Polscy trenerzy w odwrocie

Piłka nożna
Polscy trenerzy w odwrocie
Ricardo Moniz - prosto z Zachodu / fot. PAP

Dawno chyba już młodzi, polscy szkoleniowcy nie byli w takiej defensywie, jak w obecnym sezonie. Jak ktoś zostaje zwolniony, to natychmiast zastępuje go ktoś, kto fachu uczył się za granicą. Są już: Norweg, Słowak, Holender, Hiszpan, a ostatnio pracę dostali dwaj Polacy, którzy przez wiele lat nie pracowali nad Wisłą.

O tym, że nikt ich nie chce zatrudniać w Europie, nie trzeba nawet przypominać. Ostatnim, który dostał propozycję godną uwagi był Michał Probierz w Arisie Saloniki pod koniec 2011 roku, ale wytrzymał tam ledwie kilka miesięcy ze względu na kłopoty finansowe klubu. Ale, żeby w Polsce, w mateczniku też nikt ich nie cenił? I to w sytuacji, gdy wreszcie korzystają z laptopów, a PZPN twierdzi, że już niedługo będą uczeni według najlepszych, europejskich wzorców.

Było dobrze, a jest jak jest...

Jeszcze niedawno nic takiego obrotu sprawy nie zapowiadało. Mistrzostwo Polski wywalczył w zeszłym sezonie wywalczył Jan Urban (już nie taki młody, ale wciąż jeszcze sporo kariery przed nim), na drugim miejscu skończył Lech prowadzony przez Mariusza Rumaka. W Koronie był Leszek Ojrzyński (teraz w Podbeskidziu), w Widzewie Radosław Mroczkowski, w Piaście Gliwice Marcin Brosz, a w Jagiellonii Tomasz Hajto.

Jakby tego było mało, kibice i koledzy z ławki trenerskiej zachwycali się tym, jak z biedną Polonią radził sobie Piotr Stokowiec. Jako pierwszy spróbował gry z piątką obrońców (podpatrzone na włoskich boiskach) i potem nawet naśladowali go w ekstraklasie koledzy z ławek trenerskich. Dobrą pracą przy Konwiktorskiej zasłużył na szansę w Jagiellonii Białystok, ale już został zwolniony.

Dziś Urbana w Legii też już nie ma, bo prezes Leśnodorski wolał postawić na mniej doświadczonego Henninga Berga, trenera z niezbyt imponującym życiorysem, za to z zagranicy. jego wizja podobno bardziej odpowiadała filozofii klubu. Nikt w konkrety nie chce się wdawać, ale sprawa jest przecież dziwna, bo Jan Urban nie był skażony polską myślą trenerską. Długo grał w Hiszpanii, potem właśnie tam uczył się jak być szkoleniowcem.

Urban to przypadek szczególny, bo o zwolnieniu go nie zdecydowały słabe wyniki. Prezes Bogusław Leśnodorski szukał szkoleniowca w Europie już wtedy, gdy Legia zdobywała mistrzostwo Polski. - Mam nadzieję, że o wybraniu obcokrajowca nie zdecydowały jakieś kompleksy. Mam nadzieję, że prezes nie pomyślał: każdy obcokrajowiec będzie lepszy od Polaka. Gdyby tak było, to byłoby naprawdę smutne. Ja kompleksów nie mam ani wobec Henninga Berga, ani wobec nikogo innego. W piłce nożnej wszystko, szybko się zmienia, a ja za tym nadążam - mówił w lutym Polsatsport.pl Jan Urban.

Do Europy tylko z obcokrajowcem

Tutaj chodziło o co innego. Legia chce dołączyć do europejskiej elity, dostać się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Na takim poziomie decydujące mogą się okazać detale. Trzeba kogoś, kto był w środku wielkiego futbolu, widział wszystko, dotknął, powąchał szatni europejskiego potentata. Niewielu polskich szkoleniowców takie doświadczenia miało. Może tylko Tomasz Hajto, który przez wiele lat grał w Schalke Gelsenkirchen, ale w Legii nikt o nim nawet nie pomyślał. Od początku jeździli i szukali w Europie. - Wystarczy spojrzeć na rankingi klubowe i reprezentacyjne, widocznie na Zachodzie wiedzą od nas lepiej, jak się robi wielki futbol - mówił Polsatsport.pl prezes Legii Bogusław Leśnodorski.

Z Janem Kocianem było inaczej. Zastąpił Jacka Zielińskiego, kiedy Ruch Chorzów grał fatalnie. Został upokorzony porażką 0:6 z Jagiellonią Białystok. I wtedy władze klubu znalazły Słowaka, doświadczonego 55-letniego szkoleniowca, który pracował kiedyś z reprezentacją swojego kraju.

Nie zatrudniły młodego Polaka, z dyplomem UEFA Pro, choć takich jest w kraju coraz więcej. A na rynku kilku było do wzięcia. Mało tego, Ruch nie sięgnął nawet po Waldemara Fornalika, który osiągał w Chorzowie świetne wyniki i przestał być selekcjonerem reprezentacji. Bardziej przekonująca okazała się szkoła słowacka. Kocian od razu wprowadził swoje rządy, poprzestawiał zawodników na boisku i nagle się okazało, że z prawie pustego naczynia można czerpać całkiem sporo. Ruch jest w czołówce tabeli, wiosną odniósł już cztery zwycięstwa i pokonał nawet, niezwyciężoną na swoim terenie Wisłę Kraków.

Jak na paradzie zapewnił sobie utrzymanie, choć był jednym z głównych kandydatów do spadku i teraz ma szansę na dużo, dużo więcej. Kto wie, może nawet na awans do europejskich pucharów?

Trenerze, obroń się sam

Polskich trenerów już mało kto chce bronić. W Lechii Gdańsk, niemal natychmiast po zmianie właściciela (na zachodnie fundusze inwestycyjne), trenerem został Holender Ricardo Moniz. Zastąpił Michała Probierza, powszechnie uważanego za jednego z najzdolniejszych i najinteligentniejszych polskich szkoleniowców. Być może on akurat wybija się ponad przeciętność, ale opinia o kolegach po fachu uderza także w niego? - Nikt w środowisku trenerskim nie chciał się zmierzyć z przeszłością korupcyjną, a potem z dziwnym handlowaniem piłkarzami - mówi Roman Kołtoń, ekspert Polsatu Sport.

Jeszcze kilka lat temu przecież, o tym kto pracował w ekstraklasie, nie decydowała klasa szkoleniowca, ale to, kto skuteczniej załatwiał sobie wyniki meczów. Głośno powiedział o tym tylko trener Lecha Mariusz Rumak, gdy do pracy wracał Dariusz Wdowczyk. - Był ukarany, dostaje nową szansę i w nowym rozdaniu może się bronić już tylko swoją pracą. Kiedy o nim myślę, przychodzi mi jednak do głowy, jak wielu polskich trenerów dzisiaj w ogóle nie ma w futbolu, gdyż wtedy grali czysto i w związku z tym, że inni tego nie robili, nie odnieśli żadnych sukcesów. Przecież trenera broni tylko wynik - mówił w 2013 roku.

Licencja, ani dobre CV nie będą miały wielkiego znaczenia, a ostatnim polskim szkoleniowcem, który potrafił coś wygrać w Europie był Henryk Kasperczak, gdy pracował w Wiśle Kraków. Jego przyjście to też był powiew zachodu. Całe życie pracował we Francji, odnosił sukcesy z reprezentacjami z krajów Afryki. Od tego czasu o polskich sukcesach cicho. Papier (licencja) wszystko przyjmie.

Do tej pory żyli jak pączki w maśle. Jeśli zwalniali, to i gdzieś zatrudniali, jak nie w Gdańsku, to w Poznaniu, Bielsku-Białej, Zabrzu, Chorzowie, Warszawie. Karuzela się kręciła, a dopuszczonych do kręcenia się była ograniczona ilość. To już piłkarze mieli cięższą walkę o miejsce w składzie z nawałem piłkarzy z Czech, Bałkanów, czy Ameryki Południowej. Na rynku trenerskim sytuacji nie zmieniali anonimowi Czesi czy Słowacy. Rządziła polska myśl szkoleniowa. Teraz przybyli rywale z wyższej półki, z innych trenerskich terytoriów.

W Kielcach jest nawet Hiszpan Pacheta, który wiele lat grał w Primera Division. Okazało się, że polskie kluby na nich stać, wystarczy się tylko odważyć i po takich trenerów sięgnąć. Już Robert Maaskant kilka lat temu w Wiśle Kraków zwiastował zmiany, ale poniósł porażkę i zmiany zostały zatrzymane. Jeśli uda się nowym, to po nich przyjdą następni, a polscy trenerzy zostaną odesłani na ławkę rezerwowych, albo na trybuny.


Łukasz Majchrzyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze