Finał Pucharu Niemiec w Chinach? Kuriozalny pomysł szefa Adidasa

Piłka nożna
Finał Pucharu Niemiec w Chinach? Kuriozalny pomysł szefa Adidasa
fot. PAP

Zamiast o zbliżających się półfinałach Pucharu Niemiec, kibice za naszą zachodnią granicą zastanawiają się, czy za parę lat na decydujący o trofeum mecz nie będą musieli jechać do Szanghaju.

To konsekwencja wywiadu, jakiego udzielił „Suddeutsche Zeitung” szef firmy Adidas, Kasper Rorsted. Zarządzający globalną marką sportową wymyślił, by finał piłkarskiego Pucharu Niemiec rozgrywać w Chinach. Uzasadniał to potrzebą zdobywania nowych kibiców i międzynarodowych wpływów. I tendencją, jaką coraz częściej kierują się kluby piłkarskie z zachodniej Europy. Już teraz wpływy chińskie na Starym Kontynencie są coraz wyraźniejsze, Państwu Środka nie wystarczają już inwestycje w rodzimą Superligę oraz zatrudnianie w niej za krocie globalnych gwiazd piłkarskich i trenerskich. Inwestycje są ogromne, Chińczycy przejęli kilka klubów na Wyspach Brytyjskich, we Włoszech, Francji czy Hiszpanii. Mają też ambicję, by dawać rozrywkę rodakom na miejscu, stąd np. zorganizowali już cztery mecze o Superpuchar Włoch w Pekinie i Szanghaju.

W futbolu są jednak świętości, takie jak finał krajowego pucharu. I tak jak Anglicy szybko porzucili myśl, by wynieść finał swoich rozgrywek z Wembley (z wyjątkiem sześciu spotkań na Millennium Stadium w Cardiff, kiedy remontowano stołeczny obiekt), tak na Rorsteda posypały się gromy w Niemczech, gdzie od zjednoczenia kraju w 1990 r., finał rozgrywany jest tylko w Berlinie.

Pomysł Rorsteda być może wynika z tego, że zwyczajnie nie czuje on sportu, zwłaszcza futbolu (kieruje Adidasem do października 2016 r.). Jest postrzegany jako technokrata, pochodzi z Danii, kończył Harvard i niekoniecznie wie, jak ważne jest dla Niemców przywiązanie do piłkarskiej tradycji. W dodatku biznesy, jakimi kierował wcześniej, związane były z innymi branżami, m.in. kosmetyczną (Henkel).

Szef niemieckiej federacji, Reinhard Grindel, który ma w sobie dość elegancji, dyplomatycznie uznał pomysł za nierozważny. Bardziej dosadny był Ronald Reng, znany także w Polsce publicysta, autor bestsellerów „Robert Encke, życie wypuszczone z rąk” czy „Bundesliga”, który w dzisiejszym felietonie dla niemieckich tytułów kpi, że kibice zza Odry będą musieli się nauczyć nowej przyśpiewki. Zamiast „Berlin, Berlin, jedziemy do Berlina” zaczną intonować: „Szanghaj, Szanghaj, jedziemy do Szanghaju”...

Wypowiedź Rorsteda na temat Pucharu Niemiec dała asumpt do dyskusji nad innymi ważnymi kwestiami poruszonymi przez niego. Otóż nawołuje on do zniesienia zasady „50+1”, która nie daje możliwości skupienia stuprocentowej własności w rękach jednego podmiotu. Dzięki temu w Bundeslidze nie znaleźli się dotąd w klubach inwestorzy z Azji czy Rosji. A zdaniem Rorsteda to błąd, bo przykład angielski pokazuje, jak wielkiego kopa finansowego przynoszą tego typu inwestycje. W Niemczech odstępstwem od tej reguły jest struktura własności w Bayerze Leverkusen i VfL Wolfsburg, gdzie pakiet większościowy mają koncerny, które od lat sponsorują oba kluby – Bayer i Volkswagen. W pozostałych przypadkach to sam klub jako stowarzyszenie musi posiadać 51 proc. akcji. Inaczej nie dostanie licencji.

Zamiast zapowiedzi półfinałowych starć mamy więc jatkę na łamach gazet i w internecie. Dziś Borussia Mönchengladbach grać będzie z Eintrachtem Frankfurt, jutro, w prawdziwym hicie, Bayern Monachium zmierzy się z Borussią Dortmund. Borussia Mönchengladbach walczy o swój szósty finał (trzykrotny triumf), Eintracht – siódmy (cztery wygrane), Bayern – 22 (!), z czego w aż 18 zwyciężał, a dortmundczycy o swoją dziewiątą szansę (trzy wykorzystane).

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie