Miklas: Moje postscriptum w sprawie olimpijskiego Krakowa

Zimowe
Miklas: Moje postscriptum w sprawie olimpijskiego Krakowa
Polscy kibice kochają sporty zimowe / fot. PAP

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem felieton red. Romana Kołtonia dotyczący olimpijskich aspiracji Krakowa i, zgadzając się z jego argumentami w stu procentach, chciałbym dorzucić swoje trzy grosze.

Zimowe igrzyska olimpijskie obserwowałem z bliska pięciokrotnie (Albertville, Lillehammer, Nagano, Salt Lake City i Turyn), więc  mam nieco obserwacji i refleksji. Także związanych z organizacją tego wielkiego przedsięwzięcia.
O ile kandydatura Zakopanego, rozpatrywana obok pięciu innych, na sesji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego w 1999 roku w Seulu, której też się z bliska przyglądałem, była mocno na wyrost i nawet „z kapelusza”, to olimpijskie aspiracje Krakowa do spółki z regionem, przede wszystkim tatrzańskim i Słowakami mają uzasadnienie. A także nieporównywalnie większe szanse na sukces.

Podobnie, jak red. Kołtoń, najwyżej oceniam jednak szanse Oslo, choć stolica Norwegii już raz, choć bardzo dawno (1952) organizowała zimowe igrzyska, a w 1994 roku odbyły się one niedaleko Oslo, w maleńkim, ale bardzo urokliwym, Lillehammer do spółki (niewielkiej) z Gjoevik i Hamar. W Norwegii, kraju od paru dziesięcioleci niezwykle bogatym, rodziło się narciarstwo, a Norwegowie nie tylko kochają ten sport pewnie najbardziej na świecie, ale pozwolili sobie nawet na to, by „złamać” grecką tradycję zapalanie świętego olimpijskiego ognia w Olimpii, wzniecając go w 1952 roku w uznawanym za kolebkę sportów zimowych Morgedal.

Ich śladem poszli też Amerykanie przed igrzyskami w Squaw Valley w 1960 roku, a po raz trzeci tej symbolicznej ceremonii dopełniono w Morgedal przed wspomnianymi igrzyskami w Lillehammer. Norwegowie mają ponadto jeszcze jedną wielką zaletę. Kto wie, czy nie najważniejszą, w rozdzieleniu olimpijskich nominacji. Wielu norweskich (i w ogóle skandynawskich) działaczy to liczące się postacie w międzynarodowym ruchu olimpijskim i sportowym, a lobbing, co pokazała sprawa przyznania igrzysk Turynowi, nie wspominając o Soczi, ma znaczenie trudne do przecenienia.
Igrzyska olimpijskie marzą się Polakom od dawna, o czym wspomniał red. Kołtoń.

Na początku lat dziewięćdziesiątych piękny, romantyczny w swym wyrazie, projekt letnich igrzysk nad Wisłą, nawiązujący do idei Stefana Starzyńskiego, opracowali w szczegółach dwaj wybitni niegdyś szermierze: prof. Wojciech Zabłocki i mec. Ryszard Parulski. Władz miasta stołecznego,  nie mówiąc o władzy III RP, kompletnie to jednak nie interesowało. Czasem pojawiają się też, jeszcze bardzo mgliste, pomysły igrzysk w Karkonoszach, ale prędzej będą dobijać się o nie Czesi (Praga nie jest tak daleko) niż Polacy, choć Polana Jakuszycka mogłaby też znaleźć w takim projekcie swoje miejsce. W moim odczuciu igrzyska ponadnarodowe, co dotyczy głównie zimy, może kiedyś w skostniałym świecie MKOl.-u się przebiją. Tym bardziej w Unii Europejskiej, gdzie sprawa granic praktycznie przestała istnieć.

Nie wchodząc w szczegóły, bo te znacznie przekraczają wymiar felietonu, Kraków & co. mógłby zimowe igrzyska z powodzeniem zorganizować. Osobiście już piętnaście lat temu uważałem, że nie Zakopane,  które nie może dobić się nawet narciarskich mistrzostw świata, a właśnie Kraków, jako milionowe miasto, na dodatek  z wielu powodów w świecie rozpoznawalne, powinien aplikować w kwestii igrzysk. Największym bólem głowy, notabene dla niemal wszystkich, jest budowa toru bobslejowo-saneczkowego, bowiem nakłady na taki obiekt nigdy nie są w stanie choćby w części się zwrócić. Przypominam sobie, jak po igrzyskach w Albertville, Francuzi proponowali Norwegom rozebranie toru na czynniki pierwsze i zmontowanie go na nowo w Lillehammer.

Krzysztof Miklas, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze