Sprawa Hadaja, czyli dlaczego dobrze jest żyć w zgodzie z kibicami

Piłka nożna
Sprawa Hadaja, czyli dlaczego dobrze jest żyć w zgodzie z kibicami
Wojciech Hadaj/ fot. Cyfrasport

Dziś dwa "wyroki" w sprawach, o których ostatnio na Legii było bardzo głośno. Pierwsza to wyrok sądu w sprawie "Starucha", który uderzył w twarz Jakuba Rzeźniczaka. Stołeczny sąd skazał go na 6 miesięcy ograniczenia wolności, czyli 30 godzin prac społecznych miesięcznie. W nieprawomocnym wyroku sąd nie wymierzył zakazu stadionowego (piszemy o tym oddzielnie). Kara śmieszna, ale inna być nie może, bo sam piłkarz nie pamięta" zdarzenia. Drugi "wyrok" zapadnie w gabinecie właścicieli Legii, którzy muszą podjąć decyzję, co dalej z legendarnym już naczelnym "wodzirejem" klubowym - Wojciechem Hadajem. Sprawy różne, ale dotyczą osób, które zapewniają, że pomagają swojemu klubowi. Podobnie jest w innych miastach. Czy ci pomocnicy są potrzebni?

Wojciech Hadaj może być z siebie dumny. Nie dość, że przyczynił się do rozpętania zadymy na trybunach Legii podczas meczu z Jagiellonią, to teraz niczym bohater „bitwy warszawskiej” opowiada dziennikarzom, że jest spikerem, który tylko pomaga swojemu klubowi.

„Robię wszystko, co mogę, choć czasami balansuję na granicy przepisów, żeby moja Legia miała przewagę już na początku meczu. Robię to raz lepiej, raz gorzej, czasami bez wyczucia, jak przed meczem z Jagiellonią, kiedy powiedziałem, że ta drużyna nigdy nie będzie mistrzem. Tylko, czy powiedziałem nieprawdę?” - mówi Wojciech Hadaj w rozmowie z Łukaszem Majchrzykiem na stronie Polsatsport.pl.

I ma rację! Jagiellonia nigdy nie dorówna osiągnięciom Legii. Może kiedyś zdobędzie tytuł, pod warunkiem że inni zaczną się kopać po głowach, albo nad Białą zabłądzi jakiś mocno zmęczony milioner z Rosji czy Litwy… Powstanie drużyna, która zaskoczy rywali, a potem wróci na swoje miejsce. Tylko czy zadaniem spikera jest o tym ryczeć podczas meczu drużyn, które od lat nie przepadają za sobą? Kibice obu zespołów pewnie mnie już skreślili, ale kogo "prawdziwi" kibice nie skreślają? Tylko tych, którzy z klapkami na oczach pójdą za nimi w ogień. Za nimi, nie za klubem czy swoją drużyną.

Hadaj żyje Legią i jako wierny kibic nie widzi nic złego w tym, że zajmując naprawdę odpowiedzialne stanowisko swoim zachowaniem pomaga przeciwnikom Legii. Kierownika Korony… lub jak woli spiker - „lamusa”  zwyzywał tylko dlatego, że ten pytał, kto wpuścił na rozgrzewkę kielczan cheerleaderki… Hadaj wpadł w szał. Ponownie stracił „wyczucie”. Jest w tym sto razy lepszy niż Lutek Danielak, czyli tytułowy „Wodzirej” Jerzego Stuhra. 

Piłkarz dostaje w twarz. Za grę


Nigdy nie powiem, że ktoś powinien zostać wyrzucony, stracić pracę, bo to jest dla każdego człowieka tragedia. Ale może jednak Wojciech Hadaj ponownie powinien odłożyć legijny mikrofon i zająć się rozwijaniem współpracy na linii kibice-klub w inny sposób. Bo na razie jest niestety współwinny temu, co się dzieje na trybunach. Oczywiście nie jest głównym problemem, ale na pewno jednym z głośniejszych… Na tyle głośnym, że swego czasu błyskawicznie zareagowała UEFA. Europejskie standardy są inne, ale w Polsce niektórzy wciąż są nimi zdziwieni.

Prezes Bogusław Leśnodorski chce z żyć w zgodzie z kibicami, idzie im na rękę, często przymyka oko - nie tylko na "wpadki" Hadaja. Tylko za jaką cenę? Ile Legia musi zapłacić, ile razy musi zostać wyrzucona z pucharów, żeby prezes w końcu zareagował zdecydowanie?

Ale nie tylko prezes się boi. Piłkarze też się boją. Dlaczego uderzenie w twarz Jakuba Rzeźniczaka po meczu z Ruchem Chorzów skończyło się… No właśnie… Czy coś się stało? Sam piłkarz udawał, że nic się nie stało. Powinien wręcz powiedzieć, że „zasłużył na to, bo słabo zagrał”. Tak byłoby śmieszniej… „Przegląd Sportowy” donosił że „doszło do scysji pomiędzy piłkarzem, a jednym z ówczesnych liderów kibiców Legii Piotrem S. Ten uderzył Rzeźniczaka otwartą dłonią w twarz. Kilka dni później spotkali się i wyjaśnili sobie tę sytuację. Obaj chcieli umorzenia postępowania, ale zostało ono wszczęte z urzędu i rozprawa musiała się odbyć”.

Musiała. A przecież to była tylko „scysja”...  Dzisiaj zobaczymy, czy "staruch" zostanie ukarany i w jaki sposób. Dwuletni zakaz stadionowy wywołuje pewnie na jego twarzy uśmiech, ale jak inaczej można go ukarać, skoro piłkarz boi się odezwać. I znowu pytanie - czy np pod szatnią Arsenalu możliwe jest, by kibic wszedł i uderzył Mesuta Oezila, bo ten "nie dał z siebie wszystkiego"?

Kto jest przeciwny kulturze fizycznej?

W Poznaniu podobnie. Piłkarze, właściciele, trenerzy... Wszyscy boją się kibiców. Tam od dawna rządzi drużyna „Litara”. Człowieka, który na trybunach jednego z największych polskich klubów bez problemu „mieszał z błotem” kibiców. Takich zwykłych, z dzieciakami, którzy przecież "serca za Lecha nie oddadzą". To on też prowadził dyskusje na temat bezpieczeństwa imprez masowych…  I to nie tylko wśród własnych „żołnierzy”. Na stadionie wciąż prowadzi interesy, o których kilka razy pisała Gazeta Wyborcza. I co? Nic. Zmieniają się tylko właściciele pseudofirm, „Litar” nadal jest panem. Bo to on gwarantuje utrzymanie dobrych stosunków z wiernymi kibicami. Nie ma znaczenia, czy ma zakaz stadionowy. To on decyduje, czy „robić w Wilnie zadymę czy nie”. Hasło „klęknij przed polskim panem…” obowiązuje nadal, tylko zmieniają się adresaci.

Ostatnio „klękał” nawet przed kibolami trener Rumak. To był przygnębiający widok w Wilnie. Trener, który potrafił walnąć pięścią w stół i wyrzucić gwiazdorów z zespołu, próbujących robić własne porządki, wobec kibiców nie może nic. W rozmowie z Polsatsport.pl na uwagę Sebastiana Staszewskiego „to trochę małostkowe, że 40, 50 czy nawet 300 kibiców wywołuje trenera a on do nich idzie, aby się kajać”, odparł:
 
"W Anglii kibicuje się inaczej, fani są inaczej zorganizowani, inaczej jest też w Hiszpanii, inaczej jest w Polsce. Pracując w danym kraju musisz być trenerem, jakiego ten kraj potrzebuje. Na dzień dzisiejszy podjąłem taką decyzję, że będę współpracował z kibicami, i to jest fakt".

No właśnie… Tylko czy na tym polega współpraca? Czy kibice mają prawo stawiać na baczność trenera Lecha Poznań, czy każdej innej drużyny? Jeśli ktoś miałby to zrobić, to tylko prezes albo właściciel. Nie kibice. Ale oni potrafią uśpić każdego. Wystarczy, że przeprowadzą festyn, akcję mikołajkową albo patriotyczną. Później są na sportowych stronach wszystkich gazet, w serwisach informacyjnych stacji telewizyjnych. I kto wtedy powie, że powinno się ich usunąć z trybun? Kto teraz powie, że „Wiara Lecha” jest zła? Na chwilę się rozwiązała – w sierpniu 2013 r., ale tę decyzję anulowano w grudniu. Teraz ”jedynym obszarem zainteresowań Stowarzyszenia pozostają szeroko pojęta działalność związana z kulturą fizyczną i turystyką” - czytamy. A kto jest przeciwny kulturze fizycznej?! Nikt!

Bednarz zagrożeniem Wisły?

Tę „fizyczną” chorobę próbuje chyba ostatnio pokonać prezes Wisły Jacek Bednarz, który po prostu wyrzucił bandytów z trybun. Co zrobili najwierniejsi "fani Białej Gwiazdy”? Żadnego festynu rodzinnego nie było. Były race wystrzelone w kierunku kibiców! Zza stadionu! Teraz żądają ustąpienia Bednarza i grożą, że nie będzie zorganizowanego dopingu na meczach Wisły. Czy ten doping jest niezbędny? Czy piłkarze bez dopingu kilkuset fanatyków nie potrafią dobrze zagrać? Jeśli nie, to właściciele Wisły, Lecha czy Legii powinni się takich piłkarzy jak najszybciej pozbyć.

Najważniejsze jednak, by pozbyli się bandytów, którzy przyzwyczaili się do ustalania reguł na trybunach. Jeśli teraz się ugną, polską piłką ligową dalej rządzić będą ludzie, których futbol tak naprawdę w ogóle nie interesuje. Ich interesuje tylko „walka o dobro klubu”, a to dla normalnych kibiców temat tabu… Bo normalny kibic nigdy nie zrozumie, dlaczego „prawdziwi fani” jeżdżą na ustawki. Oni tam jeżdżą - jak kiedyś usłyszałem od jednego z dobrych znajomych - żeby bronić honoru drużyny! Byłem w szoku. Nie znalazłem na to odpowiedzi.
Tomasz Kiryluk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze