Cezary Kucharski: Jestem lepszym menadżerem niż byłem piłkarzem. Chcę reprezentować całą kadrę narodową!

Po co miałbym dzwonić do Mourinho, czy Fergusona? Co im powiem? Jednym niepotrzebnym telefonem mógłbym zepsuć dobre relacje z klubem. Ludzie na najwyższym poziomie są bardzo ostrożni w deklaracjach i rozmowach - mówi Polsatsport.pl menadżer Roberta Lewandowskiego Cezary Kucharski.
Sebastian Staszewski: Czuje się Pan dziś najpotężniejszym polskim menadżerem?
Cezary Kucharski: Nie ma we mnie triumfalizmu. Wiem, co to pokora. Znam swoją wartość, wiem, kogo reprezentuję, ale nie odważę się powiedzieć słów, które zawarłeś w pytaniu.
Dopiął Pan jednak najwyższą transakcję w historii polskiego rynku menadżerskiego.
Jako piłkarz zawsze chciałem być najlepszy, zawsze chciałem wygrywać i kiedy zostałem menadżerem postawiłem sobie takie same cele. Kiedyś, a to był rok 2006, w jednym wywiadzie nawet to powiedziałem. Celowałem w coś, czego nikt wcześniej nie robił. Dziś chyba mogę powiedzieć, że jestem lepszym agentem, niż zawodnikiem.
Robert oświadczył, że do lipca nie będzie wypowiadał się o transferze do Bayernu. A Pan?
Ja też nie, tak ustaliliśmy ze względu na szacunek do każdej ze stron. Jeżeli Robert będzie chciał kiedyś opowiedzieć szczegóły, to może napisze to w swojej książce.
Porozmawiajmy więc o Panu. Patrzę na leżący na stole telefon i zastanawiam się, kogo tam Pan ma.
Czytałem kiedyś, że każdy człowiek jest tylko kilka kroków od kogokolwiek na Ziemi. Pewnie jestem ze dwa kroki od Obamy (śmiech).
A krok? Może Pan dziś zadzwonić na przykład do Jose Mourinho?
Mam wiele bezpośrednich kontaktów do trenerów, prezesów czy menadżerów. Mimo, że nasze środowisko to lubi, nie będę teraz opowiadał bajek, że dzwonię do kogo chcę i już wszystko wiem. Po co miałbym dzwonić do Mourinho, czy Fergusona? Co mu powiem? Jednym niepotrzebnym telefonem mógłbym zepsuć dobre relacje z klubem czy ludźmi. Dzwoni się tylko w konkretach.
Niektórzy w Polsce mają jednak te swoje kontakty. Myślałem, że i Pan ma.
Do Avrama Granta to już chyba cała Polska ma telefon. Mogę się tylko uśmiechać.
Nie poleci Pan piłkarza bezpośrednio? Na przykład Wengerowi: „Arsene, mam dla ciebie super grajka!”. A on na to: „Czarek! Pakuj go i przylatujcie!”.
Oczywiście, że nie. Tak ten biznes nie działa. Ludzie na najwyższym poziomie są bardzo ostrożni w deklaracjach i rozmowach.
Trudno rozmawia się z możnymi piłkarskiego świata? Z Perezem, Rummenigge?
Trudno, bo oni mają ogromne doświadczenie w negocjacjach, ale też przyjemnie, bo rozmowy odbywają się z szacunkiem do drugiej strony. Może to nie zabrzmi skromnie, ale znam się na tym, co robie. Umiem poznać się na zawodniku, ocenić jego potencjał. Potrafię też negocjować.
Bycie Polakiem utrudniało pertraktacje?
Nie. Pozycja naszej piłki nie pomaga, bo łatwiej jest tym, którzy pochodzą z krajów w których reprezentacje osiągają świetne wyniki, a kluby mają sukcesy w europejskich pucharach. Wtedy z pewnością byłoby Polakom łatwiej reprezentować naszego piłkarza. Jasne, że chciałbym, aby traktowano nas przynajmniej jak Serbów, czy Chorwatów, ale na to potrzeba czasu.
Ile? Dekady, jeszcze więcej?
Sadzę, że to może potrwać właśnie dekadę. Na razie spokojnie budujemy markę polskiego piłkarza. Jest coraz lepiej.
Pytam o utrudnione negocjacje pamiętając słowa prezesa Borussii Hansa-Joachima Watzke, który oświadczył, że Polak w jego klubie nie będzie zarabiał najwięcej.
Tu kluczowe jest pojęcie o piłce, świadomość wartości zawodnika. Wiem, ile Robert znaczy dla Borussii, i tylko to powinno się liczyć. Nie narodowość.
Lewandowski stał się Pana legitymizacją? Uwiarygodnia Pana?
Tak. Przecież każdy w Polsce zna historię Roberta. Zaczynaliśmy współpracować jeszcze w Zniczu Pruszków. Wiem, że konkurencja czasami czyni z tego zarzut, mówiąc innym piłkarzom, że Kucharski zajmuje się tylko Lewym. Tak jednak nie jest. Brudne gierki będą jednak zawsze tam, gdzie są pieniądze. Nie oczekuję, że to się zmieni, bo mi konkurencja daje siłę.
Jeszcze przed Euro 2012 powiedział Pan, że będzie budował markę „Lewandowski”. Ona już istnieje?
Myślę, że można powiedzieć, że Robert jest marką, szczególnie w Polsce i w Niemczech. Pamiętajmy jednak, że proces kreowania trwa cały czas. To codzienna praca.
Ile osób pracuje dziś nad karierą Lewandowskiego?
Kilka, 4-5, czasami więcej. Są osoby od marketingu, PR, strony internetowej, facebooka, prawnicy. Wszystko zależy od sytuacji i od tego, nad czym pracujemy. W przyszłości pewnie osób przybędzie.
W Niemczech współpracuje Pan z Maikiem Barthelem? Kim on właściwie jest?
To mój wspólnik z którym założyłem firmę. Być może kiedyś, chcąc wypłynąć na szersze wody, będę potrzebował wyprowadzić się z Warszawy, Polski. Maik otwiera mi nowe możliwości.
Kto jednak jest menadżerem Roberta? Pan, czy Pan i Barthel?
Ja. Na temat przyszłości Roberta dyskutujemy jednak wspólnie. Nie ma ważnego i ważniejszego. Najlepsza zasada budowania firmy, to dzielenie się obowiązkami i kompetencjami. Nie jestem omnibusem który zna się na wszystkim. Dlatego wolę korzystać z ludzi, którzy są w pewnych kwestiach mądrzejsi.
Robert jest dziś w reklamowym topie. Jego wartość marketingową szacuje się na 3 miliony złotych. A dziś kontraktów Robert ma kilka: z Coca Colą, Gillette, Panasonikiem, Nike.
Wiemy, że Robert jest rozpoznawalny i pewnie mógłby wyskakiwać z każdej lodówki, ale tego nie chcemy. Poza tym są ograniczenia czasowe, dlatego Lewy nie podpisze wszystkich umów, które mógłby. Wtedy nie robiłby nic innego, poza graniem w reklamach. Najważniejszym argumentem jest natomiast nasze podejście: ułożony, przewidywalny plan.
Słyszałem, że najwięcej są w stanie zapłacić producenci alkoholi, ale nie byliście nimi zainteresowani.
Nie odrzucamy ofert, tylko czasami nie podejmujemy negocjacji. Zdarza się, że propozycje są tak dziwne, że nie wchodzimy w dalsze rozmowy i nawet nie znamy warunków finansowych. Chociaż zdarzyło się, że pewna firma z Rosji chciała wykorzystać wizerunek Roberta do promowania w Europie Środkowo-Wschodniej mocnego alkoholu. Ale dla nas tematu nie było.
Rok temu powiedział Pan, że Lewandowski to dla reklamodawców atrakcyjne nazwisko w Polsce i w Niemczech. Coś się zmieniło? Robert awansował do miana „global brand”?
Zawsze u siebie w kraju będzie miał najsilniejszą pozycję. Jeżeli na boisku zacznie rywalizować z Messim i Ronaldo, jeśli powalczy o tytuł najlepszego piłkarza na świecie, to może stać się marką globalną. Ale to kwestia przyszłości. Zawsze powtarzam: jeśli celujesz daleko w kosmos, to możesz wylądować na księżycu.
Nie boi się Pan, że jakiś menadżer Panu Roberta podbierze?
Nie. Robert rozumie zasady i mechanizmy rynku menadżerskiego. Sprawdzaliśmy się przez wiele lat w różnych sytuacjach, gdzie presja była ogromna i myślę, że Lewy ma do mnie duże zaufanie. Robert rozumie, jak ważny jest odpowiedni doradca.
Powiedział Pan, że bierze Pan pod uwagę wyjazd za granicę. Po co?
Żeby być bliżej interesów, wielkich klubów, dobrych piłkarzy. Zakładam taki wariant. Tu pozostawię zbudowaną strukturę, moich ludzi, a ja sam ruszę na Zachód. Czasami wizytówka jest ważna, a Warszawa, to jednak jeszcze nie Londyn, czy Madryt. Żyłem już za granicą i czasami, przyznaję to, ciągnie mnie, aby znów tam pomieszkać.
Robert nie jest dziś jedynym piłkarzem w Pana stajni. Niedawna pozyskał Pan także Grzegorza Krychowiaka.
Spotkałem się z Grześkiem, rozmawiałem z jego rodziną i przekonałem ich do siebie. Wiem, że miał do wyboru także innych agentów, ale zdecydował się na mnie.
Może to Robert przekonał Krychowiaka, aby skorzystał z Pana usług? To przecież koledzy.
Wiadomo, że marketing szeptany jest najskuteczniejszy, ale jeśli Robert rozmawiał o tym z Grześkiem, to ja nie nic o tym nie wiem.
Ma Pan zakusy na innych reprezentantów?
Celuję w reprezentowanie… całej polskiej kadry narodowej! Chcę zbudować zaufanie, które sprawi, że sami zawodnicy będą chcieli ze mną współpracować. Muszą wiedzieć, że twardo negocjuje, że reprezentuję ich biznes, a nie klubu, że jestem solidny. Nie mam planu, aby w tym roku pozyskać pięciu czy sześciu piłkarzy. Pracuję ciężko i czekam na efekty.
W czerwcu będzie Pan zajmował się transferem Krychowiaka?
Tak. Prezes Reims dał słowo, że latem 2014 roku Grzesiek będzie mógł odejść. Mam nadzieję, że francuscy prezesi dotrzymują słów (śmiech).
Jest dużo ofert? Z dużych klubów?
Zainteresowanie jest duże. Pojawiają się nazywa sporych, europejskich klubów, które będą starać się o Grzegorza. Możliwe jest też pozostanie we Francji, w innej drużynie. Wiele kierunków jest realnych, ale o tym będziemy myśleć dopiero w czerwcu. Zimą Grzesiek nigdzie nie odejdzie.
Transfer, najpewniej wypożyczenie, czeka innego zawodnika – Rafała Wolskiego. Jego sytuacja we Fiorentinie jest dramatyczna.
Pracujemy nad tym, aby się zmieniła. Na pewno jest lepszym piłkarzem, niż, kiedy grał w Legii, ale konkurencja we Florencji jest ogromna. Być może będzie trzeba zrobić krok w bok.
W bok, bo Rafał nie chce opuszczać Italii?
Rafał bardzo rozsądnie do tego podchodzi. Wie, że ludzie we Fiorentinie nie chcą się go pozbywać, wierzą w niego, ale musi nabrać ogrania. Później może się przebić i zostać gwiazdą. To piłkarz, który może być silnym punktem naszej kadry. Na razie zdobywa doświadczenie, staje się twardszym człowiekiem. O ewentualnych szczegółach nie mogę za dużo mówić, bo włoskie media mogą to rożnie odebrać.
Kilka tygodni temu miałem wrażenie, że Wolski jest bardzo sfrustrowany swoją sytuacją. Żalił się, że jeździł na zgrupowania kadry U-21 i nie grał.
Musiałem się z tego tłumaczyć w klubie, bo Włosi dziwili się, że ich piłkarz jeździ na młodzieżową reprezentację i siedzi na ławce rezerwowych. Rozumiem oczywiście interes kadry, bo to priorytet, ale czasami trzeba popatrzyć także na młodego zawodnika. Może komuś to nie pasować, ale prawda jest taka, że powołania do U-21 Rafałowi w Italii nie pomogły. Mam nadzieję, że zwróci się na to uwagę.
Piłkarze zgłaszają się do Pana sami?
Tak, dostaję różne propozycje.
Także z zagranicy?
Tak, ale ja preferuję Polaków. Wolę sam wynajdować zawodników. Zdaje też sobie sprawę z ograniczenia czasowego. Nie mogę reprezentować zbyt dużej liczby piłkarzy, bo obniżyłaby się jakość mojej pracy. Mam też rodzinę, normalne zajęcia, więc nie chcę cały czas siedzieć w biurze.
Ma Pan dziś sporo wartościowych kontaktów. Nie kusi Pana, aby je spieniężyć? Związać się z kilkoma graczami i dopiąć kilka transakcji. Taki skok na kasę i wykorzystanie „mody” na Kucharskiego?
Na budowanie kontaktów poświęciłem kilka lat. One i wiarygodność to najważniejsze cechy agenta. Ale nic z kontaktów, jeśli nie ma zawodników, których można polecać do silnych klubów. Dziś młodymi Polakami interesują się czołowe drużyny, a może w niedalekiej przyszłości pojawi się nowy Lewandowski. Musimy być cierpliwi i czekać. Moim zdaniem wszystko idzie w dobrą stronę.
Cezary Kucharski: Nie ma we mnie triumfalizmu. Wiem, co to pokora. Znam swoją wartość, wiem, kogo reprezentuję, ale nie odważę się powiedzieć słów, które zawarłeś w pytaniu.
Dopiął Pan jednak najwyższą transakcję w historii polskiego rynku menadżerskiego.
Jako piłkarz zawsze chciałem być najlepszy, zawsze chciałem wygrywać i kiedy zostałem menadżerem postawiłem sobie takie same cele. Kiedyś, a to był rok 2006, w jednym wywiadzie nawet to powiedziałem. Celowałem w coś, czego nikt wcześniej nie robił. Dziś chyba mogę powiedzieć, że jestem lepszym agentem, niż zawodnikiem.
Robert oświadczył, że do lipca nie będzie wypowiadał się o transferze do Bayernu. A Pan?
Ja też nie, tak ustaliliśmy ze względu na szacunek do każdej ze stron. Jeżeli Robert będzie chciał kiedyś opowiedzieć szczegóły, to może napisze to w swojej książce.
Porozmawiajmy więc o Panu. Patrzę na leżący na stole telefon i zastanawiam się, kogo tam Pan ma.
Czytałem kiedyś, że każdy człowiek jest tylko kilka kroków od kogokolwiek na Ziemi. Pewnie jestem ze dwa kroki od Obamy (śmiech).
A krok? Może Pan dziś zadzwonić na przykład do Jose Mourinho?
Mam wiele bezpośrednich kontaktów do trenerów, prezesów czy menadżerów. Mimo, że nasze środowisko to lubi, nie będę teraz opowiadał bajek, że dzwonię do kogo chcę i już wszystko wiem. Po co miałbym dzwonić do Mourinho, czy Fergusona? Co mu powiem? Jednym niepotrzebnym telefonem mógłbym zepsuć dobre relacje z klubem czy ludźmi. Dzwoni się tylko w konkretach.
Niektórzy w Polsce mają jednak te swoje kontakty. Myślałem, że i Pan ma.
Do Avrama Granta to już chyba cała Polska ma telefon. Mogę się tylko uśmiechać.
Nie poleci Pan piłkarza bezpośrednio? Na przykład Wengerowi: „Arsene, mam dla ciebie super grajka!”. A on na to: „Czarek! Pakuj go i przylatujcie!”.
Oczywiście, że nie. Tak ten biznes nie działa. Ludzie na najwyższym poziomie są bardzo ostrożni w deklaracjach i rozmowach.
Trudno rozmawia się z możnymi piłkarskiego świata? Z Perezem, Rummenigge?
Trudno, bo oni mają ogromne doświadczenie w negocjacjach, ale też przyjemnie, bo rozmowy odbywają się z szacunkiem do drugiej strony. Może to nie zabrzmi skromnie, ale znam się na tym, co robie. Umiem poznać się na zawodniku, ocenić jego potencjał. Potrafię też negocjować.
Bycie Polakiem utrudniało pertraktacje?
Nie. Pozycja naszej piłki nie pomaga, bo łatwiej jest tym, którzy pochodzą z krajów w których reprezentacje osiągają świetne wyniki, a kluby mają sukcesy w europejskich pucharach. Wtedy z pewnością byłoby Polakom łatwiej reprezentować naszego piłkarza. Jasne, że chciałbym, aby traktowano nas przynajmniej jak Serbów, czy Chorwatów, ale na to potrzeba czasu.
Ile? Dekady, jeszcze więcej?
Sadzę, że to może potrwać właśnie dekadę. Na razie spokojnie budujemy markę polskiego piłkarza. Jest coraz lepiej.
Pytam o utrudnione negocjacje pamiętając słowa prezesa Borussii Hansa-Joachima Watzke, który oświadczył, że Polak w jego klubie nie będzie zarabiał najwięcej.
Tu kluczowe jest pojęcie o piłce, świadomość wartości zawodnika. Wiem, ile Robert znaczy dla Borussii, i tylko to powinno się liczyć. Nie narodowość.
Lewandowski stał się Pana legitymizacją? Uwiarygodnia Pana?
Tak. Przecież każdy w Polsce zna historię Roberta. Zaczynaliśmy współpracować jeszcze w Zniczu Pruszków. Wiem, że konkurencja czasami czyni z tego zarzut, mówiąc innym piłkarzom, że Kucharski zajmuje się tylko Lewym. Tak jednak nie jest. Brudne gierki będą jednak zawsze tam, gdzie są pieniądze. Nie oczekuję, że to się zmieni, bo mi konkurencja daje siłę.
Jeszcze przed Euro 2012 powiedział Pan, że będzie budował markę „Lewandowski”. Ona już istnieje?
Myślę, że można powiedzieć, że Robert jest marką, szczególnie w Polsce i w Niemczech. Pamiętajmy jednak, że proces kreowania trwa cały czas. To codzienna praca.
Ile osób pracuje dziś nad karierą Lewandowskiego?
Kilka, 4-5, czasami więcej. Są osoby od marketingu, PR, strony internetowej, facebooka, prawnicy. Wszystko zależy od sytuacji i od tego, nad czym pracujemy. W przyszłości pewnie osób przybędzie.
W Niemczech współpracuje Pan z Maikiem Barthelem? Kim on właściwie jest?
To mój wspólnik z którym założyłem firmę. Być może kiedyś, chcąc wypłynąć na szersze wody, będę potrzebował wyprowadzić się z Warszawy, Polski. Maik otwiera mi nowe możliwości.
Kto jednak jest menadżerem Roberta? Pan, czy Pan i Barthel?
Ja. Na temat przyszłości Roberta dyskutujemy jednak wspólnie. Nie ma ważnego i ważniejszego. Najlepsza zasada budowania firmy, to dzielenie się obowiązkami i kompetencjami. Nie jestem omnibusem który zna się na wszystkim. Dlatego wolę korzystać z ludzi, którzy są w pewnych kwestiach mądrzejsi.
Robert jest dziś w reklamowym topie. Jego wartość marketingową szacuje się na 3 miliony złotych. A dziś kontraktów Robert ma kilka: z Coca Colą, Gillette, Panasonikiem, Nike.
Wiemy, że Robert jest rozpoznawalny i pewnie mógłby wyskakiwać z każdej lodówki, ale tego nie chcemy. Poza tym są ograniczenia czasowe, dlatego Lewy nie podpisze wszystkich umów, które mógłby. Wtedy nie robiłby nic innego, poza graniem w reklamach. Najważniejszym argumentem jest natomiast nasze podejście: ułożony, przewidywalny plan.
Słyszałem, że najwięcej są w stanie zapłacić producenci alkoholi, ale nie byliście nimi zainteresowani.
Nie odrzucamy ofert, tylko czasami nie podejmujemy negocjacji. Zdarza się, że propozycje są tak dziwne, że nie wchodzimy w dalsze rozmowy i nawet nie znamy warunków finansowych. Chociaż zdarzyło się, że pewna firma z Rosji chciała wykorzystać wizerunek Roberta do promowania w Europie Środkowo-Wschodniej mocnego alkoholu. Ale dla nas tematu nie było.
Rok temu powiedział Pan, że Lewandowski to dla reklamodawców atrakcyjne nazwisko w Polsce i w Niemczech. Coś się zmieniło? Robert awansował do miana „global brand”?
Zawsze u siebie w kraju będzie miał najsilniejszą pozycję. Jeżeli na boisku zacznie rywalizować z Messim i Ronaldo, jeśli powalczy o tytuł najlepszego piłkarza na świecie, to może stać się marką globalną. Ale to kwestia przyszłości. Zawsze powtarzam: jeśli celujesz daleko w kosmos, to możesz wylądować na księżycu.
Nie boi się Pan, że jakiś menadżer Panu Roberta podbierze?
Nie. Robert rozumie zasady i mechanizmy rynku menadżerskiego. Sprawdzaliśmy się przez wiele lat w różnych sytuacjach, gdzie presja była ogromna i myślę, że Lewy ma do mnie duże zaufanie. Robert rozumie, jak ważny jest odpowiedni doradca.
Powiedział Pan, że bierze Pan pod uwagę wyjazd za granicę. Po co?
Żeby być bliżej interesów, wielkich klubów, dobrych piłkarzy. Zakładam taki wariant. Tu pozostawię zbudowaną strukturę, moich ludzi, a ja sam ruszę na Zachód. Czasami wizytówka jest ważna, a Warszawa, to jednak jeszcze nie Londyn, czy Madryt. Żyłem już za granicą i czasami, przyznaję to, ciągnie mnie, aby znów tam pomieszkać.
Robert nie jest dziś jedynym piłkarzem w Pana stajni. Niedawna pozyskał Pan także Grzegorza Krychowiaka.
Spotkałem się z Grześkiem, rozmawiałem z jego rodziną i przekonałem ich do siebie. Wiem, że miał do wyboru także innych agentów, ale zdecydował się na mnie.
Może to Robert przekonał Krychowiaka, aby skorzystał z Pana usług? To przecież koledzy.
Wiadomo, że marketing szeptany jest najskuteczniejszy, ale jeśli Robert rozmawiał o tym z Grześkiem, to ja nie nic o tym nie wiem.
Ma Pan zakusy na innych reprezentantów?
Celuję w reprezentowanie… całej polskiej kadry narodowej! Chcę zbudować zaufanie, które sprawi, że sami zawodnicy będą chcieli ze mną współpracować. Muszą wiedzieć, że twardo negocjuje, że reprezentuję ich biznes, a nie klubu, że jestem solidny. Nie mam planu, aby w tym roku pozyskać pięciu czy sześciu piłkarzy. Pracuję ciężko i czekam na efekty.
W czerwcu będzie Pan zajmował się transferem Krychowiaka?
Tak. Prezes Reims dał słowo, że latem 2014 roku Grzesiek będzie mógł odejść. Mam nadzieję, że francuscy prezesi dotrzymują słów (śmiech).
Jest dużo ofert? Z dużych klubów?
Zainteresowanie jest duże. Pojawiają się nazywa sporych, europejskich klubów, które będą starać się o Grzegorza. Możliwe jest też pozostanie we Francji, w innej drużynie. Wiele kierunków jest realnych, ale o tym będziemy myśleć dopiero w czerwcu. Zimą Grzesiek nigdzie nie odejdzie.
Transfer, najpewniej wypożyczenie, czeka innego zawodnika – Rafała Wolskiego. Jego sytuacja we Fiorentinie jest dramatyczna.
Pracujemy nad tym, aby się zmieniła. Na pewno jest lepszym piłkarzem, niż, kiedy grał w Legii, ale konkurencja we Florencji jest ogromna. Być może będzie trzeba zrobić krok w bok.
W bok, bo Rafał nie chce opuszczać Italii?
Rafał bardzo rozsądnie do tego podchodzi. Wie, że ludzie we Fiorentinie nie chcą się go pozbywać, wierzą w niego, ale musi nabrać ogrania. Później może się przebić i zostać gwiazdą. To piłkarz, który może być silnym punktem naszej kadry. Na razie zdobywa doświadczenie, staje się twardszym człowiekiem. O ewentualnych szczegółach nie mogę za dużo mówić, bo włoskie media mogą to rożnie odebrać.
Kilka tygodni temu miałem wrażenie, że Wolski jest bardzo sfrustrowany swoją sytuacją. Żalił się, że jeździł na zgrupowania kadry U-21 i nie grał.
Musiałem się z tego tłumaczyć w klubie, bo Włosi dziwili się, że ich piłkarz jeździ na młodzieżową reprezentację i siedzi na ławce rezerwowych. Rozumiem oczywiście interes kadry, bo to priorytet, ale czasami trzeba popatrzyć także na młodego zawodnika. Może komuś to nie pasować, ale prawda jest taka, że powołania do U-21 Rafałowi w Italii nie pomogły. Mam nadzieję, że zwróci się na to uwagę.
Piłkarze zgłaszają się do Pana sami?
Tak, dostaję różne propozycje.
Także z zagranicy?
Tak, ale ja preferuję Polaków. Wolę sam wynajdować zawodników. Zdaje też sobie sprawę z ograniczenia czasowego. Nie mogę reprezentować zbyt dużej liczby piłkarzy, bo obniżyłaby się jakość mojej pracy. Mam też rodzinę, normalne zajęcia, więc nie chcę cały czas siedzieć w biurze.
Ma Pan dziś sporo wartościowych kontaktów. Nie kusi Pana, aby je spieniężyć? Związać się z kilkoma graczami i dopiąć kilka transakcji. Taki skok na kasę i wykorzystanie „mody” na Kucharskiego?
Na budowanie kontaktów poświęciłem kilka lat. One i wiarygodność to najważniejsze cechy agenta. Ale nic z kontaktów, jeśli nie ma zawodników, których można polecać do silnych klubów. Dziś młodymi Polakami interesują się czołowe drużyny, a może w niedalekiej przyszłości pojawi się nowy Lewandowski. Musimy być cierpliwi i czekać. Moim zdaniem wszystko idzie w dobrą stronę.
Komentarze