Dziewicze zwycięstwo Krzysztofa Kasprzaka

Żużel
Dziewicze zwycięstwo Krzysztofa Kasprzaka
Krzysztof Kasprzak na mecie biegu finałowego GP Europy. / fot. Cyfra Sport

Nic tak nie smakuje jak wygrana w turnieju GP po mozolnej wspinaczce na szczyt. 30-letni Krzysztof Kasprzak długo czekał na pierwszy skalp. Polak zwyciężył w GP Europy po kapitalnej rywalizacji z geniuszem speedwaya – Australijczykiem Darcy Wardem. Trzeci był Jarosław Hampel.

"Kasper" zakochany w Moto GP

W sobotę około godziny 15 sala konferencyjna w hotelu Campanile w Bydgoszczy przypominała jaskinię Marakoopa na Tasmanii. Naskalne malowidła Aborygenów z rzadka oglądane są przez blade twarze. Choć hotel położony jest nieopodal stadionu żużlowego, choć krople deszczu bębniły o dach, w sali pojawiło się dwóch dziennikarzy. Ujmujący krajobraz. Konferencja poświęcona międzynarodowemu spotkaniu Polska – Australia, które odbędzie się 1 maja w Ostrowie Wielkopolskim, prezentowani są nowi sponsorzy reprezentacji Polski, a puste krzesła kłują w oczy. Krzysztof Kasprzak zjawia się punktualnie na konferencji. Ubrany w koszulkę z logo sponsorów, wesoło rozprawia o Moto GP. „To inny świat. Byłem w Walencji podczas ubiegłorocznej rundy Moto GP. Speedway to ubogi krewny motocyklowych mistrzostw świata. Podziwiam chłopaków. Dani Pedrosa z Hondy nie ma szczęścia, nigdy nie może wdrapać się na szczyt, ale Marc Marquez jest niesamowitym talenciakiem. Jednak moim wzorem jest Włoch Valentino Rossi. Spytałem go czy mogę jeździć w Speedway Grand Prix w kevlarze, który kolorystycznie nawiązuje do Vale, a on poklepał mnie po plecach i powiedział: śmiało, działaj gościu” – rzekł rozluźniony „Kasper”.

Krzysztof uśmiechał się na propozycję wybudowania domu na australijskim Gold Coast przez jednego ze sponsorów reprezentacji Polski. Wybuchnął śmiechem kiedy padła propozycja, aby jego tata Zenon, były finalista IMŚ (Vojens’88) pościgał się w wyścigu oldboyów z Philem Crumpem (brązowym medalistą IMŚ’76 z Chorzowa). To byłaby piękna uwertura do meczu: Polska – Australia. „Tata Zenon jest w takiej formie, że rama z pewnością wytrzymałaby. Ja nie startuję w tym meczu, więc z przyjemnością mogę popracować u boku ojca jako mechanik” – żartował „Kasper”. Kasprzak przyszedł na konferencję w towarzystwie polskiego menedżera, niegdyś zręcznego mechanika Bjarne Pedersena – Rafała Lewickiego. Na Wyspach Brytyjskich sprawami Krzysztofa zajmuje się Gordon Day. Ot, sprawnie funkcjonujący mechanizm.

Kosmiczny finał z Wardem


Lata startów Kasprzaka w Anglii zaczynają procentować. W finale Kasprzak perfekcyjnie wykorzystał błąd Darcy’ego Warda, najbardziej utalentowanego żużlowca aktualnej doby. Australijczyk wciąż odczuwa efekty upadku w Auckland. Gdyby nie ochraniacz założony na lewe kolano, Darcy miałby sezon z głowy. Ward szalał na bydgoskim torze. W finale nie ustrzegł się drobnego błędu, odchodząc delikatnie od krawężnika, ale to co pokazał po starcie jest błyskiem geniusza górującego nad resztą konkurentów. Darcy nie miał pola manewru, przypadło mu w udziale czwarte pole startowe. Jest spryciarzem, więc zamiast napędzać się pod bandą, wzorowo przyciął do wewnętrznej, ale prawa fizyki sprawiły, że na prostej przeciwległej połknęli go obaj Polacy: Hampel i Kasprzak. Myliłby się ten, kto podejrzewałby, że Darcy złoży pokornie broń. Australijczyk błyskawicznie uporał się z Jarkiem Hampelem, a potem niczym torpeda, w baśniowy sposób wyprzedził Kasprzaka. Wydawało się, że kangur z Queensland nie będzie miał kłopotów z powtórką z rozrywki z Kopenhagi’2013, ale kontuzjowane lewe kolano nie pozwoliło mu dociągnąć do krawężnika. W wąską lukę przy kredzie wsunął się po mistrzowsku Kasprzak i ku uciesze publiczności wygrał GP Europy.
Krzysztof otarł się o złoty skalp w 2007 roku. Wówczas przegrał w bydgoskim finale z Tomaszem Gollobem. W 2012 roku w walijskim Cardiff ustąpił pola Chrisowi Holderowi. W maju 2013 roku lepszym od Kasprzaka na praskiej Markecie okazał się Tai Woffinden. W czerwcu ubiegłego roku Krzysztof już witał się z gąską w Cardiff, ale w powtórce finału lepszy był Emil Sajfutdinow. W Auckland na otwarcie tegorocznego cyklu Polak nie wytrzymał nerwowo i nie dowiózł prowadzenia do mety. Szóste podejście okazało się szczęśliwe. Tata Zenon może być dumny, bo pomógł synowi w przygotowaniu szybkich silników. Krzysztof żartuje, że jego numer startowy – 507 – to pojemność ulubionego silnika sugerując, że są chętni, aby zajrzeć do podbrzusza jego jednostki napędowej. To specyficzne poczucie humoru Kasprzaka. Przesiąknął brytyjskim klimatem.
Krzysztof ma sporą zaliczkę po dwóch turniejach GP. 11 punktów przewagi nad wiceliderem Nickim Pedersenem to znakomita pozycja wyjściowa do walki o tytuł. Kasprzak ma ochotę na występ na gali FIM w Monte Carlo, ale do grudnia daleko, a i sezon dopiero nabiera rozpędu. Do końca cyklu jeszcze 10 rund. Następne zawody odbędą się 17 maja w fińskim Tampere, na ziemi obiecanej Joonasa Kylmaekorpi, czterokrotnego mistrza świata na długim torze. Kelvin Tatum, były król longtrack’u, dziś znakomity komentator telewizyjny, uważa, że Kasprzak, jeśli tylko ma czystą głowę, może być najlepszym żużlowcem na świecie. Jeśli będzie cierpliwy i pooddycha klimatem opustoszałej salki, to kto wie: może spełni się jego marzenie i spotka się na gali z mistrzami dwóch kółek. Kolacja w towarzystwie Toma Sykesa (króla superbikes) czy Marca Marqueza (mistrza Moto GP) może być niezwykłym przeżyciem…

Darcy Ward – diament, który ratuje cykl GP

15 wyścig bydgoskiej GP Europy. Darcy Ward tańczy na motocyklu, bawi się jazdą. Na jednym z wiraży uroczy piruet autorstwa Adriana Miedzińskiego przerywa wyścig. W powtórce Ward jechał za plecami Grega Hancocka i Nickiego Pedersena. Rozpoczął wściekły pościg za Duńczykiem. Stary lis z Odense, który zapomniał o dzwonie z Iversenem (Nicki przyznał się do błędu, źle obliczył odległość pomiędzy przednim kołem a deflektorem), walczył jak lew. Darcy tasował się z Nickim, zadbał o poezję speedwaya. Połknął trzykrotnego mistrza świata, po czym zaatakował Kalifornijczyka i wyprzedził Grega na ostatnim łuku. Baśniowy speedway. Grand Prix bez Warda jest jak burritos bez jalapenos…

Po nieudanym występie w Auckland odrodził się Greg Hancock. Amerykanin korzystał w parku maszyn z wrocławskiego zaciągu: Rafała Haja – speca od ustawień motocykla, Bogdana Spólnego i brata Macieja Janowskiego – Wojtka. Kapitalnie pracował dla Hancocka były australijski żużlowiec – Travis McGowan.

Nicki Pedersen pokazał charakter, podniósł się po solidnym upadku. W Auckland Duńczyk był bezbłędny w serii zasadniczej, a potem jak sam przyznał „zgubił go konserwatyzm”. Nie zrobił korekt w sprzęcie i przegrał finał z Martinem Smolinskim. Duńczyk uwielbia jednak dalekie wyprawy. „Byłbym szczęśliwy, gdyby w 2015 roku odbyły się dwa turnieje GP na antypodach. W jeden weekend możemy ścigać się w Auckland, a tydzień później w Australii” – wyznał Nicki. Na razie nici z planów dotyczących długich eskapad. Bill Buckley, milioner z Auckland, nie chce słyszeć o rundzie w Australii (obawy o frekwencję). Właściciel praw do Speedway Grand Prix rozważa organizację rundy w Melbourne na przepięknym obiekcie Etihad Stadium, ale bez turnieju w kraju Długiej Białej Chmury.

Martin Smolinski wciąż zauroczony postępem technologicznym, nieźle spisał się w Bydgoszczy. Awansował do półfinału, zdobył 7 punktów. Nie zważa na złośliwe uśmieszki rywali, czerpie wzorce z Moto GP. Niemiec pragnie dyskusji z szefem Komisji Wyścigów Torowych, byłym żużlowcem, Włochem Armando Castagną. Smolinski nie zgadza się z wprowadzonym od turnieju w Bydgoszczy zakazem używania przełącznika zapłonu. Nie zmienia się zasad w trakcie gry – tak mówi święte prawidło sportowej rywalizacji. Martin wyprzedza o krok postęp cywilizacyjny w GP, więc musi liczyć się z tym, że rewolucja zawsze zjada swoje dziecko.

Smutne, że polskie władze speedwaya zadecydowały o przyznaniu dzikiej karty Adrianowi Miedzińskiemu. Ten wybór nie przełożył się na wzrost frekwencji (liczono na najazd kibiców z Torunia). Adrian zawiódł, męczył się, całował tor, zainkasował zaledwie 5 oczek. A przecież mógł wystartować mistrz świata juniorów, Patryk Dudek, który nabrałby objeżdżenia w mocnej stawce, a przy okazji ściągnąłby fanów z Winnego Grodu. Mógł pościgać się Magic Janowski, bracia Pawliccy. Decyzja z przyznaniem dzikiej karty „Miedziakowi” jest o tyle dziwna, że toruńscy kibice i tak przyjechali do Bydgoszczy, ale byli to fani zauroczeni jazdą Warda i Holdera.

Noc zapadała nad Brdą, kiedy w parku maszyn wciąż dyskutował uśmiechnięty Troy Batchelor. Opowiadał jak najęty o Formule 1, Moto GP, ale najbardziej ucieszył go fakt, że zdobył bilet na wielki muzyczny festiwal w Belgii. Różne są wymiary szczęścia…
Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze