Arkadiusz Gołaś - Siatkarz o „stratosferycznym” zasięgu

Siatkówka
Arkadiusz Gołaś - Siatkarz o „stratosferycznym” zasięgu
fot.PAP

Uważaliśmy się wtedy za jednych z lepszych zawodników na środku siatki. Nagle przychodzi ktoś z ogromnym talentem. Wiedzieliśmy, że jeżeli go wykorzysta, to będzie grał na najwyższym poziomie. On potrafił to zrealizować - wspomina Arkadiusza Gołasia jego klubowy oraz reprezentacyjny kolega Damian Dacewicz. 16 września mija dwanaście lat od tragicznej śmierci siatkarza, o którym Zdzisław Ambroziak mawiał, że posiada „stratosferyczny” zasięg.

Arkadiusz Gołaś urodził się 10 maja 1981 roku w Przasnyszu. Swoje pierwsze siatkarskie szlify zbierał w Ostrołęce. Następnie powędrował do MKS-u MOS Wola Warszawa, z którą zdobył wicemistrzostwo Polski kadetów, natomiast z reprezentacją Polski wywalczył brązowy medal mistrzostw świata w tej samej kategorii  wiekowej. Jako junior sięgnął także po mistrzostwo Polski z warszawskim zespołem.

Prawdziwym przełomem w karierze Arka było przejście w 2000 roku do AZS-u Częstochowa – ówczesnego potentata, który jednocześnie słynął ze znakomitej pracy z młodymi zawodnikami. O jego angaż ubiegał się Stanisław Gościniak, który wypatrzył Arkadiusza w rozgrywkach młodzieżowych. - Arka widziałem w juniorach, na jakiś zawodach. Zapytałem go, czy nie chciałby grać u nas. Był wtedy bardzo młody, a my byliśmy wówczas czołowym zespołem w kraju. Pamiętam go, jak przyszedł taki szczupły, chudziutki chłopaczek, spokojny. Był bardzo skoczny, a to bardzo ważna cecha u siatkarza. Nie muszę tłumaczyć, że kto wyżej skacze z miejsca do bloku, nie mówiąc o ataku, to ma więcej czasu na obserwowanie. Arek rozwijał się bardzo szybko. Należał do grupy zawodników inteligentnych, chodzi o inteligencje sportową. To od razu było widać. Potrafił odczytać grę przeciwnika i fajnie go blokował – zaznacza mistrz świata z 1974 roku.

Przyjście młodego, mało znanego siatkarza do multimedalisty mistrzostw Polski doskonale pamiętają ówcześni siatkarze AZS-u Częstochowa, m.in. Damian Dacewicz. - Pamiętam. To był chłopak, którego nikt tak naprawdę nie znał, bo przyszedł z kadry juniorów, a nikt z nas seniorów nie był w stanie tam spoglądać, co tam się dzieje, kto jest tam najlepszy, bo wiadomo, że zawodników to nie interesowało. Interesowało to trenerów i działaczy. Wiedzieliśmy, że Częstochowa celuje powoli w zmianę pokoleniową. Chcieliśmy zobaczyć co potrafi na treningu. Od razu wyróżniał się, latał w powietrzu. Teraz to można tylko zobaczyć na jakimś wideo u najlepszych graczy NBA albo na reprezentacjach. Coś nieprawdopodobnego. Potrafił nade mną, nad Marcinem Nowakiem, obojętnie z której strefy, z jakiej piłki uderzyć górą, ponad blokiem. To było dla nas nie do wyobrażenia. Jak mierzyliśmy te zasięgi, bo te zasięgi przy atakach wszystkim siatkarzom pomagają, to Marcin wtedy skoczył może 3,54 m. w zasięgu, ja skoczyłem 3,55 m. a przyszedł Gołaś i skończył 3,72 m. i mówimy: „no dobra, wygrałeś”. Młody chłopak i od razu nas przeskoczył o 20 cm, także było to widać pod siatką. Nie miał jeszcze czucia, nie miał umiejętności w bloku, nie wiedział jak się zachować, bo umiał się poruszać, ale ciężko mu było o dobre zachowanie. Był takim ultra ofensywnym środkowym i mógł być od razu wykorzystany w pierwszej szóstce, także od razu wzmocnił ten środek siatki. Przez lata nabierał doświadczenia. Pamiętam, że bardzo szybko potrafił wkomponować się w zespół, po tym jak przeanalizował jak ciężko jest na treningu. Przyszedł chłopak, który pokazał, że potrafi bardzo mocno pracować. Wiedzieliśmy, że ta jego pracowitość przełoży się na jego lepsze granie i pomoc całej drużynie. Robił ogromnie postępy. To było coś, czego nikt z nas nie miał. To go już stawiało na wyższej półce, że to był gracz młodego pokolenia, ale on w przyszłości może zagrać lepiej, niż my, którzy uważaliśmy się wtedy za jednych z lepszych zawodników na środku siatki. Przyszedł ktoś z ogromnym talentem i jeżeli go wykorzysta, to będzie grał na najwyższym poziomie. On potrafił to zrealizować – wspomina wielokrotny reprezentant Polski.

Arkadiusz Gołaś w Częstochowie rozwijał się z każdym sezonem, a spędził ich w sumie pod Jasną Górą cztery. W tym czasie zdobył z AZS-em trzy wicemistrzostwa Polski, jeden brązowy medal, a także trzecie miejsce w Pucharze Top Teams (dzisiejszy Puchar CEV). Młody środkowy był czołową postacią tego zespołu. - Arek był bardzo spokojnym chłopakiem, koleżeńskim. Chłopcy szybko przyjęli go do zespołu, chociażby ze względu na szacunek do jego umiejętności i przydatności. Drużyna szybko się z nim zintegrowała. Nie był kimś na zasadzie „podaj piłkę”. Poza tym był bardzo inteligentny, zaczął studia, dawał sobie radę. Miał przed sobą przyszłość, a skończył za szybko.  To się stało tak szybko, że właściwie dopiero zaczynał karierę. Trzeba wziąć pod uwagę, że był bardzo kruchej budowy chłopakiem i nie wiem jakby to wyglądało z jego fizycznością dzisiaj, gdyby grał. Jednak ci chłopcy, którzy są słabi fizycznie, są bardziej podatni na kontuzje. Dzisiaj mamy takich zawodników jak Karol Kłos, Mateusz Mika, lecz talent sportowy to nie tylko warunki, ale głowa i chęć trenowania. Arek taki był – zaznacza Stanisław Gościniak.

Damian Dacewicz, który należał do tych starszych i bardziej doświadczonych zawodników pamięta, że Arek często podpatrywał na treningach zagrania swoich starszych kolegów. - Nikt nie jest samoukiem. Podpatrywał nas na treningach, potrafił szybko wyłapywać jak się zachowujemy, zwłaszcza na bloku, bo u niego ten element najbardziej trzeba było poprawić. Duże wskazówki dostawał od trenerów. Pamiętam indywidualną jego pracę nad tymi elementami, to mu otworzyło drogę do kariery. W klubie to jedno, ale dużo dała mu reprezentacja. Jak dostajesz powołanie do kadry, to automatycznie musisz przestawić się na wyższy poziom, jak chcesz grać w reprezentacji. Gołasiowi to się udało. Czy ja mu coś mówiłem? Nie było takiej potrzeby. Jemu wystarczyło, aby podpatrywał nas na treningach, a on w drugim sezonie już to umiał – mówi.
 
W reprezentacji Polski Arek zadebiutował w 2001 roku. Brał udział w czterech edycjach Ligi Światowej, mistrzostwach świata w 2002 roku oraz Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku. Największe sukcesy miały dopiero nadejść wraz z kolejnymi latami. Szykował się razem z kolegami do mistrzostw świata 2006 w Japonii. Pomyślnie udało się przebrnąć kwalifikacje. Młody, ale już doświadczony Gołaś miał być podporą reprezentacji na tym mundialu. Zmienił barwy klubowe odchodząc z Częstochowy. Trafił do włoskiej Sempre Volley Padwa, gdzie grając z najlepszymi sam stał się jednym z nich. - Na pewno. Miał niesamowite zdolności fizycznie, a także mentalne. Niecodziennie kluby włoskie ściągają młodych chłopaków z Polski. Do Włoch jeździli wtedy naprawdę wybitni gracze: bracia Stelmachowie, Zagumny, Winiarski, a wcześniej Gołaś. To byli naprawdę topowi gracze w naszej lidze – twierdzi Radosław Panas, były reprezentant Polski, który grał z Arkiem w Częstochowie.

Niestety Arkowi nie było dane wystąpić na mistrzostwach świata w Japonii. 16 września 2005 roku zginął w wypadku samochodowym na autostradzie A2 koło Klagenfurtu w Austrii. Pojazd prowadzony przez jego żonę, z którą wziął ślub niespełna dwa miesiące wcześniej w Częstochowie, zjechał na prawą stronę i uderzył w betonową ścianę. Arkadiusz zginął na miejscu. Kilka dni później został pochowany na cmentarzu w Ostrołęce. - Akurat we czwórkę jechaliśmy na turniej przed ligą do Rzeszowa. Z przodu siedzieli bracia Krzysztof i Andrzej Stelmach, a ja z tyłu siedziałem w samochodzie. Mieliśmy otwartego laptopa, dosłownie przeglądaliśmy zdjęcia sprzed dwóch miesięcy z wesela. Właśnie Arek Gołaś oraz Igła (Krzysztof Ignaczak przyp. red.) mieli takie hobby aby nosić ze sobą aparaty i tych zdjęć było mnóstwo. Wiadomo, jak to na weselu, dużo dobrej zabawy, także śmialiśmy się z tyłu. I nagle ten telefon, który zmienił tę podróż i te sielankową sytuację, gdzie Igła nie był w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa, bo do niego dotarła ta wiadomość telefonicznie. Zbladł, zaczął histeryzować. Szybko zjechaliśmy na pobocze. Nie mogliśmy się w ogóle dopytać go w trójkę, co się stało, bo nie był w stanie nam powiedzieć. Przez dłuższą chwilę, jak już się opanował i przestał płakać, to powiedział właśnie, że dotarła do niego informacja, że Arek zginął na trasie do Włoch. Wtedy wszyscy zaczęliśmy płakać, bo inaczej nie mogło być, także zeszło nam trochę na tym poboczu, zanim się pozbieraliśmy, zebraliśmy myśli, co dalej. Po telefonie od Igły, każdy z nas dostał taką informację. Potem była konsternacja. Nikt nie wiedział, co robić dalej. Nikt nawet nie myślał o tym, żeby po takiej tragedii kontynuować podróż, bo wiedzieliśmy, że przy takiej sytuacji ten turniej w Rzeszowie może się nie odbyć, ale kazali nam przyjechać na miejsce i tam zapadła decyzja, że ten turniej, który był zorganizowany, jeden z najmocniej obsadzonych przed ligą, nie odbędzie się po prostu z racji tego, co się wydarzyło. Nie pamiętam, które drużyny chciały grać, a które nie, ale Ci, którzy byli mocno związani z Gołasiem i w klubie i w reprezentacji mówili, że nie są w stanie myśleć w tym momencie o jakimkolwiek tam graniu, także rozjechali się wszyscy do domu. Dużej przerwy w treningach nie było. Weekend był wolny, ale od poniedziałku trzeba było normalnie wrócić na sale i trenować – wraca pamięcią Dacewicz, który doskonale przypomina sobie piękny gest polskich siatkarzy po zdobyciu srebrnego medalu na mistrzostwach świata w Japonii. Podczas koronacji każdy z nich miał założoną koszulkę z nazwiskiem Gołaś i numerem zawodnika. - Byłem wtedy w Polsacie, podczas tego spotkania i wręczania medali i muszę powiedzieć szczerze, że byłem jednym z pierwszych osób, które w ogóle zorientowały się o co chodzi z tymi koszulkami, że chłopaki założyli je, po to by uczcić pamięć dla Arka Gołasia. Szybko informacja doszła do Tomka Swędrowskiego, który pamiętam komentował to bezpośrednio tam na miejscu w Japonii. Fajnie, że udało się to szybko zauważyć i zostało to wszystko uwiecznione i przybliżone kibicom, dlaczego zawodnicy stoją z numerem 16, podczas ceremonii wręczania medali – zaznacza.

Ile osiągnąłby Arkadiusz Gołaś? Ile zdobyłby medali oraz pucharów? Na to pytanie każdy z nas może odpowiedzieć sobie sam. Na pytanie kto z obecnych siatkarzy przypomina Arka i czy jest ktoś o podobnych umiejętnościach, Radosław Panas odpowiada jednoznacznie. - Ja bym go porównał do Karola Kłosa. Bardzo podobny posturą i skocznością, a nawet techniką ataku i zagrywki. Obaj trochę ponad dwa metry, szczupli, skoczni, także jak patrzę na Kłosa, to tak jakbym widział Arka. Wśród zagranicznych zawodników mamy wzór środkowego, który musi być wysoki, silny, a Arek to był szczypior. [Dłuższa chwila zastanowienia] Nie ma drugiego takiego zawodnika.

Arkadiusz Gołaś był jedyny i niepowtarzalny. Pamięć o nim nigdy nie zginie. 8 listopada ukarze się książka autorstwa Piotra Bąka pt. „Przerwana podróż” poświęcona życiu i karierze siatkarza o „stratosferycznym” zasięgu.

Krystian Natoński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie