Krzysztof Miklas: Wolny na igrzyska!

Zimowe
Krzysztof Miklas: Wolny na igrzyska!
fot. PZN

Liczono na Klimka, pardon, już Klemensa, Murańkę. Najbardziej zapewne liczył jego tatuś, pan Krzysztof, który wokół własnego syna od dawna robi bardzo wiele szumu. Teraz publicznie zgłosił wielkie pretensje do Łukasza Kruczka, że ten nie włączył Klimka do ekipy olimpijskiej.

Już parę lat temu wychodziło na to, że najbardziej znanym przeciętnemu polskiemu „skokomaniakowi” narciarskim skoczkiem, był - obok Małysza - właśnie Klimek Murańka. Tata potrafił wielu młodym i słabo znającym się na rzeczy, za to poszukującym sensacji, żurnalistom namącić w głowach. Apoloniusz Tajner i kilku innych ludzi na co dzień związanych z narciarskimi  skokami, mówiło wtedy do żądnych sensacji: - Panowie, spokojnie, Klimek jest, owszem, dużym talentem, ale my takich Klimków mamy kilku i na wszystko musimy patrzeć z rozwagą. Klimek oczywiście doroślał, tak jak inni młodzi skoczkowie, a od 2010 roku zabierany był na mistrzostwa świata juniorów. W debiucie był 26., rok później - 11., w 2012 już szósty (Aleksander Zniszczoł został wicemistrzem świata), a rok temu, w Libercu to Klimek zdobył srebro.
 
Teraz liczono więc na złoto, a dodatkowo pikanterii oczekiwaniom nadawały pretensje i oczekiwania Murańki seniora. Być może Klimek tej presji nie wytrzymał, bo w pierwszej serii piątkowego konkursu o mistrzostwo świata juniorów na 2014 rok we włoskim Tarvisio skoczył fatalnie. W drugiej, już pewnie bez tego balastu, skoczył najdalej (102 metry), ale za kiepskie lądowanie sędziowie odjęli sporo punktów. Ostatecznie był ósmy. Na szóstym miejscu, też poniżej oczekiwań, wylądował Krzysztof Biegun, który na początku sezonu sprawił nie lada sensację wygrywając konkurs (bardzo jednak loteryjny) PŚ w Klingenthal.

Rewelacją był za to 18-letni Jakub Wolny, na którego liczono bodaj najmniej i to za jego sprawą po dziesięciu latach polski skoczek znów został mistrzem świata juniorów. 10 lat temu złoty medal w norweskim Stryn zdobył, po raz pierwszy dla Polski, Mateusz Rutkowski. Ale z Rutkowskim, chłopakiem  z podhalańskiej wioski Skrzypne, wyszło, jak wyszło. Nad wyraz szybko zniszczyła go gorzałka, trunek dość popularny na Podhalu, któremu Rutkowski jakoś nie mógł się oprzeć. Wolny to jednak zupełnie inna bajka. Uczeń Szkoły Mistrzostwa Sportowego (liceum) w Szczyrku, klubowy „kolega” Łukasza Kruczka, który wedle spiskowej teorii Krzysztofa Murańki powinien go, rzutem na taśmę, zabrać na igrzyska do Soczi.

Ci, którzy podbudowani sukcesem młodszego kolegi w Tarvisio, mają walczyć o medale w Soczi, ostatni sprawdzian mają w Willingen. Jest tam jedna z najlepszych „dużych” skoczni, gruntownie przebudowana w 2000 roku, na której w lutym 2001 roku zachwycił narciarski świat Adam Małysz dystansując rywali skokiem długim na 151 metrów (trzy lata później Ahonen poprawił rekord skoczni na 152 m). Zaczynał się wówczas ogólnokrajowy obłęd nazwany małyszomanią, a za Małyszem zaczęło jeździć wielu żurnalistów, którzy skoki znali wcześniej ze słyszenia. I tak się złożyło, że na ten właśnie konkurs nie zdążyła ekipa TVN, która zamiast do Willingen w Hesji, pojechała do Villingen w Szwarcwaldzie. Kilkaset kilometrów dalej. A wystarczyło zapytać kogoś w związku albo nawet Miklasa. Teraz takich pomyłek nikt już nie robi, bo od tamtego czasu namnożyło nam się fachowców od skoków.

Osobiście Willingen kojarzy mi się z jeszcze jedną, wręcz kuriozalną, sprawą. Oto w lutym 2003 roku, gdy za Małyszem jeździła po skoczniach liczna ekipa TVP i dwa wozy techniczne: transmisyjny i satelitarny, które miały „zabezpieczyć” przekazywanie wywiadów, Apoloniusz Tajner postanowił, że polscy skoczkowie zamiast startować w Willingen pojadą do Ramsau trenować przed mistrzostwami świata. Ekipa publicznej telewizji przenosiła się wtedy  do Willingen z Austrii i tygodniowego pobytu w Hesji ani zamówionych innych środków nie odwołała, co wzbudziło wielkie zdziwienie wśród zawsze gospodarnych Niemców. Na mnie młodzi koledzy patrzyli trochę dziwnie, bo po konkursach w Austrii wracałem do obowiązków w Warszawie, by po kilku dniach zameldować się w kabinie komentatorskiej na Muehlenkopfschanze w Willingen. A przecież przez parę dni zabawa była przednia. Tym bardziej, że przy hotelu był kryty tor gokartowy dla niedzielnych Schumacherów. Z kosztami nie było się co liczyć, w TVP nikt jeszcze nie słyszał o kryzysie. Naprędce „zorganizowano” jakiegoś polskiego piłkarza grającego w jednym z pobliskich klubów, bo czymś przecież trzeba było przerwę wypełnić. Rozmowy były oczywiście z gatunku „marynistycznych” (czyli o d.... Maryni). Zaś Tajner wiedział, co robi. Dwa tygodnie później Małysz zdobył na skoczni w Predazzo (Val di Fiemme) dwa złote medale.
Krzysztof Miklas, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze