Iwańczyk: Wlazły - natural born lider

Siatkówka
Iwańczyk: Wlazły - natural born lider
Mariusz Wlazły - lider Skry i... w tle selekcjoner - Stephane Antiga/ fot. Cyfrasport

Jeśli jeszcze ktoś ma wątpliwości, kto będzie liderem siatkarskiej reprezentacji Polski na tegorocznym mundialu, pozbywa się ich z każdym meczem finału PlusLigi. Biało-czerwonych poprowadzi Mariusz Wlazły, który znów pokazał, że należy do ścisłej czołówki atakujących świata. Wyrzućmy z głów obraz płaczliwego chłopca z Bełchatowa, pomyślmy o nim jak o dojrzałym kapitanie PGE Skry, który zdradza wszystkie cechy prawdziwego wojownika.

Jeśli w tak wyrównanej batalii jak ta Asseco Resovii z PGE Skrą szukać indywidualności, które w pojedynkę są w stanie przesądzić o meczu, to jest to właśnie Wlazły. Tak było we wtorek, kiedy atakował 45 razy z ponad 50-procentową skutecznością, tak było i w środę, kiedy dawał znaki swojego geniuszu głównie w akcjach pozornie straconych i w takim samym stopniu przyczynił się do drugiego zwycięstwa bełchatowian.

Zasypywanie znawców siatkówki przymiotami Wlazłego jest co najmniej nieoryginalne, ale zdarzyło się coś, na co eksperci być może nie do końca zwrócili uwagę. Wlazły, dotąd unikający odpowiedzialnych ról, którego nieoceniony wkład objawiał się tylko/aż w stricte siatkarskich elementach, staje się wiodącą postacią także od strony mentalnej. Nie będę pewnie odosobniony w tej ocenie, ale mam wrażenie wielkiej metamorfozy, jaką przeszedł 31-letni... Właśnie, to już nie chłopak, a prawdziwy mężczyzna.

Zmianę Wlazłego widać w jeszcze doskonalszej niż u progu kariery motoryce. Patrzymy i widzimy w nim gościa, któremu bliżej teraz tonusem do Bartosza Kurka czy wcześniej Piotra Gruszki niż szalejących pod siatką „przecinków”. Nie widzimy już wątłego trzpiota, którego dotykają problemy mięśniowe, a pełnego werwy killera, który jak najlepsi atakujący świata (tu do głowy od razu przychodzi mi wyższy co prawda, ale zbudowany perfekcyjnie Ivan Miljković), wykonuje swoją robotę bez mrugnięcia okiem.

Wlazły to już nie chłopaczek, który cieszy się ukradkiem w ramionach kolegów, ale gość demonstrujący swój triumf z wypiętą piersią, niekiedy wulgarnymi słowy, co akurat w przypadku pełnych adrenaliny sportowców grzechem wielkim nie jest.

Zwracam na to uwagę, bo pamiętam Wlazłego sprzed ośmiu lat, kiedy pomagał drużynie z powodzeniem na mundialu w Japonii jako wchodzący do drużyny narodowej młokos, oraz sprzed czterech lat, kiedy na mistrzostwach świata we Włoszech miał pełnić rolę jednego z liderów. Nie był do tego gotowy, przytłoczyły go oczekiwania tak wobec zespołu, jak i wobec niego samego.

Dziś to już zupełnie inny człowiek i siatkarz. Ukształtowany sportowiec, który pozwala nam wyrzucić z głów obraz płaczliwego chłopca z Bełchatowa. Pomyślmy o nim teraz jak o dojrzałym kapitanie PGE Skry, który zdradza wszystkie cechy prawdziwego wojownika.

Wiem, znajdą się i tacy, którzy rozpamiętywać będą Wlazłemu swary z trenerami kadry, histeryczne listy sprzeciwu wobec działaczy, skarpetkowe afery, itd. Teraz to naprawdę bez znaczenia. Jeśli mamy siatkarza, bez którego reprezentacja nie poradzi sobie na mundialu, to jest nim właśnie Wlazły.
Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze