Semir Stilić dla Polsatsport.pl: Powrót do Polski to krok naprzód. Znów chcę być artystą futbolu

Piłka nożna
Semir Stilić dla Polsatsport.pl: Powrót do Polski to krok naprzód. Znów chcę być artystą futbolu

Czasami człowiek ma problemy poza boiskiem. Wtedy potrzebna jest osoba, która pomoże. Smuda, kiedy byłem w Lechu, był dla mnie kimś takim. Dlatego mam nadzieję, że teraz w Krakowie będzie podobnie. Jeśli tak to dam z siebie 200% i ludzie będą ze mnie zadowoleni – mówi Polsatsport.pl nowy piłkarz Wisły Kraków Semir Stilić.

Sebastian Staszewski: Dlaczego wrócił Pan do Polski?

Semir Stilić: Zdałem sobie sprawę, że po nieudanych przygodach we Lwowie i Gaziantepie stanąłem w miejscu.

To znaczy biała flaga?

Na pewno nie. Nie musiałem wybierać Krakowa. Miałem oferty z Belgii, Holandii i Portugalii. Do mojego ojca wydzwaniał Zravko Mamić, prezydent Dinama Zagrzeb, które niedawno grało w Lidze Mistrzów. Chciał mnie od razu. Poza tym teoretycznie miałem kontrakt w Turcji, choć na koniec trzeba było go rozwiązać, bo klub popadł w problemy finansowe.

W czym ma pomóc Panu Ekstraklasa? Wyjechał Pan stąd w lipcu 2012 roku i nie wierzę, że miał Pan w planach powrót wcześniej, niż po trzydziestce. O ile miał Pan w głowie ewentualny powrót w ogóle. Chciał Pan grać na Zachodzie, ale nie wyszło.

Kiedy wyjeżdżałem z Poznania miałem 24 lata. Musiałem zmienić otoczenie, bo Lech nie grał na poziomie do którego byliśmy przyzwyczajeni. Chciałem przeżyć coś nowego, więc skorzystałem z oferty Karpat Lwów. Przecież to była drużyna, która grała europejskich pucharach: z Borussią, PSG. Wyglądało to na ciekawy projekt. Później mocno się zdziwiłem. Naprawdę tak to wygląda? Poznałem drugą, ciemną stronę futbolu.

Żałuje Pan wyjazdu z Poznania?


Nie, nie żałuję. Pół roku przed transferem zapowiadałem, że wyjadę z Polski. Wcześniej graliśmy wspaniałe mecze, także w Europie, ale tamtym czasie Lech zaczął prezentować się słabiej. Nie było walki o podium. Ja także nie występowałem zbyt wiele. Musiałem spróbować gdzieś indziej.

Piłkarskie życie to sztuka wyboru.


Tak, szczególnie, że ono nie trwa 30-40 lat, tylko 10, może 12. Musiałem więc dbać o siebie, myśleć o wszystkim. W Poznaniu wyrobiłem sobie nazwisko, Lech też osiągnął sporo ze mną w składzie. Po prostu przyszedł czas na inny rozdział.

Gdzie jest Pan dziś?


Mam 26 lat. Za mną niezwykle ważna decyzja. Kiedy przyjechałem do Polski w 2008 roku byłem dwudziestolatkiem, zagubionym dzieckiem, które nie znało polskiego, a po angielsku mówiło słabo. Pierwszy sezon był jednak świetny, wszystko potoczyło się dobrze. Nawet tego nie oczekiwałem. Liczę, że teraz będzie podobnie. Nie tylko ja. Moja mama, kiedy dowiedziała się o ofercie z Krakowa powiedziała: „Jedź tam, nie zastanawiaj się!”.



Teraz zapytam Pana nieco prowokacyjnie. Jest Pan leniem? Albo inaczej: czy czuje się Pan leniem?

Nie, nie czuję. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to myślę, że w Krakowie ludzie będą ze mnie zadowoleni. Jeśli jednak zaczną się jakieś gierki za moimi plecami, to wtedy mogą być zdziwieni. Jestem typem piłkarza, człowieka, który nie może pracować w takich okolicznościach.

Pytam jednak o chęć do pracy. Trener Smuda jest znany z twardej ręki. Zresztą pracował Pan z nim, więc wie Pan, że wymaga dużo, jego obozy są ciężkie, na treningach krzyczy, gestykuluje. Nie boi się Pan tego, bo trener za Pana w pewien sposób poręczył.

Myślę, że właśnie trener jest odpowiednią osobą, aby stwierdzić czy jestem leniem, czy nie. Zresztą, kiedyś powiedział nawet, że Stilić to piłkarz, który nie boi się ciężkiej pracy. Tak jak powiedziałem: jeśli wszystko będzie w porządku, to ja daję z siebie 200%. Tego mi ostatnio brakowało. Może nie ojca…

Opiekuna?


Nie umiem tego nazwać po polsku.

Proszę wytłumaczyć.

Czasami człowiek ma problemy poza boiskiem. Wtedy taka osoba jest w stanie pomóc. Czegoś takiego potrzebuję, zresztą, nie tylko ja. Od siebie mogę jednak dodać, że dla mnie to sprawa wielkiej wagi. Smuda, kiedy byłem w Lechu, był dla mnie kimś takim. Dlatego mam nadzieję, że teraz w Krakowie będzie podobnie.

"Z Wisłą chcę grać o pełną stawkę!"

Mam w głowie komentarze kibiców – nie dał sobie rady za granicą, to wrócił do Polski. Ale czy poradzi Pan sobie dziś? Liga się zmieniła, piłkarze się zmienili, Pan też się zmienił.


Nie zapomniałem, jak się gra w piłkę. Zdaję sobie sprawę, że pojawi się presja, ale jestem do niej przyzwyczajony. Dam z siebie wszystko. Muszę wrócić na dobre tory i nie boję się tego, co będzie.

Czego oczekuj Pan po grze w Wiśle? Rozmawiałem niedawno z Pawłem Brożkiem, który powiedział, że jeżeli zaufacie trenerowi Smudzie, to włączycie się do walki o mistrzostwo. To realny cel?

Zawsze chcę walczyć o pełną stawkę, obojętnie, gdzie gram. Tak było we Lwowie i Gaziantepie. Myślę, że Wisła to drużyna, która powalczy o trofea. Ja lubię taką walkę. Grałem w Lechu i walczyliśmy o mistrzostwo Polski. Wtedy szło mi dobrze. Jak było gorzej, to moja forma spadłą. Drużyna musi być na „tak”, mieć styl, który mi odpowiada.  

A problemy? Nie boi się Pan, że znów największe kłopoty będą nie na, a poza murawą? Pewnie wie Pan, że przez ostatni rok były w Krakowie tarapaty organizacyjne, finansowe i sportowe.

Oczywiście Wisła miała w ostatnim roku problemy. Dlatego nie wiem, czy w tym roku realne będzie zdobycie mistrzostwa. Nas, jako piłkarzy, to jednak nie interesuje. Czy coś jest realne? Nie nasza sprawa! Musimy wierzyć w siebie i kolegów, zostawić serce na boisku. Wszystko powoli - od meczu do meczu - się ułoży. Mam nadzieję, że będziemy mieli powody do radości. Widzę, że zawodnicy Wisły tworzą jedną rodzinę. To bardzo cieszy, bo czasami to dodatkowe 15-20%.

Dlaczego nie dał Pan sobie rady na Ukrainie i w Turcji? Czego zabrakło? Tylko tego, nazwijmy go, „opiekuna”? Atmosfery? Wysokich celów? To byłaby słaba wymówka.

Trafiłem do dwóch klubów, które nie były dobrze poukładane. Ktoś, kto nie jest w środku i nie widzi tych problemów, nie zrozumie tego. Popatrzy i powie: „wszyscy tak mają - boiska treningowe, zawodnicy tacy i tacy”. Wewnątrz natomiast czasami nie ma współpracy między piłkarzem, trenerem, sztabem, dyrektorem i prezydentem. Dla mnie to ważne kwestie, profesjonalizm może być.

We Lwowie go zabrakło?


Na początku wszystko wyglądało dobrze. Po kilku miesiącach kibice wybrali mnie nawet najlepszym piłkarzem drużyny, a przecież zadebiutowałem tam dopiero w 7. kolejce! Oczekiwania wobec klubu były jednak zbyt wysokie. Wszyscy myśleli, że będziemy walczyć o Ligę Europejską. Na Ukrainie jest jednak kilka drużyn, które są naprawdę mocne. Było więc ciężko. Wszystko zaczęło się zmieniać zimą. Zaczęły się problemy. Nie mogłem dać z siebie wszystkiego. Wykonałem dobrą pracę, ale sukces nie zależy tylko ode mnie.

Nie zrzuca Pan winy na innych? Może po prostu zabrakło umiejętności?

Nie zabrakło. Grałem dobrze, ze swojej strony zrobiłem wszystko, co mogłem. O tej drugiej stronie - złej - nie chciałbym jednak mówić. Wielu ludzi opowiada, że na Ukrainie, w Rosji jest różnie…



Polski piłkarz Jakub Tosik, który także grał we Lwowie opowiadał o dziwnych kontraktach, zakazach trenowania, amatorskich warunkach do treningu, niepłaceniu pensji. Też miał Pan takie kłopoty?

W klubie miały miejsce różne historie. Na przykład ktoś dzwonił i mówił, że masz nie przyjeżdżać na trening. Zawodnik pytał: „dlaczego?” i nie dostawał odpowiedzi. Miał przecież kontrakt, więc pojechał do bazy, a oni go nie wpuścili! Ja tego nie doświadczyłem na własnej skórze, ale byłem świadkiem takiego traktowania kolegów. Przez to zacząłem być nerwowy i ludzie z Karpat widzieli, że nie pracuję tak, jak robiłem to wcześniej. Całe szczęście, że rozwiązaliśmy kontrakt.

Później jednak wyjechał Pan do Turcji, podpisał Pan umowę z Gaziantepsporem. To duży klub z historią. Niedawno walczył z Legią w europejskich pucharach, kilka tygodni temu sprzedał do Besiktasu Cenka Tosuna za 6 milionów euro.

Faktycznie, mają historię, ale w ostatnich latach zmagają się z kłopotami finansowymi. Nikt mi o tym nie mówił. Dopiero po podpisaniu kontraktu oznajmiono mi, że prezydent klubu jest w… więzieniu. To trochę dziwne, prawda? Ludzie byli naprawdę mili, dobrze mi się tam mieszkało, ale drużyna była na skraju bankructwa.

Albo Pan ma takiego pecha, albo Pan tego pecha przynosi!

To działo się już wcześniej. Raz słyszałem, że klubu nie będzie, później, że jednak będzie. Szkoda, że zespół jest w takiej sytuacji, bo Gaziantepspor to jedyna drużyna, poza Galatą, Besiktasem, Fenernahce i Trabzonem, która nigdy nie spadł z ligi. Wciąż mam kontakt z Harisem Medunjaninem, Bośniakiem, który gra w Gaziantepie, który mówi, że wciąż nie wiadomo jaka jest przyszłość klubu.

"Mogę zagrać na Mundialu w Brazylii"

Mówimy o Karpatach, Gaziantepsporze, ale Pan mógł grać w znacznie lepszych klubach. Chciały Pana Celtic Glasgow, Wolfsburg. Jest w Panu smutek, że wszystko mogło potoczyć się inaczej?

Nigdy nie powiem, że jestem niezadowolony ze swojej kariery. Gram już szósty rok poza granicami swojego kraju, a przecież w Bośni mieszkają dwa, trzy miliony ludzi. Nie mamy więc pięciuset zawodników, którzy grają w Europie. Jeśli wyjeżdżasz to kibice zazwyczaj mówią, że za chwilę wrócisz. Właściwie to w wielu przypadkach tak właśnie jest. Nie powiem, że ci piłkarze są słabi, bardziej chodzi o problemy z aklimatyzacją.

Nie odpowiedział Pan na moje pytanie. Nie ma w Panu zgryzoty, że zamiast do Glasgow albo Bundesligi trafił Pan do Lwowa?


Mogłem grać w dużych zespołach, miałem takie możliwości. W Poznaniu miałem dobry okres. W wieku dwudziestu lat osiągnąłem sukces, choć się tego nie spodziewałem. Ale przecież równie dobrze mogłem wrócić do Bośni, jak inni piłkarze. Nikt wtedy o Stiliciu by nie usłyszał. Naprawdę, nie mam powodów, aby narzekać.

Dziś jest Pan w Krakowie, dopiero niecały miesiąc. Mam jednak wrażenie, że wybiega Pan myślami do przodu. Ciągle liczy Pan na wyjazd na Zachód?

Nie planuję zakończyć karierę w roku 2015. Muszę jeszcze pograć. Nie mam jednak w głowie celu, że w tym i tym czasie zagram w lidze hiszpańskiej. Teraz chcę pomóc drużynie. Oczywiście, w piłce zawsze się marzy – a moje marzenie jest takie, byśmy na końcu, wraz z kibicami, mogli się cieszyć. Wisła jest na trzecim miejscu w tabeli, więc wygląda to obiecująco.



Ma Pan plany na najbliższe wakacje?

Nie, nie myślałem o tym. Teraz w głowie mam tylko Wisłę. Robienie planów na lato byłoby nie fair wobec klubu.

Pytam, bo zastanawiam się, czy może chciałby Pan spędzić ten czas w Brazylii? Bośnia zagra tam na Mundialu.


W naszej kadrze grają piłkarze z ligi polskiej, chorwackiej czy belgijskiej. Myślę więc, że jeśli będę grał dobrze, to jest to realne. Na początku mówiłem, że już szósty rok jestem za granicą. Dziennikarze i selekcjoner dobrze mnie znają. Zobaczymy jednak co z tego wyniknie, ale jeśli się nie uda to nie będzie dla mnie katastrofa. Chociaż zagramy na mistrzostwach po raz pierwszy…

Tuż przed naszą rozmową zasiadł Pan do pianina i… zagrał. Przypomniał mi się wtedy tytuł jakiegoś artykułu sprzed lat, który brzmiał: „Artysta z Bałkanów odchodzi z Poznania”. Myśli Pan, że za kilka miesięcy, kiedy się spotkamy, będę mógł powiedzieć, że do Polski wrócił ten sam artysta?

Zrobię wszystko, by tak było! Wierzę w siebie - jeśli bym nie wierzył, już dawno skończyłbym przygodę z piłką. Chcę być profesjonalistą, wykonywać swój zawód jak najlepiej. Jeśli to się dokona, a na pewno tak będzie, bo mam w głowie plan, to dam kibicom radość. Wiem, jakim piłkarzem jestem.
Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze