Kowalski: Warzycha w roli tłumacza, czyli dlaczego Ruch Chorzów utrzyma się w pierwszej lidze

Piłka nożna
Kowalski: Warzycha w roli tłumacza, czyli dlaczego Ruch Chorzów utrzyma się w pierwszej lidze
fot. Cyfrasport

Groźbą nieotrzymania licencji na grę w pierwszej lidze, minus pięć punktów na starcie, zamknięty stadion dla kibiców w pierwszych meczach, zakaz dokonywania transferów do połowy sierpnia, konflikt z kibicami, którzy zapowiadali strajk...

Abstrahując od przyczyn takiego stanu rzeczy i tego kto jest temu tak naprawdę winien, obraz Ruchu Chorzów na starcie obecnego sezonu był i jest opłakany. A kumulacja nieszczęść tak duża, że aż się chce... takiej drużynie kibicować. Zwłaszcza widząc jak bardzo ci, którzy obecnie są w klubie (działacze, trenerzy, piłkarze) są zdeterminowani, aby mimo wszystko tego piłkarskiego trupa reanimować. Jak mocno walczą, aby 14-krotny mistrz Polski, który wykreował przez lata dziesiątki reprezentantów Polski i sam w sobie jest naszym dobrem narodowym, nie zniknął z piłkarskiej mapy.

 

Dziś Ruch po dziewięciu kolejkach wciąż ma minus jeden punkt i zamyka stawkę, ale coś mi się wydaje, że lada chwila drużyna ruszy z kopyta i jednak w pierwszej lidze się utrzyma. To oczywiście teza trochę ryzykowna, ale...

 

W dwóch ostatnich meczach z kandydatem do awansu - GKS Tychy i spadkowiczem z ekstraklasy Górnikiem Łęczna Ruch był zespołem dużo lepszym. Potrafił prezentować ciekawą grę, nowych młodziutkich zawodników, którym naprawdę się chce i którzy już coś potrafią. Jedyne czego brakowało to wyrachowania w ostatnich minutach, piłkarskiego cwaniactwa. Przez co chorzowianie dawali sobie wyrywać zwycięstwo w ostatnich minutach. Z Tychami tracili gole w 89. i 95. minucie, z Łęczną w 84. i 90.

 

Argentyński trener Juan Ramon Rocha podkreślał, że jak żyje nie widział, aby identyczny scenariusz powtarzał się dwa razy z rzędu w ciągu kilku dni i żartował, że wyślę pismo do PZPN, aby mecze trwały po 80 minut. Gdyby rzeczywiście mecze był odrobine krótsze Ruch miałby już zdobytych lekko licząc osiem punktów więcej i już by się sposobił do tego, aby wygramolić się ze strefy spadkowej. Bo podobnie było w starciach z Chojniczanką, Bytovią czy Chrobrym. Jasne, że tracenie goli w końcówkach to nie jest żaden element łagodzący w końcowej ocenie, ale jednak uświadamia jak blisko ta drużyna jest tego, aby punkty zdobywać. Dosłownie chwilkę.

 

Efekty pracy trenera, który z Panathinaikosem Ateny grał w półfinale Ligi Mistrzów za moment powinny być już namacalne. Zresztą zapowiada to w otwarty sposób i twierdzi, że nie przyjechał do Chorzowa tylko w roli strażaka, zamierza zostać dłużej, bo jak mówi nie ma wielkich wymagań i niewiele mu do szczęścia potrzeba.

 

A ludzi ludzi, którym niewiele potrzeba Ruch teraz potrzebuje. I właśnie dzięki temu, że jest klubem stanowiącym dla wielu wartość sentymentalną znajduje się obecnie jakimś cudem w rękach prawdziwych specjalistów. Przecież taki duet Rocha - Warzycha mógłby śmiało funkcjonować w każdym klubie ekstraklasy, polskiej albo greckiej. Pewnie, że Warzycha był wybitnym piłkarzem, a trenerem już nie, a sukcesy Argentyńczykami są odległe w czasie. Łatwo jednak wskazać ze dwudziestu trenerów w ekstraklasie czy pierwszej lidze, którzy mają nieporównywalnie słabsze referencje.

 

Zapytałem jakiś czas temu Andrzeja Iwana, który grał z Warzychą w reprezentacji po co "Gucio" ładuje się w coś takiego? Odparł bez zastanowienia: "No przecież on jest niebieski. Warzycha ma ten klub w sercu". Żeby uświadomić tym, którzy obserwując współczesny wyrachowany futbol nie zdają sobie sprawy o co chodzi: Facet, który się tu wychował (w całej swojej karierze grał tylko w dwóch klubach Ruchu i Panathinaikosie strzelając dla nich 324 gole!!!) chociaż nie ma tym żadnych intencji biznesowych, wiedzie mu się dobrze, jest legendą i tu i tam, po prostu podwija rękawy i bierze się do roboty, kiedy mała ojczyzna wzywa.

 

Kiedy zobaczył, że sam nie daje rady zadzwonił do swojego byłego trenera, z którym święcił największe sukcesy. A ten nie odmówił, bo Warzysze jako trener wiele zawdzięcza. Wsiadł w samolot i wylądował na Śląsku. I z miejsca zaczął zarażać swoją pasją, doświadczeniem i latynoskim optymizmem wszystkich wokół.

 

Redakcyjny kolega słusznie zauważył, że to trochę mało profesjonalne, żeby legendarny Warzycha, który sam się przesunął do roli asystenta teraz stawał u boku swojego obecnego szefa i robił za tłumacza podczas telewizyjnych wywiadów.

 

Po chwili zastanowienia doszliśmy jednak do wniosku, że w klubie, w którym od lat prawie wszystko stało na głowie, "Gucio" w roli tłumacza może tylko ocieplić wizerunek tej firmy.

Cezary Kowalski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie