Pindera: Lekcja z kosmosu

Bernard Hopkins nie rzuca słów na wiatr. – Profesor da nauczkę studentowi – powiedział przed walką z Beibutem Szumenowem. I tak właśnie było. Kazach nie miał w tym starciu nic do powiedzenia.
Czempion IBF nie tylko odebrał Kazachowi mieszkającemu w Las Vegas mistrzowski pas, ale pokazał też wszystkim tym, którzy wątpili w jego możliwości, że wciąż stać go na wielkie rzeczy. Przed przystąpieniem do pojedynku w D.C. Armory w Waszyngtonie był najstarszym mistrzem zawodowego boksu, teraz jest najstarszym, który zunifikował tytuły.
Na razie dwa, IBF i WBA, ale to przecież nie koniec. 49-letni Hopkins jeszcze w tym roku chce walki z mistrzem WBC, Adonisem Stevensonem. Jest przekonany, że 24 maja Kanadyjczyk znokautuje w Montrealu Andrzeja Fonfarę i jesienią zgodzi się z nim walczyć. – W styczniu 2014 roku skończę 50 lat. Wcześniej będę królem kategorii półciężkiej – mówi Hopkins i to wcale nie muszą być słowa bez pokrycia. Oczywiście jest jeszcze Siergiej Kowaliow, mistrz WBO, o nim chyba „Kosmita” zapomniał, ale Rosjanin walczy na galach HBO, a teraz, w tej właśnie wadze karty rozdaje inny telewizyjny gigant - Showtime, więc wszystko zrozumiałe.
Na ringu w D.C. Armory 30-letni Kazach nie miał nic do powiedzenia, więc niejednogłośna punktacja musi dziwić. Panamski sędzia Gustavo Padilla widział widocznie inną walkę, gdyż jego werdykt: 114:113 dla Szumenowa jest po prostu skandaliczny. Tacy jak on nie powinni mieć w tym biznesie miejsca, miejmy nadzieję, że po tym co pokazał zostanie wysłany na emeryturę. Dwa pozostali punktowali 116:111 dla Hopkinsa, co i tak nie oddaje tego, co działo się w ringu, tym bardziej, że w 11. rundzie Amerykanin miał Szumenowa na deskach i wygrał ją 10:8.
Nieprawdopodobne w tym wszystkim jest to, jak mądrze taktycznie rozwiązuje wszystkie problemy Hopkins. Takiego spryciarza chyba nie było w historii boksu. Nie tylko oszukuje czas, ale też swoich rywali. Walkę z Szumenowem zaczął w zwolnionym tempie i ten dał się na to nabrać. Wygrał wprawdzie na kartach punktowych dwie pierwsze rundy, ale od trzeciej nie miał już wiele do powiedzenia. Hopkins toczył ten pojedynek na swoich zasadach, od niego zależało kiedy przyśpieszy, a kiedy zwolni, kiedy pozwoli rywalowi na atak, a kiedy sam zaatakuje. Jego prawe bezpośrednie zaskakiwały Szumenowa raz za razem, podobnie jak bezpośrednie lewe sierpowe. Dodajmy też, że lewe proste najstarszego mistrza świata były perfekcyjne i Kazach nie znalazł na nie antidotum do końcowego gongu.
Hopkins powinien dostać tytuł profesora i wykładać na bokserskim uniwersytecie, bo tak jak on tylko Floyd Mayweather jr potrafi rozbierać rywali na części pierwsze. Ale „Money” jest od „Kosmity” kilkanaście lat młodszy.
Komputerowe statystyki też nie pozostawiają wątpliwości kto był w tym unifikacyjnym pojedynku lepszy. Szumenow zadał wprawdzie więcej tzw. power punches (mocnych ciosów) 322-182, ale trafił tylko 67, a Hopkins 93. Skuteczność: 50 do 20 procent na korzyść starego mistrza mówi nam wszystko. A więc: czapki z głów. I czekamy na więcej.
Na razie dwa, IBF i WBA, ale to przecież nie koniec. 49-letni Hopkins jeszcze w tym roku chce walki z mistrzem WBC, Adonisem Stevensonem. Jest przekonany, że 24 maja Kanadyjczyk znokautuje w Montrealu Andrzeja Fonfarę i jesienią zgodzi się z nim walczyć. – W styczniu 2014 roku skończę 50 lat. Wcześniej będę królem kategorii półciężkiej – mówi Hopkins i to wcale nie muszą być słowa bez pokrycia. Oczywiście jest jeszcze Siergiej Kowaliow, mistrz WBO, o nim chyba „Kosmita” zapomniał, ale Rosjanin walczy na galach HBO, a teraz, w tej właśnie wadze karty rozdaje inny telewizyjny gigant - Showtime, więc wszystko zrozumiałe.
Na ringu w D.C. Armory 30-letni Kazach nie miał nic do powiedzenia, więc niejednogłośna punktacja musi dziwić. Panamski sędzia Gustavo Padilla widział widocznie inną walkę, gdyż jego werdykt: 114:113 dla Szumenowa jest po prostu skandaliczny. Tacy jak on nie powinni mieć w tym biznesie miejsca, miejmy nadzieję, że po tym co pokazał zostanie wysłany na emeryturę. Dwa pozostali punktowali 116:111 dla Hopkinsa, co i tak nie oddaje tego, co działo się w ringu, tym bardziej, że w 11. rundzie Amerykanin miał Szumenowa na deskach i wygrał ją 10:8.
Nieprawdopodobne w tym wszystkim jest to, jak mądrze taktycznie rozwiązuje wszystkie problemy Hopkins. Takiego spryciarza chyba nie było w historii boksu. Nie tylko oszukuje czas, ale też swoich rywali. Walkę z Szumenowem zaczął w zwolnionym tempie i ten dał się na to nabrać. Wygrał wprawdzie na kartach punktowych dwie pierwsze rundy, ale od trzeciej nie miał już wiele do powiedzenia. Hopkins toczył ten pojedynek na swoich zasadach, od niego zależało kiedy przyśpieszy, a kiedy zwolni, kiedy pozwoli rywalowi na atak, a kiedy sam zaatakuje. Jego prawe bezpośrednie zaskakiwały Szumenowa raz za razem, podobnie jak bezpośrednie lewe sierpowe. Dodajmy też, że lewe proste najstarszego mistrza świata były perfekcyjne i Kazach nie znalazł na nie antidotum do końcowego gongu.
Hopkins powinien dostać tytuł profesora i wykładać na bokserskim uniwersytecie, bo tak jak on tylko Floyd Mayweather jr potrafi rozbierać rywali na części pierwsze. Ale „Money” jest od „Kosmity” kilkanaście lat młodszy.
Komputerowe statystyki też nie pozostawiają wątpliwości kto był w tym unifikacyjnym pojedynku lepszy. Szumenow zadał wprawdzie więcej tzw. power punches (mocnych ciosów) 322-182, ale trafił tylko 67, a Hopkins 93. Skuteczność: 50 do 20 procent na korzyść starego mistrza mówi nam wszystko. A więc: czapki z głów. I czekamy na więcej.
Komentarze