Pindera: Gmitruk, czyli czarodziej w narożniku

Sporty walki

Odszedł kolejny, wielki mistrz polskiego boksu. Andrzej Gmitruk, mistrz sztuki trenerskiej. Dla pięściarzy był czarodziejem, który potrafi wyczarować sukces.

Sam o sobie mówił, że jest urodzony w czepku i tak było. Pamiętam dziesiątki wyrównanych walk, które wygrywali jego zawodnicy. Gdy stał w ich narożniku byłem spokojny o werdykt. Trzynaście lat temu w Chicago po walce Tomasza Adamka z Paulem Briggsem wierzyłem, że szczęście towarzyszące Gmitrukowi tym razem też go nie opuści, choć miałem świadomość, że jeśli sędzia podniesie w górę rękę Australijczyka, skandalu nie będzie. Ale to Adamka ogłoszono zwycięzcą i Polak został mistrzem świata organizacji WBC w wadze półciężkiej.


Poznałem go blisko czterdzieści lat temu w redakcji Sztandaru Młodych. Janusz Cieśliński, ówczesny kierownik działu sportowego przeprowadzał z nim wywiad, a ja zaczynałem swoją przygodę z dziennikarstwem. Gmitruk był przed trzydziestką i już prowadził najlepszy zespół w Polsce, Legię Warszawa. Kilka lat później został trenerem reprezentacji Polski. Uległem jego urokowi, podobnie jak pięściarze, których bajerował na wszelkie możliwe sposoby, na tyle skutecznie, że wygrywali.

 

Tamta Legia była zespołem gwiazd, z Bogdanem Gajdą, Krzysztofem Kosedowskim, Zbigniewem Raubo, później Henrykiem Petrichem i Andrzejem Gołotą. Trenerzy też byli pierwszoligowi: Sylwester Kaczyński, Wiesław Rudkowski czy Janusz Gortat, który miał za zadanie dbać o sportowy rozwój Gołoty.


Gmitruk zawsze otaczał się fachowcami. Brał od nich wszystko co najlepsze, szukał nowych pomysłów, w czym pomagał mu też przedwcześnie zmarły dr Leszek Święcicki. Andrzej jak nikt inny łagodził konflikty, jeśli się pojawiały. On był bezkonfliktowy, zawsze uśmiechnięty, widział szklankę do połowy pełną, gdy inni widzieli ja pustą.


Był sportowym szczęściarzem, to fakt, ale prawdą tęż jest że szczęściu pomagał. Jeździłem na zgrupowania klubowe i reprezentacji, widziałem jak pracuje, jak dociera do zawodników, i jak ich wreszcie prowadzi sekundując im w ringu. Był znakomitym motywatorem, świetnie czytał boks, zarówno amatorski, jak i później zawodowy.


Pamiętam jak dziś drużynowe zwycięstwo reprezentacji Polski podczas Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych w Bydgoszczy w 1985 roku. Ring pod gołym niebem, piękna pogoda i Kuba, ZSRR, NRD w najmocniejszych składach, które musiały uznać wyższość polskich pięściarzy.
Trzy lata później Gmitruk przywiózł z igrzysk w Seulu cztery medale, które zdobyli Andrzej Gołota, Jan Dydak, Henryk Petrich i Janusz Zarenkiewicz. Gdyby Darek Michalczewski nie został w RFN rok wcześniej, być może on też miałby olimpijski medal.


Ale Gmitruk szukał czegoś więcej, chciał się sprawdzić za granicą, zarobić trochę pieniędzy, bo w siermiężnej Polsce lat 80–tych nie było to możliwe.


Wyjechał do Norwegii i trafił tam na Ole Klemetsena, największy od dziesiątków lat talent norweskiego boksu. Brązowe medale ME w Goeteborgu (1991) i MŚ w Sydney, w tym samym roku sprawiły, że na Gmitruka wszyscy patrzyli jak na czarodzieja.


Często dzwonił, dopytywał się co w polskim boksie. Dzieci rosły, on szybko nauczył się norweskiego, ale tęsknota za Warszawą, za ojczyzną, była coraz silniejsza.


Wrócił pod koniec lat 90 – tych, nie ukrywam, że go do tego namówiłem, bo w Polsce, za sprawą Canal Plus tworzył się ciekawy projekt bokserski, w którym Andrzej miał odegrać ważną rolę.


Popisał zawodowy kontrakt z Tomaszem Adamkiem, stworzył grupę ciekawych pięściarzy z perspektywami i został też promotorem.

 

A przy okazji komentował walki bokserskie. Początkowo sporadycznie, później coraz częściej, pojawiał się jako ekspert w studio.


Adamka doprowadził do mistrzostwa świata w wadze półciężkiej i junior ciężkiej, Mateusza Masternaka do mistrzostwa Europy, a Sulęckiego do sensacyjnej wygranej w Grzegorzem Proksą w Krakowie przed laty i wyrównanej walki z Danielem Jacobsem w Nowym Jorku w tym roku. Był przekonany, że kolejny przyniesie już pojedynek o mistrzostwo świata.


Ostatnio stał w Gliwicach w narożniku Artura Szpilki, gdy ten wygrywał z Mariuszem Wachem (byłym zawodnikiem Gmitruka), przygotowywał też Izu Ugonoha do pojedynku o tytuł mistrza Europy WBO w wadze ciężkiej z Turkiem Alim Erenem Demirezenem w Gdańsku, 8 grudnia, na debiutanckiej gali organizowanej przez Dariusza Michalczewskiego.


Dzwonił do mnie kilka dni temu, zamieniliśmy kilka słów, był w biegu, ciągle zajęty. Nie zwalniał, tylko przyśpieszał, choć za każdym razem miał obawy, co będzie z rodziną, gdy go zabraknie.

Janusz Pindera, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie