Andrzej Kobylański: Jak tylko czas pozwala, wsiadam w samolot i lecę do Bremy

Piłka nożna
Andrzej Kobylański: Jak tylko czas pozwala, wsiadam w samolot i lecę do Bremy
Andrzej Kobylański / fot. PAP

- Martin niemal w każdym meczu jest w 18-stce meczowej! To już jest duży plus. Na pewno pomaga mu to w rozwoju umiejętności piłkarskich. Na treningach, a widziałem sporo jego treningów, absolutnie jest zawodnikiem wyróżniającym się. Jeśli akurat nie gra w pierwszym zespole, schodzi do drugiego i w pięciu meczach strzela dziewięć bramek! Jak tylko czas pozwala, wsiadam w samolot i lecę do Bremy - mówi o swoim synu dyrektor sportowy Korony Kielce, Andrzej Kobylański.

Mateusz Majak: Jak się pan czuje na stanowisku kierowniczym? Już z dala od boiska.

Andrzej Kobylański: Z dala? Nie, jestem bardzo blisko boiska, tylko po prostu w innej roli. Dyrektor sportowy jest bardzo blisko pierwszej drużyny, a zarazem drużyn młodzieżowych.

To już prawie rok na tym stanowisku. Jak ocenia pan ten czas w Koronie?

Można powiedzieć: wzloty i upadki. Ale generalnie uważam, że jest to czas dobrze wykorzystany. W Kielcach cały czas trwa przebudowa. Chcemy tę drużynę od strony sportowej troszeczkę pchnąć do przodu. Na razie do końca to się tak nie udaje, ale myślę, że z czasem przyniesie to efekty.

Założenia na ten sezon były takie, żeby znaleźć się w tej czołowej ósemce. Natomiast zanosi się na to, że trzeba będzie się bić o utrzymanie.

W tej chwili jest to już niezależne od nas. Zależy to również od postawy naszych rywali. Mieliśmy wiele szans, żeby zgromadzić tych punktów więcej… Jak dotąd w rundzie rewanżowej przegraliśmy tylko jeden mecz – z Legią Warszawa – jeden wygraliśmy , a reszta to remisy. A gdybyśmy mieli te cztery, pięć punktów więcej, moglibyśmy realnie myśleć o tej ósemce. Teraz jednak musimy skupić się na komplecie punktów w tych dwóch pozostałych meczach.

Co pan uznaje za największą rzecz, jaką zrobił pan dla Korony? Jakiś transfer, jakaś konkretna działalność?


Cieszę się, że nasze dwie drużyny młodzieżowe weszły do Centralnej Ligi Juniorów. Ponadto nieźle radzi sobie również drugi zespół. Gdyby jeszcze pierwszy osiągnął tę czołową ósemkę, to już w ogóle byłoby super.

Jak pan opisze stanowisko dyrektora sportowego w Polsce? Bo to chyba nie jest łatwy kawałek chleba – większość klubów pieniędzy na transfery nie ma, a jednak kogoś do drużyny trzeba ściągnąć.

Zgadza się, ale akurat my w zeszłym okienku poczyniliśmy pewne kroki i przyszło kilku cenionych zawodników, z nazwiskami. W przerwie zimowej też doszło kilku piłkarzy. Także jakoś dajemy sobie jakoś z tym radę.

A taki pana złoty strzał transferowy?

Wszyscy zawodnicy, którzy przyszli, dodali tej drużynie jakości. Nie mogę podać jednego nazwiska. Jestem zadowolony ze wszystkich transferów, ale wiadomo – kibice czasem mają inne zdanie. Tak samo trener. Także rotacja trwa cały czas. Generalnie staraliśmy się drużynę wzmocnić, uzupełnić i myślę, że to z czasem przyniesie efekty.

Ale zgodzi się pan z tym, że ciężko być dyrektorem sportowym w Polsce?

Zależy jak na to patrzeć. Na pewno nie jest łatwo, bo wszyscy patrzą ci na ręce: jakie transfery, jak drużyna się prezentuje, nie tylko pierwsza, ale też jej zaplecze. I potem człowiek jest z tego rozliczany.

Chwalił pan tą młodzież, ale ostatnio jeden z tych młodych zawodników z Korony odszedł: wygasł kontrakt Karola Angielskiego. Jakie jest podłoże tej sprawy: czemu on kontraktu nie przedłużył i co się z nim teraz dzieje?

To jest jego prywatna sprawa i nie chciałbym za wiele na ten temat mówić… Bo jeśli ktoś chce grać dla danego klubu, to nie wymyśla, tylko mówi: chce tu zostać. Karol natomiast – podejrzewam – od samego początku myślami był gdzieś indziej i właśnie dlatego nie doszło do przedłużenia kontraktu.

Na początku sezonu pracę stracił Leszek Ojrzyński: zarówno kibice, jak i piłkarze byli bardzo niezadowoleni z tej decyzji. Były ku temu jakieś głębsze podstawy, czy chodziło wyłącznie o tę słabą passę z początku sezonu?

To już historia. Trener Ojrzyński ma teraz inną pracę, dobrze mu się w niej powodzi i nie chciałbym do tego wracać. Była to decyzja zarządu i tyle. Osobiście życzę trenerowi, żeby dalej dobrze pracował i prowadził ten klub, w którym pracuje.

A skąd pomysł na hiszpańskiego szkoleniowca? Skąd się w ogóle ten Pacheta wziął?


(śmiech) Długo zastanawialiśmy się jakiego trenera zatrudnić. Ten człowiek musiał pasować do naszego stylu, ogólnie do naszej drużyny. No i w końcu zdecydowaliśmy się na kierunek południowy. Postanowiliśmy coś zmienić. Z początku trener chciał wprowadzić swój autorski styl, ale przecież liczyły się punkty, także nie do końca to wyszło. Mimo to uważam, że wykonuje bardzo solidnie swoją pracę.
 
To teraz porozmawiajmy o pana latorośli: Martin Kobylański niedawno podpisał zawodowy kontrakt z Werderem Brema. Jak tam jego sytuacja wygląda?

Ten kontrakt wchodzi w życie dopiero 1 lipca. Wiadomo, jest ciężko, kadra jest bardzo duża… Jednak Martin już parę meczów w Bundeslidze zaliczył, cały czas jest przy pierwszym zespole. Trzeba zaznaczyć, że w Werderze też są delikatne zawirowania – drużyna okupuje dolne rejony tabeli. Także, żeby chronić klub przed spadkiem, póki co stawia na doświadczenie. Ale przecież wszyscy widzą, że Martin niemal w każdym meczu jest 18-stce meczowej! To już jest duży plus. Na pewno pomaga mu to w rozwoju umiejętności piłkarskich.

Debiut od pierwszej minuty w barwach Werderu tata oglądał?

Oczywiście, że oglądałem. Wiadomo, 50 tysięcy ludzi na trybunach, pierwszy mecz w Bundeslidze… Wydawało mi się, że był trochę spięty, on mówi, że nie, ale przecież wiem, jak gra w piłkę. Potrafi to dorobić dużo lepiej niż wtedy pokazał. Zdecydowanie brakowało mu wtedy pewności siebie, tego ciągu na bramkę. Starał się grać bardziej defensywnie, żeby nie popełnić błędu. To jednak kwestia czasu. Jeżeli trener daje młodemu zawodnikowi szansę w kilku meczach z rzędu, ten zawodnik staje się automatycznie pewniejszy.

W Polsce było sporo zamieszania wokół Martina, ale mam takie wrażenie, że dużo o nim mówimy, a tak naprawdę niewielu widziało go w akcji. Gdyby pan tak mógł scharakteryzować umiejętności syna. Na jakiej pozycji występuje – czy to jest napastnik, czy skrzydłowy?

Generalnie jest to chłopak o predyspozycjach ofensywnych. Jemu nie przeszkadza to, czy będzie grał z przodu, czy jako typowa dziesiątka, czy nawet jako prawy lub lewy skrzydłowy. Dwa, trzy lata temu wyróżniał się ponad przeciętność. Był daleko przed rówieśnikami. Teraz wszedł w dorosłą w piłkę i jego forma zależy od naprawdę wielu czynników. Na treningach, a widziałem sporo jego treningów, absolutnie jest zawodnikiem wyróżniającym się. Ale nie wiem od czego zależy to, że nie może postawić tej kropki nad i. Jest szybki, ma niesamowity strzelecki – jeśli akurat nie gra w pierwszym zespole schodzi do drugiego i w pięciu meczach strzela dziewięć bramek! O czymś to świadczy.

Często tata jeździ do Niemiec obejrzeć syna?

Jestem w tej chwili ograniczony, wiadomo jaką funkcję sprawuję w Koronie Kielce, ale staram się mieć z nim kontakt codziennie. Wszystkie jego mecze śledzę na bieżąco, a jak tylko czas pozwala, wsiadam w samolot i lecę do Bremy.

A jaka jest jego rola w tej reprezentacji młodzieżowej?

Akurat w U-20 cały czas gra w pierwszym składzie. Ale poczekajmy. W tej chwili kończy się sezon, szykuje się nowe rozdanie i myślę, że niedługo zobaczymy go również w dorosłej reprezentacji.

Jeszcze za Adama Nawałki, czy trzeba poczekać dłużej?


Myślę, że niedługo zostanie wypróbowany. Ale to nie będzie jeszcze takie poważne powołanie. Zawodnik w tym wieku musi zagrać kilkanaście meczów z rzędu, żeby okrzepnąć. Żeby się pokazać, żeby złapać pewność siebie. Generalnie trener pierwszej kadry nie ma na razie podstaw do powołania takiego zawodnika. Dopiero gdy zagra kilka meczów, trener może powiedzieć „OK. Takiego zawodnika potrzebuję”.
Mateusz Majak, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze