Pindera: Ostrożnie z optymizmem

Sporty walki
Pindera: Ostrożnie z optymizmem
W tegorocznym turnieju im. Feliksa Stamma biało-czerwoni zdobyli cztery złote medale / fot.PAP

Gdyby nie telefon Jerzego Rybickiego, to do zakończonego w minioną sobotę XXXI Turnieju Feliksa Stamma już bym nie wracał. Odtrąbiono sukces, niech tak będzie – pomyślałem.

Jerzy Rybicki to ostatni polski mistrz olimpijski. Złoty medal wywalczył w Montrealu, w 1976 roku wygrywając finał kategorii 71 kg (od dawna już jej nie ma) z Tadiją Kacarem z dawnej Jugosławii, której też już nie ma. Z Jurkiem znamy się od dawna, opisywałem jego walki, zachwycając się techniką i skutecznością. Pamiętam też oglądaną na ekranie telewizora bolesną porażkę z Wiktorem Sawczenką w Belgradzie (1978), w półfinale mistrzostw świata. Co ciekawe Jurek nigdy tej walki nie widział, po prostu nie chciał patrzeć na to co się stało.

Tamten ciężki nokaut jednak go nie złamał. Z Sawczenką walczył raz jeszcze dwa lata później, na igrzyskach w Moskwie (1980), choć wszyscy mu odradzali, między innymi jego trener Michał Szczepan. Ale Jurek nie zamierzał oddać bombardierowi ze Związku Radzieckiego walkowera. I gdyby nie kontuzja łuku brwiowego wygrałby ten półfinał i walczył raz jeszcze o olimpijskie złoto.

Jerzy Rybicki po zakończeniu kariery był świetnym trenerem (pięć medali na ME w Atenach – 1989), miał wielkie sukcesy w klubowej rywalizacji, na koniec został prezesem Polskiego Związku Bokserskiego.

Zawsze pamięta o znajomych: dzwoni z okazji świat, imienin. To on pierwszy zadzwonił, gdy zmarł Jerzy Kulej. Teraz też zadzwonił złożyć świąteczne życzenia i zamieniliśmy przy okazji kilka słów o turnieju Stamma. Na moje pytanie, który z polskich pięściarzy daje nadzieję na międzynarodowe sukcesy odpowiedział krótko, że nie widzi kandydata.

Tak się składa, że mam podobne zdanie. O panie już go nie pytałem, ale tu powodów do optymizmu jest więcej. Mamy przecież utytułowaną Karolinę Michalczuk, która po zmianie kategorii dostała nowe życie, jest Lidia Fidura, Sandra Drabik i kilka młodych dziewczyn, które w swoich kategoriach wiekowych zdołały już podbić świat. Są też młodzi trenerzy, którym chce się pracować i którzy, tak jak Paweł Pasiak, zdają sobie doskonale sprawę jak ciężka będzie droga na szczyt.

Panowie w tegorocznym turnieju wypadli znacznie lepiej niż przed rokiem, mają nowego trenera, ale tu z optymizmem byłbym ostrożny. Owszem, zwycięstwa cieszą, ambitna postawa też, ale zdrowy rozsądek podpowiada, by poczekać na testy bardziej wiarygodne. W tym roku nie ma mistrzowskich imprez seniorów, więc jest czas, by solidnie popracować z nowym szkoleniowcem, Białorusinem Siergiejem Korniłowem, a efekty być może będą zadowalające. Na razie jednak wielkich talentów nie widać, wielkiego boksu też na Turnieju F. Stamma nie było, w dużej mierze z winy gości.

I w tym momencie znów muszę wrócić do Jurka Rybickiego. Rok 1977, pierwszy turniej poświęcony pamięci wybitnego trenera. W ringu mistrz olimpijski z Montrealu Jerzy Rybicki i Amerykanin Roger Leonard, brat słynnego Raya Sugara, który w Montrealu też stał na najwyższym stopniu podium, a później zrobił kosmiczną karierę na zawodowych ringach.

Finał kategorii lekkośredniej (71 kg). Leonard opuszcza ręce, Jurek też, nagle strzał i  mistrz pada. To był horror, na szczęście Jurkowi nic złego się nie stało. Wstał, walczył dalej, choć kłopoty miał do końca. Przegrał, my najedliśmy się strachu, podobnie jak trener Michał Szczepan.

Prawie każdy turniej przynosił takie walki, były wielkie nazwiska, mistrzowie świata i złoci medaliści olimpijscy, dużo dziennikarzy i komentarzy po jego zakończeniu. Pamiętam jak przyjechał Lennox Lewis, wygrał turniej jak chciał, a wcześniej stoczył na warszawskim AWF sparing z Andrzejem Gołotą, który triumfował w niższej kategorii (91 kg). Takich rzeczy się nie zapomina. A z tego niestety zapamiętam niewiele.
Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze