Henryk Kasperczak o Mali, marzeniach, polskich trenerach i ich licencjach

Piłka nożna
Henryk Kasperczak o Mali, marzeniach, polskich trenerach i ich licencjach

Rzeczywiście marzyłem o reprezentacji Polski, do tej pory marzę. Moje marzenie nigdy się nie spełniło, ale myślę, że jestem człowiekiem zadowolonym. Mam satysfakcję pracować, być aktywnym w moim zawodzie. Z Mali chcemy awansować do finału Pucharu Narodów Afryki - mówi w rozmowie z Romanem Kołtoniem Henryk Kasperczak.

Roman Kołtoń: Jak Pan to robi, że cały czas otrzymuje Pan ciekawe oferty z Afryki?

Henryk Kasperczak: Kiedy rozpoczynałem moją przygodę w Afryce, nigdy nie przypuszczałem, że potrwa ona tak długo. Myślę, że decydowały o tym sukcesy, które tam osiągałem. Tych sukcesów nie brakowało – począwszy od zakwalifikowania się Tunezji do igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata. Później z Wybrzeżem Kości Słoniowej zająłem trzecie miejsce w mistrzostwach Afryki, z Tunezją drugie. Z Mali również odniosłem cudowny rezultat, to byliśmy czwarci. Myślę, że to zdecydowało o tym, że mnie tam pamiętają.

Jest Pan posiadaczem ziemskim w Afryce? W przeszłości w mediach sporo pojawiało się takich właśnie informacji.


Po sukcesach, jakie osiągnęliśmy w Pucharze Narodów Afryki, dostaliśmy od prezydenta Mali, każdy z nas, kawałek ziemi. Ja tę ziemię oddałem biednym mieszkańcom Afryki, którzy potrzebowali jej do uprawy i życia.

Czy jest różnica w prowadzeniu reprezentacji Maghrebu a Czarnego Lądu? Prowadził Pan Tunezję czy Maroko, ale także Mali, Senegal, WKS.


Różnicy dużej nie ma, no, może w mentalności, w tradycji. Oczywiście mamy tutaj do czynienia z zawodnikami, którzy reprezentują różne religie, nie jest to łatwe do pogodzenia. Muzułmanie, czy katolicy decydują o pewnych rzeczach obyczajowych, tradycjach narodowych. To tutaj był największy problem.

Dlaczego? Co się takiego wydarzyło?

Czasami w okresie ramadanu byłem zmuszony do pracy po zachodzie słońca; kiedy indziej trzeba było rozpocząć trening przed wschodem, więc trochę mi to komplikowało pracę. Jeżeli jednak to zrozumiałem, a zrozumiałem, zawodnicy byli pod tym względem umotywowani, bo respektowałem ich religię i ich tradycję. Zresztą, ja zawsze uważałem, że jeśli do pracy przychodzi obcy trener, z innego kraju, powinien dostosować się i dopasować do danego kraju, do ludzi, do ich tradycji, obyczajów, religii. Ja tak zrobiłem.

Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju, prawda? To Pana szósta przygoda z reprezentacją z Afryki, natomiast ja myślę, że w głębi serca, w głębi duszy marzył Pan o tym, żeby prowadzić kiedyś reprezentację Polski.

Tak, rzeczywiście marzyłem, do tej pory marzę. Moje marzenie nigdy się nie spełniło, ale myślę, że jestem człowiekiem zadowolonym z tego, co zrobiłem, co robię. Mam satysfakcję pracować, być aktywnym w moim zawodzie, jak zawsze – raz z powodzeniem, raz bez. Zresztą, nasz zawód wymaga tego, aby czasami było bardzo dobrze, by było zadowolenie, a czasami smutek, bo przegraliśmy mecz.

Był Pan bliżej reprezentacji Polski za prezesa Michała Listkiewicza, niż za Grzegorza Laty, chociaż w obu przypadkach mówiło się o tym, że może Pan przejąć kadrę narodową.

Tak było, szczególnie w momencie, kiedy pracowałem w Wiśle Kraków. Dostałem propozycję od Listkiewicza, której oczywiście nie zaakceptowałem, bo polegała ona na tym, żebym pracował i z reprezentacją, i z zespołem Wisły.

Nie dało się?

Znam środowisko, znam sytuację, szczególnie polską. Nie było chyba takiego selekcjonera, który pracowałby i w klubie, i w kadrze. Były oczywiście wyjątki, takie jak Łobanowski, który trenował Dynamo Kijów i reprezentację Ukrainy, natomiast myślę, że w tej sytuacji, jaka wtedy zaistniała, nie mogłem się na to zgodzić. Lubię się skupić na jednym celu. Moja żona zawsze mówi, że jestem jednofunkcyjny.

Czy czuł się Pan listkiem figowym, kiedy Lato wybierał przed Euro Smudę?


Myślę, że nie. To jest kwestia osobowości, autorytetu, władzy danego człowieka. Lato po prostu wybrał selekcjonera, bo tak uważał.

On o nas, dziennikarzach, mówił, że to my wybraliśmy Smudę, ale to chyba źle o nim świadczy.


Trudno mi wchodzić w polemikę i krytykować, to już jest dla mnie przeszłość. Oczywiście w pewnym momencie byłem zawiedziony, bo miałem sytuację dosyć interesującą. Przychodząc do Polski zrobiłem bardzo dobrą pracę z Wisłą, z którą trzykrotnie zdobyłem mistrzostwo Polski, dwa razy Puchar Polski. Wtedy rzeczywiście osiągałem dobre wyniki. Byłem jednak bardziej nastawiony na pracę w Wiśle Kraków, niż na cokolwiek innego.

Jaki sukces jest możliwy z Mali? Jaki był Pana cel, kiedy objął Pan po raz drugi reprezentację tego kraju?


Cel jest wymagający i bardzo interesujący. Wiadomo, że w ostatnich dwóch edycjach Pucharu Narodów Afryki Mali było trzecie, więc poprzeczka poszła wysoko do góry. Trzeba zagrać co najmniej w finale i szukać w nim zwycięstwa.

Jest to możliwe? Jaki jest obecnie potencjał tej reprezentacji?

Selekcjoner to człowiek, który umie dobrać i wyselekcjonować sobie zawodników, którzy pasują mu do jego pomysłu, koncepcji i do tego, co chce zrobić z tymi piłkarzami. Gracz łatwo akceptuje słowa: „graj na tej pozycji, na której grasz w klubie i rób to, co umiesz robić”. Natomiast, jeśli selekcjonuje się kogoś i nie wiadomo, gdzie dany piłkarz będzie grał, wtedy powstaje problem w relacjach trener – zawodnik.

Czyli jest Pan za tym, żeby w reprezentacjach piłkarze grali na tych pozycjach, do których są przyzwyczajeni w klubach?

Na ogół tak, chociaż są wyjątki. Ja zawsze wychodzę z założenia, że można zmienić pozycję zawodnika, na przykład w czasie meczu, jeśli wymaga tego sytuacja. Natomiast jeśli chodzi o cały profil zespołu, o to, jaką mamy koncepcję, jakim systemem gramy, to raczej dobieram zawodników pod kątem pozycji na jakiej grają w klubach, pod kątem ich predyspozycji ofensywnych i defensywnych.

Długo się Pan zastanawiał nad propozycją z Mali? Czy myśli Pan w ogóle o dalekiej przyszłości, jaką jest mundial w Rosji w 2018 roku?

Nie jestem typem człowieka, który marzy. Życie, szczególnie praca zawodowa, nauczyły mnie, że wszystko trzeba robić z dnia na dzień. Podstawą dla mnie, jako selekcjonera, są dobre wyniki. Ważne są dla mnie pojedyncze mecze, które są dużym wyzwaniem, ponieważ na każdy trzeba ustalić optymalny skład drużyny, skład dający gwarancję wyniku. W reprezentacji nie mamy czasu na robienie testów, przymiarek do grania na tej czy na innej pozycji. Jeżeli ma się wybór kilku zawodników na jedną pozycję, można wtedy szukać najlepszych rozwiązań, co owocuje dobrą grą oraz wynikami.

Mecze w oficjalnych terminach FIFA są bardzo trudnym zadaniem dla trenerów z powodu krótkiego czasu na zgrupowanie i zgranie zespołu. Nie można jednak narzekać; trzeba się do tego dopasować. Były sytuacje, że zgrupowanie zaczynało się w niedzielę, a niektórzy zawodnicy przyjeżdżali na nie we wtorek, czyli dzień przed meczem, ponieważ grali jeszcze spotkania w drużynach klubowych. Trzeba było ich tak wprowadzić do drużyny, żeby na środę byli gotowi.

Zaczął Pan od remisu z Senegalem 1:1, w meczu rozgrywanym we Francji. Jaki jest program prowadzenia Mali w najbliższych miesiącach?

Po meczu z Senegalem zawodnicy rozjechali się do klubów, a moja praca polega na ich obserwacji i utrzymywaniu ciągłego kontaktu. Robię to w każdy weekend: piątek, sobota, niedziela, poniedziałek – wtedy Kasperczak jest nieobecny w domu. Ostatnio dłużej przebywam we Francji i uważam, że to była słuszna decyzja. Gdybym prowadził reprezentację Polski, czy Anglii, mieszkałbym w Europie. Natomiast wśród reprezentantów Mali nie ma zawodników, którzy grają w Afryce – wszyscy występują w Europie, Azji, na innych kontynentach. Większość jednak w Europie. Dlatego najczęściej przebywam we Francji i w Polsce, choć zdarza się, że od czasu do czasu muszę pojechać do stolicy Mali –  Bamako. Co najmniej raz miesiącu na 7-10 dni jadę do Mali, aby utrzymać kontakty z mediami, przeanalizować, jak graliśmy w poprzednim meczu, np. w ostatnim spotkaniu z Senegalem.

Polska zagra w maju poza terminem FIFA z Niemcami, później mecz z Litwą w czerwcu. Jacy są rywale Mali w najbliższych miesiącach?

Nie jest to dla nas zbyt trudny okres, ponieważ nie mamy w najbliższym czasie żadnych meczów eliminacyjnych. Mamy przed sobą mecz towarzyski w Portugalii z Marokiem (25 maja), a sześć dni później gramy w Zagrzebiu z Chorwacją, która w grupie na mistrzostwach świata spotka się z innym afrykańskim zespołem – Kamerunem.

Spotykamy się w Warszawie, ponieważ przyjechał Pan na spotkanie Stowarzyszenia Trenerów. Leży Panu na sercu to stowarzyszenie, stara się Pan rozkręcić jego pracę?


Tak, to prawda, bronię interesów polskich trenerów, a nie jest to sprawa łatwa. Mamy dużo problemów, głównie z organizacją naszej działalności. Mamy też kilka inicjatyw dotyczących mikrocykli treningowych w klubie. Jeździmy do różnych miejsc i przyglądamy się treningom, byliśmy m. in. w Legii, Górniku, obecnie planujemy wyjazd do kolejnego klubu. Umożliwiamy przyjazd na takie spotkania trenerom zespołów z regionu. Zajęcia polegają na dyskusji, obserwacjach, analizach. Pod lupę bierzemy także zarządzanie danym klubem, pracę z młodzieżą. Każdemu trenerowi taka wiedza przyda się w przyszłości.

W związku z zatrudnieniem przez Górnika Zabrze Roberta Warzychy wróciła dyskusja na temat systemu licencyjnego. Jak Pan ocenia tą sytuację?


Sytuacja wydaje się dosyć dziwna, ponieważ klub, nie wiadomo jakim prawem, dochodzi do porozumienia z trenerem, który nie ma licencji na prowadzenie zespołu Ekstraklasy. Wina leży na pewno po stronie organizacji, nie było informacji, czy można trenera Warzychę zaakceptować, jako szkoleniowca zespołu Ekstraklasy. Nasze stowarzyszenie nie zgadza się z zaistniałą sytuacją, wysyłamy pismo do PZPN oraz do Górnika, aby to unormować. Jeżeli ktoś uczy się tego odpowiedzialnego i wymagającego zawodu, liczy na to, że inni też będą respektować narzucone przepisy. Według konwencji FIFA i UEFA trenerzy zawodowi muszą mieć dyplom UEFA!

System licencyjny powinien być wiarygodny. Powinien być podstawą funkcjonowania futbolu w Polsce. Czy chcemy może tworzyć fikcję, tak jak teraz Górnik Zabrze?

Zgadzam się. Tutaj nie ma winy Komisji Kształcenia i Licencjonowania Trenerów PZPN, ponieważ od niej licencji Warzycha nie dostał. Sprawa jest bardziej skomplikowana, a sedno tkwi wewnątrz klubu z Zabrza.

Zatrudnią „słup”?


Tak można powiedzieć i tej sytuacji nie można zaakceptować. Nie może być tak, że jeden trener daje swoje nazwisko, swój dyplom, a drugi trener zarządza i pracuje z zespołem. Jeżeli tak jest, to będziemy oczywiście reagowali.
Roman Kołtoń, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze