEFA i Lidze Europy), 686 w klubowych rozgrywkach krajowych (614 w Serie A, 37 razy w Serie B, 26 razy w Coppa Italia, 8 razy w Superpucharze Włoch i jednym barażu o Ligę Mistrzów). Według „La Gazzetta dello Sport” najwięcej oficjalnych meczów w historii zagrał angielski bramkarz, Peter Shilton – 1377. Najwięcej z Włochów wystąpił na boisku obrońca, Paolo Maldini – 1028.

Roman Kołtoń, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie