Polak z Chabarowska: Gram na końcu świata!

Piłka nożna
Polak z Chabarowska: Gram na końcu świata!
fot. CyfraSport

- Jestem takim człowiekiem, który nie lubi gdybać. Coś w środku mi mówiło, że trzeba coś zmienić i na własnej skórze przekonać się jak jest w innym kraju. Nie jestem Cristiano Ronaldo i nie miałem wielu ofert do wyboru. Trafiła się egzotyczna propozycja i z niej skorzystałem – mówi w rozmowie z Polsatsport.pl Łukasz Sekulski. 27-letni napastnik w przerwie zimowej dosyć niespodziewanie przeniósł się z Jagiellonii Białystok do beniaminka rosyjskiej Premier Ligi, SKA Chabarowsk.

Grzegorz Michalewski: Twoje przejście z Jagiellonii Białystok do odległego Chabarowska zaskoczyło wszystkich.
 
Łukasz Sekulski: To był zbieg okoliczności. Było zainteresowanie ze strony klubów polskich oraz zagranicznych, ale ze strony Jagiellonii nie miałem zgody na transfer. W Białymstoku panuje taka zasada, że jeśli chcesz odejść, to klub musi mieć wcześniej kogoś na Twoje miejsce. Kiedy pojawił się Roman Bezjak, po kilku dniach dostałem zielone światło w kwestii znalezienia sobie nowego pracodawcy.
 
W rundzie jesiennej poprzedniego sezonu zagrałeś w Jagiellonii w 15 meczach ligowych strzelając cztery gole i notując pięć asyst. Może lepiej dla Ciebie było po prostu zostać w Białymstoku do końca sezonu, pomóc drużynie w walce o tytuł mistrzowski i dopiero później poszukać sobie nowego klubu?
 
Miałem tak skonstruowany kontrakt, że Jagiellonia mogła go przedłużyć o 1,5 roku. W zespole była duża konkurencja, a z moją regularną grą też bywało różnie. Dodatkowo przyszedł do nas Bezjak, więc doszliśmy do wniosku, że zmiana klubu będzie dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że do końca kontraktu pozostawało już tylko pół roku, więc to była już ostatnia szansa, aby klub zarobił na mnie jakiekolwiek pieniądze.
 
Wspominałeś, że miałeś oferty zarówno z kraju jak i z zagranicy. Oferta z Chabarowska była najlepsza?
 
Na inne było już za późno. W lepszej ode mnie sytuacji był Fiodor Czernych, który dużo wcześniej odszedł do Dynamo Moskwa. Ja zgodę z klubu na transfer dostałem później i oferty które miałem wcześniej były już nieaktualne. Ta z Chabarowska pojawiła się niespodziewanie i nie ukrywam, że początkowo nie brałem jej na poważnie.
 
Dlaczego?
 
Okienko transferowe w Rosji zamykało się 24 lutego, a ja propozycję od nich dostałem dzień wcześniej. Miałem zatem niespełna 24 godziny na podjęcie decyzji. Około godziny szesnastej dostałem informacje, że jest taka oferta. Czy Rosjanie ewentualnie mogą się kontaktować z moim klubem. W Chabarowsku była wtedy godzina dwudziesta czwarta, ale tamtejsi działacze podobno byli bardzo zainteresowani moją osobą. Osobiście tę ofertę brałem luźno, bo te propozycje menedżerów jak zwykle w takich wypadkach bywają różne. Ja o typowej ofercie mówię dopiero w momencie, gdy na stole leży do podpisania gotowy kontrakt. Teraz to była tylko propozycja. Godzinę później zadzwonili do mnie działacze Jagiellonii, że Rosjanie chcą mnie pozyskać. Przedstawiłem swoje warunki i czekałem na dalszy rozwój sytuacji.
 
I co było dalej?
 
Następnego dnia rano zadzwoniła wiceprezes klubu Agnieszka Syczewska informując mnie, że kluby doszły do porozumienia i teraz piłka jest po mojej stronie. Miałem tylko kilka godzin na podjęcie decyzji, bo bodajże do godziny piętnastej musiałem załatwić wszystkie formalności – jak choćby rozwiązać kontrakt z Jagiellonią - aby sfinalizować transakcje. 
 
Czasu do namysłu nie miałeś zbyt dużo.
 
Praktycznie w ogóle. To był taki impuls. Ciągle miałem dylemat: jechać czy zostać. Postanowiłem zaryzykować. Wyszedłem z założenia, że jadę do dużo silniejszej ligi i to będzie dla mnie okazja aby się pokazać i wypromować. Druga taka okazja mogła się już przecież nigdy nie trafić.
 
Wiedziałeś cokolwiek o swoim nowym klubie i mieście do którego miałeś wyjechać?
 
Zdążyłem to skonsultować z kilkoma osobami, ale i tak do końca nie wiedziałem na co się piszę. Rosjanom naprawdę na mnie zależało. Zgodzili się podpisać ze mną kontrakt bez jakichkolwiek badań lekarskich! Naprawdę. Po prostu już na to nie było czasu, a tego dnia w Rosji zamykało się okienko transferowe. Wiedziałem, że zespół jest na ostatnim miejscu w tabeli  z małymi szansami na utrzymanie, ale postanowiłem zaryzykować. Podpisałem kontrakt na 1,5 roku.
 
Nie zdążyłeś jednak dołączyć do swojego nowego zespołu na ćwierćfinałowy mecz Pucharu Rosji z pierwszoligowym Szinnikiem Jarosław.
 
Gdy SKA grało to spotkanie to ja właśnie byłem w samolocie lecącym z Moskwy do Chabarowska. Wcześniej przylecieć nie dałem rady, bo trochę upłynęło czasu zanim załatwiłem sobie wizę rosyjską. Na miejscu okazało się, że niestety przegraliśmy to spotkanie po rzutach karnych i nie zdołaliśmy awansować do półfinału. Szkoda, bo w walce o finał naszym rywalem był Awangard Kursk, też grający na zapleczu Premier Ligi. Była duża szansa na wygranie tego trofeum i tym samym zapewnienie sobie gry w europejskich pucharach. A tak pozostała nam tylko walka o utrzymanie ligowego bytu.
 
Bilans ligowy na wiosnę mieliście katastrofalny. Zero strzelonych goli i tylko jeden remis. Z Premier Ligi spadliście z hukiem! Pożegnalny mecz przegraliście 0:6 z Zenitem Sankt Petersburg.
 
Drużyna nie była aż taka słaba jak to wskazują te statystyki. Zabrakło nam charakteru, nie było chęci. Trafnie to podsumował po sezonie nasz dyrektor sportowy mówiąc, że każdy z nas wziął torbę i poszedł w swoją stronę. Tak właśnie to wyglądało i to mnie najbardziej zabolało. Zabrakło nam nie tylko szczęścia i umiejętności, ale przede wszystkim jakości. Zdarzały się mecze, które przegrywaliśmy 0:1, a bramki traciliśmy po naszych głupich błędach.
 
Naprawdę nie wiedziałeś na co się piszesz przenosząc się na daleki wschód? Jesienią w Chabarowsku grało zaledwie dwóch obcokrajowców.
 
Klubowi działacze zapewniali mnie, że będą wzmocnienia. Przekonywali mnie, że choć są absolutnym debiutantem w rozgrywkach Premier Ligi to zrobią wszystko aby klub się utrzymał. Ostatecznie okazało się, że nowi piłkarze, którzy do nas przyszli w przerwie, nie dali drużynie w rundzie wiosennej spodziewanej jakości. Teraz większości z nich nie ma już w klubie.
 
Twój bilans w zespole SKA zamknął się na dziewięciu meczach. Na boisku spędziłeś łącznie 363 minuty. Rozczarowanie a może niedosyt?
 
I jedno i drugie. Nie będę się tutaj tłumaczył, wybielał czy zwalał winę na innych bo to nie w moim stylu. Znalazłem się w zupełnie dla mnie obcym miejscu. Zagrałem w dużo mocniejszej lidze. Liczyłem na znacznie lepszy dorobek, ale życie to twardo zweryfikowało.
 
Były problemy z regularnymi wypłatami?
 
Żadnych! Klub przelewał nam pensje zazwyczaj dzień przed ustalonym terminem. Mało tego za remis w Groznym wypłacono nam premie już następnego dnia. Pod tym względem nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń.
 
Wypłaty otrzymywałeś w owianych już legendą reklamówkach?
 
W żadnym wypadku. Każdy z nas ma założone konto w banku i tam idą przelewy z klubu. Pod tym względem pełen profesjonalizm, którego może się uczyć większość klubów w Polsce.
 
Patrząc na położenie na mapie klubów grających w Premier Lidze gołym okiem widać, że bardzo dużo czasu musieliście poświęcić choćby na same podróże.
 
Samoloty były dla nas autentycznie takim drugim domem. Nie dysponowaliśmy ogromnym budżetem i w przeciwieństwie do większości klubów Premier Ligi nie było nas stać na latanie czarterami. Dlatego na wszystkie mecze wyjazdowe podróżowaliśmy samolotami rejsowymi i to najczęściej z przesiadkami.
 
To musiało być męczące.
 
Było i to bardzo. Załóżmy na lotnisku w Chabarowsku wsiadamy o godzinie ósmej czy dziewiątej miejscowego czasu i osiem godzin lecisz do Moskwy. I w tej Moskwie lądujesz o ósmej czy dziewiątej rano czasu lokalnego. Bo między Chabarowskiem i Moskwą jest osiem godzin różnicy. Bardzo często bywało tak, że w Moskwie mieliśmy przesiadkę i lecieliśmy dalej w jedną bądź drugą stronę. Czyli po ośmiogodzinnym locie z Chabarowska do Moskwy, w stolicy Rosji lądowaliśmy o tej samej godzinie, gdy rozpoczynaliśmy lot. Zdecydowanie gorzej było w drugą stronę. Lot na przykład z Moskwy do Chabarowska de facto trwał szesnaście godzin. Szesnaście godzin lotu w obrębie tylko jednego kraju.
 
Były jakieś nietypowe podróże?
 
Na mecz do Ufy, która jest położona daleko na wschód od Moskwy musieliśmy lecieć osiem godzin do stolicy, a stamtąd kolejnym lotem rejsowym wracać na wschód do Ufy. Droga powrotna była podobna. Najpierw lot do Moskwy, a stamtąd powrót do Chabarowska. Szacunek dla działaczy, że chcieli i potrafili to zaplanować. Śmiałem się, że nie musiałem wynajmować mieszkania skoro większość czasu spędzałem w samolotach, hotelach, na boisku czy na naszej bazie klubowej.
 
Z Chabarowska miałeś zdecydowanie bliżej do Chin, Mongolii czy Japonii niż choćby do Moskwy czy wspomnianej przez Ciebie Ufy.
 
Przed pierwszym moim meczem z zespołem FK Tosno byłem na naszej klubowej bazie położonej pół godziny jazdy samochodem na północ od Chabarowska. Sprawdziłem na mapie, że stamtąd do granicy z Chinami miałem jakieś 15 kilometrów. Z ciekawości chciałem się tam wybrać, ale koledzy odradzili mi tego pomysłu. Po pierwsze nie miałem wizy, a po drugie ten region Chin jest bardzo ubogi i poza tym za bardzo nie ma tam czego zwiedzać. Zatem zrezygnowałem z tego wyjazdu.
 
A jak poradziłeś sobie z aklimatyzacją. Zwłaszcza jeśli chodzi o temperaturę?
 
W Chabarowsku w lutym i marcu na termometrach jest minus dwadzieścia, minus dwadzieścia pięć stopni. Ale to są jakieś inne temperatury ujemne niż w Polsce. W Białymstoku przy minus piętnastu stopniach jest po prostu zimno. Tutaj odczuwasz temperaturę zdecydowanie bardziej ujemną. Mówili mi, że wpływ na to ma inne powietrze tam panujące, a co z tym związane zupełnie inna wilgotność. Na początku mojego pobytu było bardzo trudno, ale ja przetrwałem te mrozy w miarę spokojnie.
 
Trenowanie przy takich temperaturach to nie jest raczej coś przyjemnego.
 
Do tych temperatur naprawdę można się przyzwyczaić, zresztą zimą w Białymstoku trenowaliśmy w niewiele cieplejszym klimacie. Tutaj dużo większy problem stanowiły nie temperatury a różnice czasu. Musimy trenować o godzinie szesnastej czy siedemnastej naszego czasu tak, aby w maksymalnie najlepszy sposób zaaklimatyzować organizmy. Aklimatyzacja organizmu to naprawdę duży kłopot. Ja tak jak każdy z naszej drużyny miałem z tym ogromny problem. Te osiem godzin różnicy i przez to zupełnie inne strefy czasowe sprawiają, że po każdym meczu wyjazdowym i po powrocie do Chabarowska potrzebowaliśmy autentycznie cztery czy pięć dni aby organizm przestawił się na normalne funkcjonowanie. A czasami kilka dni później czekał nas kolejny mecz ligowy na wyjeździe. I tak było praktycznie po każdej kolejce.
 
Czym to się objawiało?
 
Największy problem z aklimatyzacją zawsze mieliśmy w Moskwie. Czasami nawet dwie kawy nie pomagały. Przykładowo graliśmy mecz w Moskwie o godzinie dwudziestej lokalnego czasu, a u nas w tym czasie była czwarta w nocy. Nie mieliśmy kiedy zaadoptować się do zmiany czasu i zagrać w takim meczu bez mocnej kawy nie dałeś rady, bo byłeś najzwyczajniej w świecie zaspany. Wyobraź sobie, że jeszcze gorzej było w drugą stronę. Wracamy do Chabarowska i przez kilka pierwszych dni nie możesz zasnąć. O trzeciej czy czwartej w nocy jesz kolacje i dopiero potem kładziesz się spać. Można było zwariować.
 
Z racji położenia geograficznego w Chabarowsku musieliście trenować i rozgrywać mecze na boiskach ze sztuczną trawą.
 
Tak, ale tutaj Cię zaskoczę, bo sztuczna murawa na głównej płycie jest dopiero od czterech lat. Ciekawe jak wcześniej sobie radzili z utrzymaniem naturalnego boiska przy tak trudnych warunkach klimatycznych panujących w Chabarowsku.
 
Ciąg dalszy wywiadu na stronie 2.
 
Grzegorz Michalewski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie