Keine grenzen, czyli historia sześciu „Niemców” w piłkarskiej reprezentacji Polski

Piłka nożna
Keine grenzen, czyli historia sześciu „Niemców” w piłkarskiej reprezentacji Polski
Niemiecki paszport posiadają m.in.: Sebastian Boenisch, Eugen Polanski i Kamil Glik / fot. cyfrasport.eu

Aż sześciu piłkarzy posiadających niemiecki paszport zagrało w 2013 roku w seniorskiej reprezentacji Polski. Jedni od zawsze marzyli o grze dla biało-czerwonych, inni czekali na niemiecką szanse. Ich historie to spektrum: od emigracji zarobkowej i powrotu do korzeni, po dziadka na siłę wcielonego do wojsk Wermachtu.

Na przełomie lat 80. i 90. tysiące Polaków szukając lepszego życia zdecydowało się na emigrację do RFN. Wśród wielu rodzin byli m.in. Boenischowie, Matuszczykowie, Polańscy i Szukałowie. Ich synowie po latach zagrali w reprezentacji Polski. Właśnie za chlebem z Gliwic w 1988 roku wyruszył Piotr Boenisch. – Razem z żoną Gabrielą złożyliśmy dwa wnioski o paszport. Ja na jednego syna, żona na drugiego, Adriana. To dziwne, ale oba zostały zaakceptowane. Wtedy to była rzadkość – wspomina ojciec Sebastiana, 14-krotnego reprezentanta Polski.

Kilkanaście miesięcy później z Gdańska ruszył na Zachód Andrzej Szukała. W Trójmieście zostawił trzyosobową rodzinę – żonę Jolantę i synów: Łukasza i Arkadiusza. – Ojciec pojechał do pracy. Radził sobie dobrze. Mieszkał niedaleko Trieru. Wcześniej wyjechał tam jego brat. W 1990 my dołączyliśmy do taty – opowiada Łukasz Szukała. Żonę i dzieci w kraju zostawił także Jerzy Matuszczyk, dziś Georg. Do Reichu wyjechał w 1989. – Nie miałem planu zostać tam dłużej niż dwa, trzy lata. Chciałem zarobić marki i pomóc familii. Wyszło jednak tak, że dołączyli do mnie kilkanaście miesięcy później – tłumaczy.

Matuszczykowie (i ich dwuletni syn Adam) zamieszkali w miasteczku Merzig, położonym na granicy z Francją. Boenischowie przez Kolonię i obóz przejściowy pod Dortmundem trafili do Heiligenhaus. Rodzina Szukałów wybrała leżący niedaleko granicy z Luksemburgiem Saarburg. Rzut beretem od Holandii wylądowali natomiast rodzice Eugena Polanskiego, którzy zamieszkali w Viersen.



Jesteś Ukas? Lukasz?


Przenosiny za Odrę zazwyczaj wiązały się z kłopotami administracyjnymi. Często niezbędna była zmiana danych osobowych. Tamtejsi urzędnicy masowo zniemczali imiona i nazwiska polskich emigrantów. W ten sposób Bogusław Eugeniusz Polański stał się Eugenem Polanskim. – W biurze nie za bardzo wiedzieli, jak przetłumaczyć moje imiona. Długo się gimnastykowali – mówi piłkarz Hoffenheim. – Kiedy w 2011 roku odwiedziłem Sosnowiec, w dokumentach ciągle byłem Bogusiem – opowiada. – My zmieniliśmy dane dzieci, bo Niemcy ciągle popełniali błędy. Chcieliśmy ułatwić im pracę, a dzieciakom życie. Brzmienie nazwiska zostało takie samo, ale gramatyka jest inna – mówi ojciec Adama Matuszczyka.

Nazwisko zmienili także Pniowscy, ale w tym przypadku był to powrót do nazwiska rodowego - Boenisch. Rodzina Boenischów to właściwie Niemcy mieszkający na Śląsku. Babcia piłkarza i jego dziadek, który zginął na wojnie, uważali się za mniejszość narodową. Eleonora po śmierci męża, pod presją komunistycznych działaczy w latach 50. musiała zmienić nazwisko na Pniowska. – W 1988 w obozie przejściowym załatwiliśmy formalności i udało się wrócić do starego nazwiska – opowiada Piotr.

Polskie nazwisko zachował natomiast Łukasz Szukała, który „Łukaszem”, a nie „Lucasem”, jest nawet w niemieckim paszporcie. – Podolskiemu rodzice wpisali wersję niemiecką, a moi zostawili mi oryginalną. Koledzy dziwili się czasami, dlaczego mam wpisane takie dziwne imię. Lukasz? Ukas? Pytali jak to się wymawia – wspomina ze śmiechem obrońca Steauy Bukareszt.

Dziadek z… Wermachtu

Emigrować nie musieli rodzice Kamila Glika i Waldemara Soboty. Mimo to oni obaj posiadają niemieckie dokumenty. Zawdzięczają to przodkom, którzy, jako Ślązacy, mieli prawo do nabywania dokumentów Rzeszy. I tak na przykład dziadek Glika był mimowolnie, jako „Niemiec”, wcielony do wojsk Wermachtu. – Mogę wyrobić sobie papiery dzięki rodzinie ze strony ojca. U nas to żadna nowość, pewnie co drugi tutejszy ma do tego prawo – mówi Glik, który dodaje, że w drugim dowodzie tożsamości jest Kamilem… Glückem.



Niemieckie korzenie posiada także pochodzący z Ozimka (woj. Opolskie) Waldemar Sobota, który zapewnia, że nawet w dokumencie jest Sobotą, a nie np. Waldemarem Samstagiem. – Chociaż paszportu nie widziałem od dziecka. Wtedy miałem go na pewno, co teraz się z nim dzieje? Nie mam pojęcia. Muszę zapytać rodziców! – mówi. Jego rodzina zarówno ze strony matki, jak i ojca, posiada germańskie pokrewieństwo. – Za granicą mieszkają kuzyni. Odwiedzili mnie nawet w Brugii. Ja w Niemczech nie byłem jednak dawno – opowiada skrzydłowy naszej kadry narodowej.

Sobota, w przeciwieństwie do Glika, płynnie mówi w języku naszych zachodnich sąsiadów. Już na początku swojego pobytu w Brugii zaimponował kibicom belgijskiego klubu, kiedy bez problemu na pytania dziennikarzy odpowiadał właśnie po niemiecku. – Kiedy na wakacje przyjeżdżali kuzyni, właściwie nie mówiliśmy po polsku. A wiadomo, że dziecko nie ma żadnych kłopotów z nauką nowej mowy. Poza tym pochodzę z regionu Polski, gdzie niemiecki jest popularny – dodaje. Poza tym Sobota przez pół roku szkolił umiejętności lingwistyczne w Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych.

Problemu z paszportami nie mieli pozostali piłkarze. Polańscy przytulne mieszkanie w Sosnowcu-Zagórzu, przy ulicy Białostockiej, najpierw zamienili na Katowice, a w 1989 roku na Niemcy. Boguś miał wtedy trzy lata. – W Reichu mieszkali już dziadek z babcią, którzy opuścili Polskę kilka lat wcześniej. Okazało się, że jest dobra okazja, aby wyjechać. Mama Maria i tata Geniek mieli tam znaleźć pracę. Zabrali mnie i moją siostrę Sylwię. Szybko nauczyłem się języka, znalazłem swoich kolegów. Paszport otrzymałem od razu po przyjeździe – mówi Eugen.

Dokument szybko został wydany także Adamowi Matuszczykowi. – Nie było z tym najmniejszych problemów, bo mój ojciec, Günter, był właściwie Niemcem. Mama Adama, Anna, też ma niemieckie pochodzenie – tłumaczy Jerzy Matuszczyk. Podobnie w przypadku Sebastiana Boenischa, którego rodzina pochodziła z Niemiec. – Paszport nie był żadnym problemem – mówił przed laty Sebastian.

Polanski odmówił dwukrotnie


Z chęciami do gry w biało-czerwonych barwach bywało różnie. Najmniejszy problem był oczywiście z Sobotą i Glikiem, a także Adamem Matuszczykiem, który w 2007 rok san zameldował się w Kolonii podczas corocznego spotkania młodych piłkarzy polskiego pochodzenia. Wtedy legitymował się tylko niemieckim paszportem, ale od pierwszych dni był zdeterminowany, aby uzyskać polski dokument. – Sam prowadził sprawę potwierdzenia swojego obywatelstwa – wspomina Maciej Chorążyk, szef siatki skautingu PZPN. – Na początku było trochę problemów z odnalezieniem jego teczki, ale dzięki papierom rodziców i wojewodzie katowickiemu udało się wszystko załatwić – tłumaczy. Niedługo po zakończeniu formalności Matuszczyk zagrał w kadrze Andrzeja Zamilskiego.



– Adam od małego chciał grać tylko dla Polski. Kiedy był dzieckiem pokazywałem mu mecze Górnika Zabrze, któremu kibicowałem, i reprezentacji Kazimierza Górskiego. Od małego miał polskich bohaterów – wspomina Jerzy Matuszczyk i dodaje: – Adam w piłkę zaczął grać jeszcze w Polsce, kopał zawsze o ścianę, bardzo mocno. Przyszedł do mnie, kiedy miał sześć lat i powiedział, że chce grać w klubie. Już wtedy czułem, że może zagrać w biało-czerwonej koszulce.

Aż dwukrotnie naszej reprezentacji odmawiał natomiast Eugen Polanski. Najpierw w 2008 roku, tuż przed transferem do Getafe, kiedy spotkał się z wysłannikiem Macieja Chorążyka, a następnie oficjalnie – w 2010, gdy oświadczył, że czuje się Niemcem. – Pierwszy raz temat pojawił się jeszcze w juniorach, ale brakowało konkretów. Sytuacja z pierwszą odmową to było kuriozum. Czekałem przy klubowym autobusie, nagle ktoś podszedł i pyta się, czy zagram dla Polski. Nie wiedziałem nawet kim ta osoba jest – wyjaśnia Polanski, który z Orłem na piersi zagrał już 18 razy.

Polanski zdanie zmienił dopiero rok później i Lubinie zadebiutował w polskiej koszulce w meczu z Gruzją. – Nie byłem pewny swojej decyzji. Chciałem być fair wobec sumienia, musiałem wszystko przemyśleć. Naprawdę niełatwo jest podjąć taki wybór – tłumaczy Polanski, który w niemieckich młodzieżówkach był liderem, a nawet kapitanem.

Niepewność kontra determinacja


Odwrotną determinację wykazał Łukasz Szukała. Talent obrońcy FC Metz docenił sam Horst Hrubesch, srebrny medalista Mundialu w Hiszpanii, który zaprosił piłkarza na obóz kadry U-17. – Zauważył mnie na regionalnym turnieju w Duisburgu. Pojechałem, a po powrocie ojciec oznajmił: – Skoro jesteś dobry dla Niemców, to musisz być i dla Polaków – opowiada Łukasz, który dodaje ze śmiechem, że gdyby wówczas wybrał czarnego, a nie białego orła, to tata chyba wyrzuciłby go z domu.

Szukała zadebiutował w polskiej młodzieżówce u trenera Michała Globisza. Zagrał w meczu z Austrią. W pokoju mieszkał z Grzegorzem Wojtkowiakiem, który nauczył go polskiego hymnu. – Miałem tydzień, aby wykuć Mazurka. Dzięki Grześkowi udało się! – śmieje się Szukała. Droga do biało-czerwonej koszulki nie była jednak łatwa. PZPN nie zajmował się ówcześnie szukaniem piłkarzy polskiego pochodzenia, więc Szukała sam napisał list do Globisza. Adres pomógł znaleźć mu w Internecie ojciec. Trener odpowiedział i zaprosił młodego zawodnika na kadrę.



O ile w pozostałych przypadkach przekazy były jasne, o tyle Sebastian Boenisch długo prowadził grę z działaczami PZPN. Niby chciał, był zainteresowany, ale tajemnicą nie było, iż czeka na powołanie od Joachima Loewa. – W Werdrze Brema była wówczas presja, aby Sebastian wybrał Niemcy. On sam, mając sukcesy w młodzieżówce, spodziewał się zainteresowania. Rzeczywistość była jednak brutalna – wspomina Thomas Hiete, dziennikarz „Kickera”. Na Polskę Boenischa namawiali m.in. Franciszek Smuda i Tomasz Wałdoch, ale najskuteczniejszym argumentem okazał się brak sygnału z Niemiec.

Najwięcej grali Sobota i Glik


W 2013 roku wszyscy wymienieni piłkarze rozegrali kilka spotkań w biało-czerwonych barwach. Najwięcej – Waldemar Sobota (8) i Kamil Glik (7). Pięć razy wystąpił Boenisch, cztery razy Szukała, a dwa - Polanski. Tylko raz, z Liechtensteinem, zagrał Matuszczyk. Na marcowy mecz ze Szkocją na powołania na pewno mogą liczyć Sobota i Szukała, a także powracający do kadry po kilkumiesięcznej przewie Glik i Polanski. Znacznie trudniej będą mieli Boenisch i Matuszczyk, którzy stracili miejsca w podstawowych składach swoich drużyn – Bayernu Leverkusen i Koeln.

– Sebastian rozmawiał z trenerem Nawałką przez telefon i jest gotowy na grę w kadrze. Czeka tylko, aż ktoś obejrzy jego mecz i go oceni – zapowiada Piotr Boenisch. Na syna liczy także tata Adama Matuszczyka. – Adaś zrobi wszystko, aby wrócić do reprezentacji – mówi. Dla niego, tak jak dla pozostałych, dziś polska kadra jest priorytetem. Niemiecki paszport, jak twierdzą, nie ma znaczenia. Poza tym - jak śpiewało się przed laty - keine grenzen, a więc żadnych granic.
Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze