Lorek: W namiocie Hendrixa

Żużel
Lorek: W namiocie Hendrixa
fot. Cyfrasport

Tai Woffinden, który 2 grudnia będzie gościł w Andorra la Vella podczas FIM Awards, ma w kolekcji trzy tytuły indywidualnego mistrza świata na żużlu. Ambitny Brytyjczyk nie zamierza na tym poprzestać. Jegomość ze Scunthorpe pragnie wyrównać rekord należący do Ivana Maugera i Tony’ego Rickardssona.

Punktualnie o godzinie 16.00 w słoneczne piątkowe popołudnie 5 października 2018 roku Michał Franciszek Zaleski rozpoczął ceremonię losowania numerów startowych przed GP. Prezydent Torunia troszczy się o sport. Zręcznie konstruuje mapę dyscyplin, które funkcjonują w Grodzie Kopernika. Speedway jest naturalnie królem polowania, gdyż od 2010 roku miejscowa MotoArena gości najlepszych żużlowców świata. I nawet najbardziej wybredni koneserzy speedwaya nie kręcą nosem po ostatnim wyścigu Grand Prix. Ba, przeważająca większość osób uzależnionych od metanolu i gigantycznych, spazmatycznych emocji już odlicza miesiące i dni dzielące nas od kolejnego widowiska Speedway Grand Prix w Toruniu. 5 października 2019 roku najlepsi zawodnicy na globie ponownie zawitają do Mekki fenomenalnego ścigania. I znów Jan Ząbik od porannych piątkowych godzin będzie obecny na stadionie. Jesień ma kojący wpływ na duszę fanów sportów motorowych. Szefowie klubu Sheffield Tigers co roku pamiętają o Janie Ząbiku i przysyłają mu bluzy, czapki, kurtki, koszulki. Niepojęte, że w dzisiejszych czasach, w których przeważnie każdy troszczy się o swoje cztery litery, ktoś z tak odległego mentalnie od polskich realiów miasta o obłąkańczo uroczym torze Owlerton, raczy pamiętać o trenerze żużlowej młodzieży w Toruniu. Przy ulicy Pera Jonssona, indywidualnego mistrza świata na żużlu z 1990 roku, również troszczą się o ludzi pracujących podczas Speedway Grand Prix. Ciepły i wygodny polar dla osób z mozołem, ale i z finezją budujących żużlowe dzieło na MotoArenie, fantazyjna kamizelka i pyszna strawa. Tak powinno być, bo szacunek dla człowieka jest nadrzędną kwestią. Gdy go brakuje, wędrujemy na cmentarz i ronimy morze łez nad grobami Roberta Dadosa, Rafała Kurmańskiego, Łukasza Romanka i Tomasza Jędrzejaka. Zadajemy sobie tysiące pytań, błądzimy w galimatiasie myśli, a sprawa, choć wydaje się złożona, przybiera bardzo prostą konstrukcję. Szanujmy godność drugiej osoby, strońmy od mięsa armatniego, nauczmy się dbać o relacje międzyludzkie, a będzie mniej pogrzebów ludzi w sile wieku. Wystarczy zaczerpnąć skrawek duszy od ludzi z klubu Sheffield Tigers, przypomnieć sobie o zmarłym doktorze Damianie Janiszewskim, który nie raz i nie dwa składał kości Jasona Doyle’a, Adriana Miedzińskiego i Wiesława Jagusia, serdecznym, acz wymagającym Marianie Filipiaku i ludziach z Get Well Toruń, którzy z zegarmistrzowską precyzją dbają o każdy detal spektaklu. Hymn zaśpiewany a cappella był najbardziej wzruszającym spośród tych, które odśpiewano na MotoArenie. Co prawda śpiewak miał nieco większe wymagania aniżeli świętej pamięci Joe Cocker, ale kibicowskie gardła przykryły wszelaki kurz i ego zdrzemnęło się na kilka bezcennych minut. Jan Ząbik ścigał się dla Tygrysów z Sheffield przez jeden sezon (1980), a zaskarbił sobie sympatię na lata… Baśń, choćby na dwa dni toruńskiego żużlowego święta, wkroczyła w nasze życie…

 

Purple Haze i Little Wing

 

Kiedy prezydent Torunia – Michał Zaleski, z gracją losował numery startowe na ostatnią rundę indywidualnych mistrzostw świata na żużlu, Peter Oakes dostojnym krokiem przemieszczał się w stronę opustoszałego namiotu. Drukarka, ocean stolików i krzeseł oraz promienie słońca z wolna zakradające się w uwodzicielski brezent i muzyka wypływająca spod palców Oakesa. Peter to legendarne brytyjskie pióro, od lat wędrujące pomiędzy speedwayem a zgrabną nutą. Przed laty, kiedy morze wszelakiej maści menedżerów i agentów nie otaczało szczelnym wianuszkiem artystów, Peter bywał w domach znakomitych muzyków i przy szklaneczce dobrego trunku rozmawiał o dźwiękach, życiu, miłości, dramatach i filozofii… Oakes miał to szczęście, że mógł swobodnie i z błyskiem w oku przekroczyć próg londyńskiego domu genialnego gitarzysty Jimiego Hendrixa i zatopić się w utwór „Purple Haze”…

 

Jak większość geniuszy, Jimi potrafił eksplodować na scenie i przydać sił milionom wątpiącym w człowieczeństwo, ale gdy gasły światła ramp, fenomenalny gitarzysta gasł. Poza sceną okrutnie łatwo można było go zranić. Artyści z najwyższej półki w skali talentu są szalenie wrażliwymi ludźmi i banalnie łatwo można ich urazić. Gestem, niefortunnie dobranym słowem. A oni tyle radości i fantazji przydają światu, więc dlaczego mieszkańcy globu nie raczą ich rozumieć kiedy uderzają o „struny” zwyczajnej miotły? Cóż, na tym polega czar i przekleństwo geniuszy, że kąpią się w sobie znanym morzu emocji, doświadczają czegoś niezwykłego, przekraczają pozornie niedozwolone progi, ale ich myśli i metafory pojmuje jeno garstka współczesnych… Gdy Jimi malowany piórem Oakesa, stał i kiwał się nieludzko na scenie podczas festiwalu w Monterey, wypatrzył był jedną dziewczynę w tłumie. Niekoniecznie obłąkańczo urodziwą, ale specyficzną i osobliwą. Jakby to ujął Jimi: „może być nawet z błędem maszynowym na twarzy, byle była w niej magia i energia”… Hendrix uchwycił inspirację do napisania utworu „Little Wing” właśnie podczas penetracji tłumu roztańczonych fanów w Monterey. I bez mrugnięcia okiem ukołysałby się w jej ramionach, powędrował ponad wulkan Orizaba, bo „kiedy jestem smutny, ona przychodzi do mnie i rozdaje mi tysiąc uśmiechów za darmo” jak śpiewał Jimi... Ten werset Hendrixa jak ulał pasuje do Taia Woffindena, który w chwilach grozy zawsze może oprzeć się na dwóch fenomenalnych kobietach swojego życia: małżonce Faye i córeczce Rylee-Cru. Numer Hendrixa pod szyldem „Little Wing” trafił w dłonie wielu muzyków, którzy wykonali go w przeróżnych aranżacjach, ale… Z Peterem Oakesem, owiniętym szalem ciepłego wiatru hulającego w Toruniu, uznaliśmy, że arcydziełem jest wykonanie rodem z festiwalu jazzowego w Perugii, gdy na scenę wyszedł Gordon Matthew Sumner, czyli Sting. Perugia, 11 lipca 1987 roku, na klawiszach Gil Evans, na trąbce Miles Evans, na basie Marc Egan, na perkusji Danny Gottlieb, na puzonie George Lewis, na saksofonie tenorowym Branford Marsalis, a w chórkach fanka speedwaya i znakomita wokalistka – Urszula Dudziak… Zespół marzeń. „Little Wing” Jimi Hendrixa w ich wykonaniu trwał 10 minut i 4 sekundy. Ten numer był równie obłąkańczo wytworny jak dwunasty wyścig Grand Prix w Toruniu w 2011 roku, gdy Darcy Ward w olśniewającym stylu wyprzedził Grega Hancocka, Tomasza Golloba i Chrisa Harrisa…

 

 

Jimi mieszkał w tym uroczym namiocie, unosił się ponad naszymi głowami, przez chwilę zaglądał przez prawe ramię Oakesa, którego palce tańczyły na klawiaturze. Wzrok Petera ani jego nozdrza choćby na moment nie wychyliły się poza brezent, jakby obserwował całą akcję na torze nie wynurzając się poza obręb namiotu… W głowie Oakesa pląsały takie numery Hendrixa jak „Foxy Lady”, „Manic Depression”, „Red House”, „Love or Confusion” czy „Third Stone from the Sun”, a Woffy pokonywał wiraże toruńskiej MotoAreny w blasku jesiennego słońca. Tenże sam Woffy, który po GP Niemiec w Teterow, nawiedził biuro prasowe i zadziwił piszących reporterów. Na uroczym niemieckim pastwisku nie było już ani jednej żywej duszy, niedobitki fotoreporterów wysyłały zdjęcia z błotnistego turnieju w Teterow, a Tai chciał obejrzeć walkę bokserską pomiędzy Anthonym Joshuą a Aleksandrem Powietkinem. Woffy był doskonale poinformowany, gdyż wiedział o transmisji w internecie z walki toczonej na Wembley Stadium. Pech chciał, że w chwili, gdy wesolutki Tai przekroczył próg biura prasowego, sieć wyzionęła ducha… Miejscowy inżynier spojrzał w oczodoły Taia i rozpoczął nierówną walkę z oceanem kabelków. Dwoił się i troił, a nie otrzymał łatwego zadania, gdyż miał pod opieką czteroletniego synka. Woffy, człowiek o wielkim sercu, widząc smutnego brzdąca, który powoli zdradzał oznaki śpiącego smyka, w okamgnieniu ustawił trzy krzesełka i rzucił w stronę chłopczyka: „proszę bardzo, wyciągnij się wygodnie na krzesełkach i odpoczywaj!”. Inżynier ze zdwojoną energią przystąpił do walki z techniką i dopiął swego tuż przed wyjściem bokserów na ring! Przepyszna scena. Woffy był przeszczęśliwy, inżynier mógł odpalić furę i pojechać z synkiem do domu, a Tai przykleił się do monitora i ekscytował się pojedynkiem dwóch znakomitych pięściarzy… Kategoria ciężka, więc było na co popatrzeć. Woffindenowi nie dane było jednak dotrwać do jakże kluczowej siódmej rundy, w której Brytyjczyk Joshua posłał Powietkina na deski. Gdy szósta runda dobiegła końca, mechanicy Taia zjawili się w biurze prasowym i oznajmili, że czas udać się w drogę do Częstochowy na rewanżowy mecz o III miejsce w PGE Ekstralidze… Rozżalony, ale traktujący profesjonalnie swoje obowiązki Tai, podszedł do Josha Gudgeona – żużlowego konsultanta z Monster Energy i rzekł: „proszę, zatroszcz się o to, abym otrzymał siódmą rundę pojedynku na jakimkolwiek nośniku, bo chcę obejrzeć tą walkę do końca”. Josh, jak to Josh, przesłał Taiowi link to video z siódmą rundą, w której Joshua znokautował Rosjanina, a bus Woffindena pod osłoną nocy udał się pod Jasną Górę…

 

Planista Adams

 

Tai wiecznie szpera – to cecha ludzi kreatywnych. Nie wypalił mariaż z przyjacielem z toru – Peterem Karlssonem, który był zbyt miły i zbyt koleżeński dla Woffy’ego. Brytyjczyk powrócił do sprawdzonego wzorca i odnowił przymierze z legendarnym menedżerem Wolverhampton Wolves – Peterem Adamsem. To szczwany lis, który z niejednego pieca chleb jadł… Peter jest małomówny, ale gdy już otworzy usta, nie plecie głupstw. Peter Adams, człowiek, który nigdy nie jeździł na żużlu, ale jak mawia jego były pracownik Adam Skórnicki „Peter jest najlepszym menedżerem pod słońcem, którzy nie ścigał się na motocyklu, ale czuje bluesa i wie kogo oraz kiedy puścić w rezerwie taktycznej”. Adams zaprowadził pięciu zawodników na szczyt żużlowej piramidy (coś na ten temat mogliby rzec Ole Olsen i Sam Ermolenko). Ogółem Peter Adams świętował 9 tytułów indywidualnego mistrza świata w roli menedżera. W lidze brytyjskiej sięgał po złote medale aż dziewięciokrotnie (Coventry 1978, 1979), Cradley Heath (1981, 1983), Wolverhampton (1991, 1996, 2002, 2009, 2016). Peter uwielbiał przekomarzać się z Taiem i zakładać się o to, kto szybciej zdobędzie więcej laurów: Peter jako menedżer czy Tai wygrywając więcej turniejów w cyklu GP? W Teterow zagadka została rozwikłana. Woffy wygrał dziesiąty turniej Speedway GP w karierze, ale Peter obiecywał szybki odwet. „W Toruniu będę po raz dziesiąty mistrzem świata jako menedżer. Powiem więcej: najlepsze lata Woffindena dopiero nadchodzą. Niezwykłe, ale kluczem do sukcesów Taia jest regularność. To niepojęte zważywszy, że Tai wygrał 10 turniejów na 79 podjętych prób. Od mistrza świata wymaga się nadludzkiego wysiłku i niezwykłych osiągnięć, ale nasza filozofia jest nieco odmienna. Ważne, aby meldować się regularnie w półfinałach i finałach. Nie wolno nakładać nadmiernej presji na barki młodego sportowca. Zaręczam, że Tai umie wyciągać wnioski i wie, że nie należy zmieniać harmonogramu przygotowań do zawodów Grand Prix. Skoro coś dobrze funkcjonuje, to po co miałby dokonywać zmian przed rundą w Toruniu? Byłoby to wysoce niedorzeczne. Przed każdym sezonem zaznaczamy sobie na liście startowej możliwe pożary, czyli zawodników, którzy będą piekielnie groźni dla Taia w walce o złoty medal. Im bliżej końca sezonu, tym mniej pożarów powinno pozostać do ugaszenia (śmiech Petera). Przed nami ostatnie poważne ognisko – Bartek Zmarzlik. Wiem, że jest w gazie, że będą go wspierać polscy kibice, ale zaręczam, że Woffy potrafi zainspirować się kilkunastoma flagami Union Jack. Nabrał doświadczenia i wie jak radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach” – mówił Peter podczas piątkowego treningu.

 

 

Ekipa mechaników Taia złożona z polskich złotych rączek pod batutą Jacka Trojanowskiego była bardziej ostrożna w ocenach aniżeli menedżer Woffindena. Konrad Darwiński, znakomity mechanik Taia doceniał fakt, że Zmarzlik jest w sztosie, a 10 oczek w obliczu walki o najwyższe laury to nie jest komfortowa zaliczka. W sezonie 2017 Jason Doyle posiadał aż 14 punktów przewagi nad Patrykiem Dudkiem, a i tak był zestresowany walcząc o pierwszy tytuł przed australijską widownią. Dziesięć oczek w obliczu fruwającego i piekielnie szybkiego Zmarzlika to niewielka zaliczka. Zresztą, ciosy wyprowadzane z obu narożników były szalenie precyzyjne. W pierwszym wyścigu 3 oczka zainkasował Bartosz. Woffy bezbłędnie odpowiedział tą samą liczbą punktów w czwartym wyścigu. Chwila oddechu, równanie toru i w szóstym biegu znów perfekcją zachwyca Tai. Odpowiedź Zmarzlika jest błyskawiczna: w siódmym wyścigu nie ma mocnych na Polaka. W jedenastym wyścigu dochodzi do bezpośredniego starcia. Bartosz ucieka spod taśmy, a Tai szarżuje i na moment zamierają serca Brytyjczyków! Woffy upada przygotowując atak na Jasona Doyle’a. Nie kalkulował, nie zadowalał się jednym punktem, chciał zgarnąć większą pulę, a mógł przypłacić tą akcję poważną kontuzją. Wstał i zgłosił gotowość do boju! W trzynastym wyścigu obolały Woffy przyjeżdża na trzecim miejscu za plecami Łaguty i Hancocka i przewaga zaczyna topnieć. Zmarzlik też wyprosił łaskę u Najświętszej Panienki, bo w piętnastym biegu duński sędzia Jesper Steentoft nie wykluczył go za wejście pod Przemka Pawlickiego, a na upartego mógł to uczynić. Bartosz gubi jedyny punkt dopiero w dziewiętnastym wyścigu na rzecz Artioma Łaguty. Woffy odradza się w dwudziestym biegu przywożąc za plecami Zagara, Janowskiego i Pedersena. I robi się kocioł przed półfinałami. Bartosz ma na koncie 14 punktów, a Tai 10. Polak ma wciąż 6 oczek do odrobienia, a los skojarzył obu kandydatów do złota w drugim półfinale. W nim najważniejszą pracę wykonuje Niels-Kristian Iversen, trzeci żużlowiec globu w sezonie 2013. „Puk” chciał udowodnić szeryfom cyklu: BSI/IMG, że niesłusznie pozbawiono go stałej dzikiej karty w sezonie 2018. Udowodnił przynależność do światowej czołówki znakomitym występem w Landshut podczas GP Challenge, ale skoro mógł rozdać karty w wyścigu o tytuł mistrza świata, to dlaczego odmówić sobie takiej przyjemności? Iversen roztropnie rozegrał pierwszy wiraż, a na całym zamieszaniu skorzystał Woffy, który poprzez duńskie działania przedarł się na drugie miejsce. Bartosz walczył jeszcze z Gregiem Hancockiem i choć w sesji zasadniczej Polak spisywał się rewelacyjnie, w półfinale stracił szanse na złoty medal. Nic to, srebro jest ogromnym sukcesem Bartosza. Tai utonął w objęciach najbliższych, a Peter Adams odetchnął… To dziesiąty tytuł w roli menedżera indywidualnego mistrza świata. Woffy uwielbia ogień rywalizacji, ale nie stroni również od żartów. Wiedział, że został najwybitniejszym brytyjskim żużlowcem w historii (wyprzedził dwukrotnych mistrzów świata rodem z Wysp: Freddie Williamsa i Petera Cravena), ale Peter Adams zrównał się z nim pod względem wygranych tytułów (10), więc Tai chciał wyprzedzić Adamsa i mieć w kolekcji 11 zwycięstw turniejowych w cyklu Speedway GP. I ruszył niczym japoński pociąg Shinkansen w finałowej potyczce w Toruniu. Wygrał po raz jedenasty i wymownie uśmiechnął się w stronę menedżera zjeżdżając do parku maszyn…

 

„Ten chłopak wciąż pragnie się rozwijać. Nie zadowala go minimalizm, nie lubi tkwić w jednym miejscu. Myślę, że ma wrodzony talent do speedwaya i układania klocków w piramidzie wiodącej do sukcesu. W 2013 roku opracowałem precyzyjny plan przygotowań do każdych zawodów GP. Tai i reszta ekipy podchodzą do mojego projektu jak żarliwi wyznawcy religii. Przestrzegamy rozkładu jazdy. Każdy ma znać swoją rolę i być o danym czasie we właściwym miejscu. Jeśli ktoś się spóźni, płaci karę finansową. Ten system doskonale dyscyplinuje chłopców. To pasjonaci kochający swoją pracę, ale ramy obrazu warto im nakreślić. Kluczowe jest nastawienie mentalne. Nie wolno panikować w trudnych chwilach (vide wyścig 11). Często dziwuję się i zachodzę w głowę jak to możliwe, że wielu zawodników z cyklu Speedway GP jest pozostawionych samemu sobie. Jeżeli nie masz nakreślonego planu, tracisz energię, bo błąkasz się zamiast działać wedle określonej strategii. Dusza romantyka jest dobra, kiedy idziesz z kobietą swojego życia do kina na ciekawy seans, ale nie wtedy kiedy walczysz o mistrzostwo świata” – wyznaje Peter Adams.

 

 

Peter wiele zwojował tłumacząc Taiowi, że nawet gdyby potknął się w Toruniu, to ma przed sobą jeszcze wiele lat, aby dorzucić kolejne złote medale. Takie nastawienie zdjęło kilogramy zbędnej presji z barków Woffindena. „Nie ma żadnych cudownych maści w naszym rozkładzie jazdy ani wielkich sekretów. W dniu GP cały team spotyka się o 9.30 na śniadaniu. Po konsumpcji siadamy w pokoju i analizujemy poprzedni turniej GP. Mówimy szczerze i otwarcie o tym co wyglądało dobrze i o tym co szwankowało. Wyciągamy wnioski, po czym ekipa ma chwilę wolnego czasu dla siebie. Relaks we własnych pokojach aż do 13.00. Wówczas idziemy na lunch. Po lunchu mechanicy zmierzają na stadion, gdyż mają odbiór techniczny motocykli, a ja mam wówczas czas, aby z Taiem podyskutować o sferze mentalnej. Po konwersacji, w której nie brakuje serdecznych uszczypliwości, Tai udaje się do swojej kwatery na drzemkę. Ma dar, bo on zasypia wszędzie i w każdej pozycji. O 16.00 ruszamy na stadion i każdy działa wedle swojego planu. Wywiady, rozciąganie, masaż, wyciszanie się przed pierwszym wyścigiem. Wizualizacja pierwszego wirażu etc. Każdy z nas pilnuje ściśle nakreślonego planu. Po takich zawodach jak GP w Toruniu jest też przewidziana część artystyczna, czyli pomeczowe party…” – wyznał Peter Adams. Mądra, brytyjska głowa, która niejedno widziała i niejedno słyszała. Zachowuje zdrowy dystans do świata i pozostaje mistrzem obserwacji i wnikliwej analizy. „Mądrość przychodzi z wiekiem” – uśmiecha się Peter i mruga okiem. Jutro turniej dla Tomka Golloba, więc czas na kolejne wyzwanie dla teamu Taia. A wakacje dla młodego taty? Czy precyzyjny rozkład jazdy Adamsa przewiduje czas na relaks dla mistrza i jego familii? Owszem. Po gali FIM Awards w Andorra la Vella, Tai, małżonka i córeczka obierają kurs na zachodnie wybrzeże Australii. Perth i okolice, czyli cudowne rewiry naszej planety. Będzie czas na surfing, spacery i backflipy na piasku…

 

Adelajda lub przedmieścia Brisbane

 

Tai Woffinden, który zdobył 139 punktów w cyklu Speedway GP’2018 wyprzedził Bartosza Zmarzlika o 10 punktów i Fredrika Lindgrena o 30 punktów. Cóż za matematyczna dokładność na podium mistrzostw świata… Kiedy już Tai wyczerpie tematy rozmów z Jasonem Andersonem, Tonim Bou i Emmą Bristow podczas FIM Awards, rozpocznie przygotowania do kolejnego sezonu. Z dala od hałasu żużlowych aren, pod słońcem Perth… Co intrygujące, istnieje spora szansa, że za rok Tai połączy wyprawę do Australii z występem na arenie GP. Canberra odpadła z rywalizacji, ale wielce prawdopodobne jest to, że dojdzie do skutku GP Australii w sezonie 2019. W tej chwili liderem w wyścigu o prawo organizacji tych zawodów jest Adelajda. Pod uwagę brany jest obiekt o szyldzie Adelaide Showgrounds. Na korzyść Adelajdy przemawia lokalizacja obiektu: zaledwie 5 minut jazdy autem od ścisłego centrum miasta. Ponadto, na obrzeżach Adelajdy prężnie działa od lat klub żużlowy przy torze Gillman. Oj, pięknie na Gillman latali tacy fachowcy jak Glenn Doyle, Shane Parker, Ryan Sullivan, Jason Crump i Darcy Ward… Co ważne dla BSI/IMG Adelajda przed laty była areną GP Australii w Formule 1, więc w południowej części kontynentu żyją spore rzesze fanów sportów motorowych.

 

 

Oprócz toru Gillman całkiem niedaleko Adelajdy (jak na australijskie dystanse), by nie rzec tuż za rogiem, położona jest Mildura, odległa o 4 i pół godziny jazdy autem… A w Mildura działa świetnie prosperujący klub żużlowy, więc to kolejny argument, który przemawia za Adelajdą. Można w ciemno założyć, że spragnieni światowego speedwaya kibice wyruszą z Mildury do Adelajdy na turniej GP. 

 

Rywalem Adelajdy jest obiekt pt. Ipswich Motorsport Park w stanie Queensland. Odległość mniej kusząca: 35 minut jazdy autem z centrum Brisbane. Do najbliższego stałego toru żużlowego w Kurri Kurri jest aż 800 kilometrów, więc baza kibiców wygląda niczym wysychające źródełko… Jednak bardzo silnym argumentem na korzyść Ipswich jest fakt, że w okolicy dorastał zwycięzca GP Danii na kopenhaskim Parken w 2013 roku – żużlowy geniusz: Darcy Ward. Turniej w Ipswich byłby ukłonem BSI/IMG, aby przypomnieć społeczności żużlowej o sparaliżowanym człowieku, który sprawiał, że speedway nabierał innych barw… Tak czy owak, Woffy słuchając szumu fal będzie oczekiwał na wieści dotyczące australijskiej areny SGP. Planowany termin: końcówka października 2019.

 

Nicki poza cyklem

 

Ileż było bezgranicznej radości w tym 26-letnim chłopaku kiedy wygrywał Speedway Grand Prix w norweskiej Łodzi Wikingów w Hamar w 2003 roku. Jason Crump miał się wówczas jak niepyszny, bo Duńczyk zdarł mu z głowy niemalże pewną koronę czempiona globu… Wielokrotnie Nicki mroził krew w żyłach rywali z toru, a fanów doprowadzał do szewskiej pasji tudzież do złorzeczenia. Był wyrazisty. Box office. Runda z udziałem Nickiego oznaczała szeroki wachlarz zachowań i sformułowań. Nieprzewidywalny, acz fascynujący. Trzech tytułów indywidualnego mistrza świata nie zdobywa się przez przypadek. Pracoholik, który sowicie opłaca swoich mechaników i nie szczędzi grosiwa, ale wymaga od nich totalnego poświęcenia w czasie wykonywania obowiązków zawodowych. Brawo. Człowiek, który poruszył serca gości zaproszonych na galę FIM w 2003 roku w Dubaju. Nikt tak pięknie nie wykłócał się na quadzie podczas pustynnego wyścigu jak Nicki… Osobowość, która znika z mapy GP. „18 sezonów w GP, 17 wygranych turniejów, chyba nie było aż tak źle? W erze GP tylko Tony Rickardsson i niejaki Nicki Pedersen zdobyli złote medale rok po roku. Nie jestem w szoku, że postawiono na Leona Madsena, któremu przyznano stałą dziką kartę w sezonie 2019, ale nie kryję lekkiego zdziwienia. Co innego mówili mi promotorzy cyklu przed turniejem w Toruniu… Może zaszła jakaś okoliczność, o której nie wiem, że nagle zmienili front? Nikt mi niczego nie obiecywał, ale zadawano mi rozmaite pytania o plany na przyszłość. Przyznaję: kontuzja ręki na początku sezonu wybiła mnie z rytmu, ale wróciłem jak odmieniony w Malilli i wygrałem turniej GP. Jest mi niezmiernie miło, gdy czytam wypowiedzi fanów w internecie, że beze mnie cykl już nie będzie tak atrakcyjny. Piszą, że speedway nie będzie już taki sam, że brakuje starych wojowników. Mam świadomość, że speedway przetrwa beze mnie, bo taka jest kolej rzeczy. Nigdy nie mów nigdy, może jeszcze wrócę do cyklu… Może za rok będę latał świetnie w ligach i otrzymam telefon z ofertą powrotu do GP. Wówczas ja podejmę decyzję czy jeszcze chcę się w to bawić… Wiem jedno: za żadne skarby świata nie przystąpię do eliminacji do cyklu!” – rzekł fenomenalny sportowiec, który sezon 2018 ukończył na jedenastym miejscu z dorobkiem 74 punktów.

 

 

Wielka postać. Chodzą słuchy, że Nickiemu marzą się starty w mistrzostwach świata na długim torze. Rekordu Gerda Rissa już nie pobije (Niemiec był ośmiokrotnym zwycięzcą MŚ w longtracku), ale niejednego fana w Niemczech czy we Francji przyciągnie nazwisko Pedersen… Wie o tym dobrze Martin Smolinski, który po elektryzującej walce sięgnął po złoty medal w sezonie 2018. Martin dopiero w ostatnim wyścigu na piaszczystym, 1000-metrowym torze w Muhldorf zapewnił sobie mistrzowski tytuł. Drugi był Dimitri Berge (108 oczek, jedno mniej od Smolinskiego!), trzeci Mathieu Tressarieu (102 punkty). Czwarty w czempionacie na długim torze był stary znajomy Nickiego Pedersena z gościnnych występów w Pradze – Josef Franc (77 punktów). Jeśli na jedną z rund MŚ na długim torze wybierze się Peter Oakes (wszak Brytyjczycy: James Shanes, Richard Hall i Chris Harris jeżdżą w cyklu), to może okaże się, że obok Hendrixa w namiocie prasowym zagoszczą muzycy z Iron Maiden, ulubionej kapeli Chrisa „Bombera” Harrisa…

Tomasz Lorek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie