Iwańczyk: Futbol to jednak sprawa życia i śmierci

Piłka nożna
Iwańczyk: Futbol to jednak sprawa życia i śmierci
Po rundzie zasadniczej Prowadzi Legia, ale czy reforma Ekstraklasy wpłynie na ostateczne wyniki? / fot. PAP

Wyobrażacie sobie, by sąsiedzi narzucali waszej rodzinie, o której godzinie macie chodzić spać? Jak będziecie chcieli celebrować codzienne posiłki w toalecie, też nikomu nic do tego, prawda? Skąd więc pretensje do ekstraklasy, że razem z klubami wymyśliła sobie sezon z rundą dodatkową i punktami dzielonymi przez dwa?

Reforma mi się podoba. Nie pod wpływem propagandowej akcji, która ma uwiarygodnić ekstraklasę i jej szefów. Nikt tej opinii nie musiał nam mnie wymuszać, ani lobbować jej u mnie, co przykładem krakowskim jest ostatnio dość modne.

Podoba mi się i już, bo dawno nie widziałem tak dramatycznych serii meczów, konfiguracji wynikowych, które dawały do ostatnich chwil szansę gry w czołowej ósemce kilku drużynom, nie mówiąc już o rozstrzygnięciach ostatniej kolejki rundy zasadniczej, w której to Jagiellonia i Cracovia bez niczyjej pomocy zaprzepaściły szansę na grę w czołówce.

Bez podejrzeń

Gdyby przymierzyć obecne wyniki do poprzedniego systemu, już pięć kolejek wstecz byłoby po herbacie - Legia czekałaby ze spokojem na dekorację złotem, Widzew i Zagłębie lub Podbeskidzie łkałyby z żalu po spadku, reszta leżałaby do góry brzuchem, a kibice i dziennikarze z wrodzonej podejrzliwości zastanawialiby się, kto, komu i dlaczego odpuścił.

Skontrują zaraz pewnie obrońcy tradycyjnych piłkarskich wartości, że od wieków „normalnie” gra się na Wyspach, w Hiszpanii, Niemczech i Włoszech, że hegemon-dominant wpisany jest w ligowe ryzyko, a piłka ma być przede wszystkim urodziwa, dopiero później emocjonująca.

Z tym że my „normalnym” piłkarsko krajem nie jesteśmy. Z blisko 40-milionowym społecznym potencjałem rajcuje nas awans z 73. na 72. miejsce w rankingu FIFA, i to tylko dlatego, że akurat nie graliśmy w ostatnim czasie żadnego meczu. Ligi Mistrzów nie powąchaliśmy od prawie dwóch dekad, co roku utyskujemy na pucharowe blamaże naszych, a co tydzień dobijamy ligowców druzgocącymi recenzjami o ich słabości.

No słabi są i już. I jeśli nie umieją, a na urodziwą piłkę ligową przyjdzie nam czekać długimi latami, nie krzyżujmy ligi do końca, tylko spróbujmy znaleźć coś, dzięki czemu kibice do końca się nie odwrócą.

Emocje

Przyjmuję argument, że poza niemierzalnymi emocjami, o których piszę, nie da się wyłuszczyć wymiernego efektu zmian. Na lepsze lub na gorsze, bo ilu kibiców i fachowców, tyle opinii. Ale jeśli liczył ktoś, że reforma podniesie poziom ekstraklasy już po roku, był w błędzie na początku.

Po pierwsze - powtórzę - jak to zmierzyć poza intuicyjnymi odczuciami, po drugie, jeśli rzeczywiście może reforma poziom podnieść, to w szerszej perspektywie, kiedy przez kilka sezonów piłkarze będą rozgrywać więcej meczów, a wymagające rozgrywki rozszerzą znacznie kadry drużyn o zdolnych wychowanków.

Niesłychana jest nasza skłonność do dzielenia się w rzeczach błahych. Banalne nawet, z założenia rozrywkowe sportowe sprawy są w stanie wywołać niemałe awantury. W poniedziałek tylko Stefan Szczepłek w „Rzeczpospolitej” pisze o „reformie bez sensu”, „przepłacanych szmirusach” i „poszukiwaniu zysku” za wszelką cenę; Rafał Stec w „Wyborczej” przekonuje o reformie w imię chciwości; a Robert Błoński z „Przeglądu Sportowego” dowodzi, że chodziło o „przykrycie rzeczywistych problemów”. Wspomniani autorzy ruszyli na łamy mocnym frontem, zupełnie jak i obrońcy zmian, którym zarzuca się teraz, że działają lobbingowo, w imię działaczowskiego interesu.

Mną żaden interes nie kieruje, tym bardziej że Polsat, dla którego m.in. pracuję, z ligą na wizji się rozstaje. Proszę jednak, by pozwolono mi samodzielnie zdecydować, czy mi się podoba, czy nie, i bez narażania się na ataki wyrazić swoje zdanie. Ma prawo do tego każdy pojedynczy kibic, a jakiegoś zdecydowanego sprzeciwu na stadionach nie zauważyłem.

Bez przymusu

Rozprawy nad słusznością reformy właśnie teraz i w tak nasilonej formie są uzasadnione, jesteśmy przecież tuż przed siedmioma decydującymi kolejkami. Koniec końców jednak, może nam się podobać lub nie, ale ostateczny głos i tak należy do Ekstraklasy. A Ekstraklasa SA to kluby, więc jeśli one - idąc za głosem większości - chcą nawet najbardziej wymyślnych regulaminów, nam nic do tego. Nie bądźmy nadgorliwi, nie czyńmy z klubów poszkodowanych, kiedy to ich szefowie (np. Legia) reformę mocno popierały.

Żyjemy w wolnym kraju, kiedy nam się coś nie podoba, nie musimy się tym pasjonować, a nawet oglądać. Że kibice odsuną się zupełnie? Podejrzewam, że Ekstraklasa jest nie w ciemię bita i chyba widzi więcej zysków niż strat ze zmian, skoro na razie się z nich nie wycofuje.

Jeśli jest coś, co w rozgrywkach ekstraklasy mi przeszkadza, to poczucie niestabilności. Nie wiem, czy 37 kolejek to system stały, czy zaledwie prowizoryczny. Jeśli ten drugi, to kiedy działacze znów go zmienią i z jakiego powodu. Tak już zupełnie osobiście, nie pasuje mi również rozparcelowanie ligowej kolejki na cztery dni, w tym na mało lub zupełnie nieatrakcyjne dla kibiców piątkowe i poniedziałkowe spotkania. Nie lubię też widowisk w pełnym słońcu, tym bardziej że wszystkie kluby mają zainstalowane oświetlenie. Żeby było całkiem nostalgicznie, tęsknię po prostu za wizytami na stadionie z radiem przy uszach, z którego można nasłuchiwać relacji z innych spotkań.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze