Mariusz Rumak dla Polsatsport.pl: Doświadczyliśmy wiele, ale kryzys jest na Ukrainie, a nie w Lechu

Piłka nożna
Mariusz Rumak dla Polsatsport.pl: Doświadczyliśmy wiele, ale kryzys jest na Ukrainie, a nie w Lechu
fot. Polsat Sport

Z Pogonią Szczecin przegraliśmy bardzo wysoko, zawiedliśmy na wielu polach, jesteśmy na piątym miejscu w tabeli. Nie można więc być zadowolonym. Nie postrzegałbym jednak tego w kategoriach kryzysu. Kryzys jest na Ukrainie, a nie w zespole piłkarskim - mówi w długiej rozmowie z Polsatsport.pl trener Lecha Poznań Mariusz Rumak.

Sebastian Staszewski: Patrzę na tabelę Ekstraklasy i widzę Lecha na piątym miejscu. To nie jest zły wynik, do trzeciego Ruchu Chorzów tracicie tylko jeden punkt. Europejskie puchary są wciąż w zasięgu Kolejorza. Myślę jednak, że dziś Lech nie jest zespołem, jaki chciałby widzieć Pan i kibice.

Mariusz Rumak:
Lech, szczególnie w tym sezonie, wiele doświadczył. Odpadliśmy z Ligi Europejskiej, z Pucharu Polski, w lidze gramy nierówno, mieliśmy też kilka kontuzji. Dopiero w drugiej części sezonu zaczęliśmy punktować. Dzisiejszy Lech to Lech, który kończył ligę. Drużyna jest drużyną bardziej skonsolidowaną, która nie składa broni. Jednocześnie to Lech, który stracił pięć bramek z Pogonią.

Nie obawia się Pan, że to piąte miejsce za kilka tygodni może być tylko marzeniem? Przed Lechem bardzo ciężkie mecze, w marcu z Legią, Lechią.

Gdybym się bał, nie miałbym prawa siedzieć na tym fotelu. Patrzymy tylko w górę tabeli.

W takim razie spójrzmy w górę. Lech ma dziś mistrzostwo Polski w zasięgu wzroku? W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedział Pan, że celem jest awans do europejskich pucharów. A pierwsze miejsce? Nie powiedział Pan, że chce być mistrzem. Pan wierzy w mistrzostwo? Biorąc pod uwagę otaczające Pana realia, to możliwe?

Oczywiście, że tak. Główny cel to awans do pucharów, ale mistrzostwo Polski też daje taki awans. W tabeli chcemy być jak najwyżej. Chcemy być w pierwszej trójce ligi!

Cały czas powtarza Pan – europejskie puchary. Ostatnie dwa lata w Lidze Europejskiej raczej nie dały wam powodów do radości, wręcz przeciwnie. Wyciągnął Pan wnioski z tych kilku porażek? Na myśli mam głównie mecze z Žalgirisem Wilno.


Tu nie chodzi o spotkania z Žalgirisem. Chodzi o dwa lata z rzędu, kiedy nie awansowaliśmy do kolejnej rundy LE. Chodzi o budowanie letniego okresu przygotowawczego. Takie wnioski zostały wyciągnięte i czas pokaże, że zmierzamy w dobrą stronę.

Zastanawiam się, czy chwile, które przeżywał Pan w Wilnie, w trakcie i po meczu, to był większy kryzys niż dziś?


Nie tylko Pan się nad tym zastanawia, ale nie postrzegałbym tego w kategoriach kryzysu. Kryzys jest na Ukrainie, a nie w zespole piłkarskim.

Jest Pan więc zadowolony z tego, co dzieje się w Lechu?


Nie. Z Pogonią przegraliśmy bardzo wysoko, jesteśmy na piątym miejscu w tabeli. Nie można więc być zadowolonym. To jednak jeszcze nie koniec, przed nami dużo meczów.



Powtarzał Pan wielokrotnie, że wciąż się Pan uczy, poznaje nowe rzeczy. Pogrom z Pogonią 1:5 to kolejna nauka? W tym przypadku – bardzo bolesna.

Każda przegrana niesie ze sobą kolejne doświadczenia, szczególnie wysoka. Musimy teraz wyciągnąć odpowiednie wnioski i w meczu z Piastem Gliwice, mam nadzieję, przemówimy boiskiem i pokażemy, że Szczecin to był wypadek przy pracy.

Czym spowodowany był taki wypadek?


To wymiar wieloaspektowy. Trzydzieści minut zagraliśmy słabo, straciliśmy w tym czasie cztery bramki. Później udało się coś poprawić, ale mecz trwa dziewięćdziesiąt minut, trzeba być skoncentrowanym. A w tamtym spotkaniu zawiedliśmy na wielu polach.

Także na polu transferowym? Zimą do Lecha dołączył tylko jeden piłkarz, zakontraktowany już wcześniej, Fin Paulus Arajuuri. Mało? Bo chyba mało tych transferów.


Mało. Każdy trener chce mieć w swoim zespole zmiany w każdym okienku transferowym. Dziś mamy sytuację, jaką mamy i muszę pracować z tymi piłkarzami, których mam. Nie są to źli zawodnicy. Są w stanie zrealizować wszystkie cele, jakie są przed nimi postawione.
 
Skąd brak transferów?

To nie jest pytanie do mnie. To pytanie do zarządu klubu.

Miał Pan listę zawodników, których Pan chciał?

Zawsze jest taka lista. Jest budowana przez wiele miesięcy. Powstaje ranking wykonany poprzez skauting i moje obserwacje. Wtedy mamy świadomość, kto i na jakiej pozycji może przyjść do nas w pierwszym, drugim czy trzecim rzędzie. Taka lista cały czas żyje, jest uaktualniania po to, aby w kolejnych okienkach sprowadzać piłkarzy.

W tym jednak, poza Arajuurim, nikogo nie pozyskaliście. Zazdrości Pan transferów Legii, Wiśle czy Lechii? Ocena ich zakupów przyjdzie dopiero w trakcie ligi, ale tam ruchy były znacznie większe, niż w Lechu.

Nikomu nie zazdroszczę. Jestem człowiekiem, który przede wszystkim patrzy na siebie i na to, co ma. Każdy żyje swoim życiem zawodowym i na swój sposób buduje swój zespół.

Semir Stilić mógł grać w Lechu?


Mógł zostać w Lechu, ale wybrał inaczej. O wielu piłkarzach moglibyśmy rozmawiać, czy mógłby być w Poznaniu, czy nie. Dziś Semir to zawodnik Wisły Kraków.

A Dariusz Dudka? Mówił mi, że w Lechu chciał grać nawet za darmo, przez dwa, trzy miesiące. Później w innej rozmowie przyznał, że trener Rumak, zacytuję: „Bał się mnie, bał się charakteru”. Bał się Pan charakteru Dudki?

Trener Rumak nigdy nie rozmawiał z Dariuszem Dudką.

Temat Dudki w Lechu jednak istniał?

Tak. Natomiast widzę, że zawodnik bardzo szybko wyciąga wnioski mówiąc, że trener bał się czegokolwiek. Z Darkiem nie zamieniłem nigdy nawet słowa.

Patrząc na CV Darka można chyba stwierdzić, że takiego zawodnika w Polsce ze świecą szukać.

Gdybyśmy patrzyli tylko na życiorysy to piłkarze, których mam w szatni, są wicemistrzami Polski. To już nie żyje. Trzeba tworzyć przyszłość. Każdego dnia trzeba udowadniać swoją przydatność – tak samo trener, jak i piłkarz. Należy pamiętać o historii, ale musimy tworzyć, kreować. Przyjście zawodnika na dwa miesiące, nawet za darmo, nie tworzy nic. To tylko moment. Jeżeli mamy coś zbudować, to powinniśmy związać się na dłużej, niż dwa miesiące.

Nie żałuje Pan zrezygnowania z Dudki szczególnie w kontekście braku transferów i kłopotów wywoławczych…

Nigdy się nad tym tematem nie zastanawiałem.



Mówiliśmy wcześniej o naukach, lekcjach, a teraz wspomniałem o kłopotach wychowawczych. Chodzi mi o „aferę jarocińską”, czyli konflikt na zgrupowaniu Lecha, który zakończył się wyrzuceniem z klubu Rafała Murawskiego i Bartosza Ślusarskiego. Możemy o tym otwarcie opowiedzieć?

Proszę mi wierzyć, że piłkarze mają wiele innych świąt do świętowania, niż imieniny trenera. Jeżeli chodzi o daty to tylko gra słów i zbieg okoliczności. Temat Jarocina to temat zamknięty, chociaż możemy go rozgrzebywać przez kolejnych dziesięć lat. Piłkarzy w klubie już nie ma, a reszta idzie dalej.

Pozwolił Pan świętować zawodnikom swoje imieniny? Wypić piwo, dwa, kieliszek wina i wrócić do pokojów?


Nie chodzi tutaj o świętowanie, czy spożywanie alkoholu, a o inne rzeczy.

Ale pozwolił Pan, czy nie?

Są momenty w życiu zespołu, nie tylko w Polsce, ale wszędzie, gdzie pojawia się sygnał, że można usiąść i wypić po piwie. To nie jest problem. Dlatego to nie kwestia świętowania, czy spożywania. Takie rzeczy powinny zostać w szatni. Mi chodzi o coś bardziej poważnego, większego.

Chodzi o drugiego trenera Lecha, Jerzego Cyraka. Murawski i Ślusarski mieli się zwracać do niego w sposób nieodpowiedni, wulgarny, rażący w godność osobistą. To powód, aby zawodników odsuwać? Czy silny trener nie powinien wziąć ich na rozmowę i powiedzieć: „Panowie, k…, przeproście się jak faceci, załatwcie to”. Czy takiej możliwości już nie było?


To nie kwestia siły trenera, a tego, czy potrafi rozwiązać taką sytuację dla dobra zespołu. Rozmawiałem z piłkarzami, oświadczyłem im, że decyzja, którą podejmę, będzie dla kogoś niedobra. Zawsze będę kierował się dobrem drużyny i tym, gdzie ona będzie za dwa lata, rok, dwa miesiące i dwa dni.

Jak szatnia zareagowała na stratę dwóch liderów?

To pytanie do drużyny. Ja mogę oceniać tylko to, co na boisku. Zespół dobrze pracował w Hiszpanii, byłem z tego zadowolony. Teraz przydarzyła się nam bolesna lekcja w Szczecinie, ale drużyna idzie do przodu. Reakcja jest wiec taka, że chłopcy wzięli się do pracy.

Podaliście sobie ręce na koniec?


Z piłkarzami?

Tak, z Murawskim i Ślusarskim.

Z Rafałem się nie widziałem. Z Bartkiem tak, ale nie podaliśmy sobie rąk. Ja wyciągnąłem, a Bartek niestety nie. Myślę jednak, że przyjdzie jeszcze czas, że się spotkamy. Z Rafałem podobnie, takie są nasze losy. Dla mnie to fajni ludzi, wiele dobrego tutaj zrobili, to kapitan i najlepszy strzelec. Oni tworzyli historię, ale nią się nie żyje. Musimy iść przed siebie.

Będzie Pan żywił do nich urazę?

Nie, nawet przez moment. Szanuję ich jako piłkarzy. To także fantastyczni ludzie, natomiast pewne granice zostały przekroczone i trzeba było po męsku powiedzieć sobie dość.

Jeszcze raz wróćmy do słowa-klucza tej rozmowy. Nauka. Czego nauczyła Pana ta sytuacja?

Nie chciałbym odbierać tego w tych kategoriach. Życie nam pokaże na ile moje decyzje były trafne. Ja wierzę w to, że przestrzegając norm, które wprowadziliśmy dwa lata temu, zespół może zrobić krok do przodu. Tych norm nikt nie może łamać – ani trener, ani zawodnik.

Wpływ na rozwój sytuacji z Murawskim i Ślusarskim miał mieć fakt, że obu kończyły się kontrakty, wysokie umowy, których nie chcieli renegocjować.

Rzeczy o których Pan mówi nie są prawdziwe. To plotki.

To, że klub poparł Pana i pozwolił odsunąć od zespołu dwóch czołowych, dobrze zarabiających piłkarzy to był pozytywny sygnał w Pana stronę? Często mówi się, że prezesi wolą zwolnić trenera, niż jedenastu zawodników. Tu co prawda było ich dwóch, ale ważnych.

Od samego początku, pracując w klubie, staramy się wraz z zarządem mówić jednym głosem. Te decyzje były potwierdzeniem, że coś budujemy, że stawiamy coś, co ma działać. Pełne poparcie i zaufanie. Nie była to jednak decyzja, która zapadła w ciągu trzech minut, bo wcześniej odbyliśmy liczne rozmowy. Także z piłkarzami.

Prezesi nie naciskali, aby zostawić piłkarzy? Pogodzić się?

Nikt na mnie nie naciskał. To była moja decyzja.




Jak pewnie czuje się Pan dzisiaj w Lechu?

Tak pewnie, jak ostatni mecz.

No, to słabo.

Tak pewnie się czuję.

Czytałem taką Pana wypowiedź: „Mógłbym pracować w Lechu do końca kariery”.

Bo mógłbym. Po dwóch latach doświadczeń w Lechu wiem jednak też, że mógłbym podjąć każde inne wyzwanie, w każdym innym miejscu. Bagaż doświadczeń, jaki tutaj zebrałem, pozwala mi mówić, że jestem bardziej doświadczonym trenerem. Nie wiem, czy lepszym, czy gorszym, ale bardziej doświadczonym na pewno.

Fakt, kilka siwych włosów Pan ma. Ile z nich zawdzięcza Pan Lechowi?

Trochę ich powstało. Mam też swój wiek, może nie jakiś zaawansowany, bo mam 37 lat, ale ostatnie dwa lata przysporzyły wiele radości i trudnych chwil. To pewnie odbiło się także na kolorze moich włosów.

A jest coś, czego mocno Pan żałował?


Jednym z najbardziej bolesnych momentów było moje pierwsze spotkanie z Panem. Dałem się wtedy, w mojej ocenie, wypuścić dziennikarzowi. Poszukał Pan trenera, który był na granicy napięcia i zapytał Pan o wywiad na środku boiska. Po meczu z Pogonią dziennikarz również zapytał mnie o rozmowę, ale stojąc przy szatni. Wtedy opadłem z emocji. Wiem jednak, że nie powinienem mówić tego, co wtedy powiedziałem. Jestem osobą publiczną i takie słowa nie powinny paść. To jeden z moich największych błędów i jedna z największych moich porażek. Porażek osobistych. Inne błędy to zmiany, pewne decyzje personalne.

Wspomniał trener o sytuacji z Wilna, więc na chwilę wrócę do tamtych wydarzeń. Pamiętam, jak stałem kilkadziesiąt metrów od trybuny na której siedzieli kibice Lecha i słyszałem, jak w ordynarny sposób z Panem rozmawiali. A Pan stał i ich słuchał. Moim zdaniem wtedy Pan popełnił błąd. Kibice długo Pana wywoływali a Pan do nich pobiegł…

No, może nie pobiegł.

To poszedł, szybkim krokiem. Wtedy, przy tej trybunie, usłyszał Pana wiele cierpkich słów.

Nie spodziewałem się wtedy miłych słów, przecież przegraliśmy spotkanie. Staram się z ludźmi rozmawiać, nawet jeżeli są to trudne rozmowy, bo tylko one są w stanie coś zbudować. Naszą trudną współpracę, bo miłość to chyba za duże słowo, staram się budować właśnie na rozmowach. Będę z nimi dyskutował, jeżeli tylko będzie potrzeba. Stanę i będę mówił.

Wyobraża Pan sobie, że Jose Mourinho, albo Alex Ferguson idą do fanów po meczu i tłumaczą się z porażki? Nie chciałbym, aby polscy trenerzy mieli kompleksy wobec kolegów z zagranicy, ale tam takich sytuacji nigdy nie widziałem. To trochę małostkowe, że 40, 50 czy nawet 300 kibiców wywołuje trenera, a on do nich idzie, aby się kajać.

Pamiętajmy jednak, że żyjemy w innych realiach. Pan rozpoczął naszą rozmowę pytaniem o kryzys. A żaden z dziennikarzy nie zadał pytania Wengerowi, po porażce z Liverpoolem, czy Arsenal jest w kryzysie. U nas jest to postrzegane inaczej – że to kryzys, początek końca świata. W Anglii kibicuje się inaczej, fani są inaczej zorganizowani, inaczej jest też w Hiszpanii, inaczej jest w Polsce. Pracując w danym kraju musisz być trenerem, jakiego ten kraj potrzebuje. Na dzień dzisiejszy podjąłem taką decyzję, że będę współpracował z kibicami, i to jest fakt.

Nie obawia się Pan, że stanie się więźniem kibiców? Nie przekroczył Pan granicy niezależności?


Zawsze pracując, pracujesz dla kibiców. Jaki ma sens piłka nożna wysokokwalifikowana skoro gramy przy pustych trybunach? Nie ma nikogo i wiatr hula. Wtedy to rekreacja. Jeżeli jednak chcemy tworzyć widowisko, to właśnie dla kibiców. Kibic określa co mu się podoba, a co nie. Jedno to wynik, a drugie to rozwój zespołu. Najpierw rozwój, później wynik. Inaczej nigdy nie będzie drużyny przewidywalnej.



Patrzę na kadrę reprezentacji U-21 na mecz z Litwą, a tam powołani z Lecha: Marcin Kamiński, Tomasz Kędziora i Karol Linetty oraz Wojciech Golla, który w Poznaniu grał kilka lat. Młodzi źle u Pana chyba nie mają. To część budowania tej przewidywalnej drużyny?

Mam ten plus, że w Lechu jest bardzo dobra akademia. Cały czas pojawiają się nowi, wyedukowani zawodnicy, którym można zaufać i dać szansę. Ja tak robię. Do grupy utalentowanych można na pewno doliczyć Dawida Kownackiego, który w Ekstraklasie zagrał całkiem fajnie. Piłkarz, który będzie gotowy, będzie u mnie grał. Usłyszałem kiedyś zdanie: „Młodymi się nie wygra”. Moim zdaniem to nie jest prawda. Ferguson potrafił wygrać z młodzieżą. Innym też się udało. Musimy mieć tylko pewną siebie, gotową, charyzmatyczną i nie bojącą się grupę.

Kamiński czy Linetty są w tej grupie?

Na pewno. Karol zagrał w lidze blisko trzydzieści meczów. Kamiński jeszcze więcej. Za chwilę dołączy do nas Kędziora. Jeżeli na dobrym poziomie będzie Szymek Drewniak, to wróci do Poznania. Dorastają Kownacki, Formella. W meczu ze Śląskiem Wrocław nie mieliśmy na murawie ani jednego piłkarza, który miał więcej niż 30 lat! To buduje.

A nie denerwuje Pana, kiedy tę młodzież podbiera wam Legia? Najpierw Bereszyński, później Wandzel, ostatnio Kozak, a były też próby ściągnięcia Kamińskiego, Linettego.


Każda z tych historii jest inna. Bartek Bereszyński tak zdecydował. Dostał od nas szansę na innej pozycji, wybrał jednak drogę Legii. Tak to jest z akademią. Część zawodników zostaje, część odchodzi. Tak, jak Fabregas z Barcelony do Arsenalu. To normalne. Nie chciałbym, aby tak było, ale są momenty, kiedy trzeba wypuścić zawodnika. Tak było na przykład z Miłoszem Kozakiem, który nie wpisywał się w nasze ramy.

To już mityczne stwierdzenie. Wyjaśni Pan o co chodzi konkretnie?


Tak było m.in. ze wspomnianym Wojtkiem Gollą, czy Kamilem Drygasem, który dziś występuje w Zawiszy. Chcieli iść dalej i się rozwijać. Sprawa Kozaka została natomiast rozdmuchana. Wandzel też przeszedł do Legii i nikt o tym nie mówił. Poza tym trudno pytać mnie o Kozaka, skoro on nigdy nie był u nas na treningu.

Ale powiedział Pan, że „nie wpisywał się w nasze ramy”.


Bo pytałem trenerów i dyrektora akademii. Nie chce mówić o co chodziło konkretnie, ale piłkarz nie pasował nam pod względem charakterologicznym i piłkarskim. Całościowo. Czas nam pokaże, czy zdecydowaliśmy dobrze, a wiadomo, że ludzi nieomylnych nie ma.

Sumując tę naszą rozmowę zastanawiam się, czy jeżeli będzie okazja spotkać się w czerwcu, lipcu i znów usiąść w szatni Lecha, aby porozmawiać, to czy ta rozmowa będzie w dobrej atmosferze?

Jeżeli będziemy w tym klubie rozmawiali w lipcu, to chyba będzie sukces.

Dla Pana sukcesem będzie brak zwolnienia?


Nie, ale jeśli się spotkamy, będzie to oznaczało, że gramy w europejskich pucharach.

Czyli brak awansu równa się zwolnienie?

Kto to wie. Na dzień dzisiejszy myślę tylko o Piaście Gliwice.
Sebastian Staszewski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze