Hiszpański temperament zabija precyzyjnie. Real w finale!

Trzy błyskawiczne ciosy Realu i Bayern padł. A miało być tak pięknie: trzeci finał z rzędu i triumf jak na paradzie. Nic z tego, Bayern zamiast grać, wolał się kłócić z sędziami. Cristiano Ronaldo strzelił 15. i 16. gola w tym sezonie w Lidze Mistrzów.
Wiadomo było, że łatwo nie będzie, ale żeby aż tak szybko gospodarze stracili złudzenia, tego się chyba nikt nie spodziewał. Bayern chciał ciskać gromy. Pep Guardiola prosił o głośny doping, a kibice mieli sprawić, że Allianz Arena zacznie płonąć.
Po doskonałym poprzednim sezonie, po trzech zdobytych koronach, po rekordowo szybkim zdobyciu mistrzostwa Niemiec, z najlepszym trenerem ostatnich lat na ławce wydawało się, że Bayern musi królować. Wystarczyły dwa ciosy zadane przez Sergio Ramosa, by z marzeń nic nie zostało. Nawet gol zdobyty przez Cristiano Ronaldo już niewiele zmieniał w sytuacji. Znaczenie miał o tyle, że to rekordowe, 15. trafienie Portugalczyka w tym sezonie.
Sztorm trwał tylko cztery minuty, ale zatopił całą armadę Pepa Guardioli, misternie ustawioną, żeby odrobić stratę z Madrytu. Thomas Mueller, Toni Kroos i Bastian Schweinsteiger mieli szybko rozgrywać piłkę, na skrzydłach mieli szaleć Franck Ribery i Arjen Robben. Pierwszy był wściekły za to, że nie dostał Złotej Piłki po fantastycznym sezonie, bo dostał ją Ronaldo. Drugi ma zadrę trochę starszą, bo kilka lat temu nie poznali się na nim w Madrycie.
Początkowo wszystko wyglądało tak, jak miało wyglądać. Bayern zaatakował i spychał rywali pod ich bramkę. O dziwo, nie wymieniał setek podań, tylko podawał piłkę na skrzydła, a tam już swoją robotą mieli się zająć skrzydłowi. Szybko, byle szybciej, byle pod bramkę Realu. Bramkarz Manuel Neuer, gdy tylko złapał piłkę, natychmiast rzucał ją do przodu. Natarcie miało trwać nieustannie, bez chwili oddechu.
Coraz częściej też iskrzyło na boisku. Ribery ściął się z Ramosem, skrzywiony z boiska podniósł się Ronaldo po brutalnym wejściu Dantego. A potem Real odciął Bayernowi prąd. Cios nadszedł ze strony, z której nikt się jej nie spodziewał. Rzuty rożne były raczej na końcu listy zagrożeń, których mogli się obawiać kibice w Monachium, ale jeśli się chce awansować do finału Ligi Mistrzów, to nie wolno stracić koncentracji w żadnej sekundzie spotkania.
Luka Modrić dośrodkował, ktoś zgubił krycie, Ramos wyskoczył i z bliska pokonał Neuera. Szok? Być może, ale takie rzeczy w futbolu się zdarzają, tylko wtedy podstawową zasadą jest to, by szybko się otrząsnąć i zacząć odrabiać straty. A już na pewno nie wolno zaczynać kłócić się z sędzią i rywalami, bo można zostać ukaranym.
Cztery minuty później już było po wszystkim. Znów dośrodkowanie, znów Ramos i szalony bieg w stronę trybun. Neuer, zamiast bronić, od razu pokazywał, że Hiszpan był na spalonym, ale nie miał racji. W tym momencie Bayern musiałby zdobyć cztery gole, by awansować, a w zamian sam stracił bramkę. Kontratak wyprowadził Gareth Bale, podał do Ronaldo, a ten z bliska pokonał bramkarza.
Guardiola stał i patrzył, jak jego twierdza rozsypuje się niczym domek z kart. Tylko splunął, bo co innego mógł zrobić? Takie rzeczy się normalnie jego drużynom nie zdarzają. Gdyby mógł, to pewnie rzuciłby ręcznik na ziemię, a tutaj trzeba było rozegrać jeszcze 45 minut i udawać, że się wierzy w powodzenie misji. A Guardiola, po swojemu, z miną szachisty zdjął napastnika i wprowadził defensywnego pomocnika. Miało pomóc i pomogło o tyle, że w drugiej połowie Bayern stracił tylko jedną bramkę.
Nie da się też wygrać, jeśli pierwszy strzał oddaje się w momencie, w którym przegrywa się 0:3. Bayern w drugiej połowie biegał, ale bardziej z obowiązku niż przekonania. Uderzał na bramkę, ale zawsze niecelnie, albo strzał był zablokowany. Zwycięzca Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie nie miał żadnych argumentów w starciu z Realem. To była precyzyjna egzekucja. Czwarty gol, strzelony przez Ronaldo, dopełnił czarę goryczy.
Wyszło na to, że nie tak łatwo przeszczepić tiki-takę do Niemiec. Nie sztuką jest wymieniać setki podań, tylko trzeba jeszcze przeć do przodu. Lepsze czasami jest wrogiem dobrego. Maszyna, stworzona w zeszłym sezonie przez Juppa Heynckesa była wystarczająco dobra. Ta, ulepszona przez Guardiolę, ma zatarty silnik. Nic dziwnego, że czym prędzej po meczu zniknął w tunelu. Hiszpan i tak wyróżnił się na tle swoich piłkarzy tym, że potrafił przegrać z klasą. Po meczu pogratulował Carlo Ancelottiemu, a jego zawodnikom już w trakcie meczu puszczały nerwy. Przegrywać też trzeba umieć.
Bayern Monachium - Real Madryt 0:4 (0:3)
Bramki: Ramos (16, 20), Ronaldo (34, 89). Sędziował Pedro Proenca (Portugalia).
Bayern: Neuer - Lahm, Boateng, Dante, Alaba - Robben Kroos, Schweinsteiger, Mueller (72, Pizarro), Ribery (72, Goetze) - Mandżukić (46, Martinez).
Real: Casillas - Carvajal, Ramos (75, Varane), Pepe, Coentrao - Ronaldo, Xabi Alonso, Modrić, Di Maria, Bale - Benzema (80, Isco).
Żółta kartka: Dante (Bayern); Xabi Alonso (Real).
Po doskonałym poprzednim sezonie, po trzech zdobytych koronach, po rekordowo szybkim zdobyciu mistrzostwa Niemiec, z najlepszym trenerem ostatnich lat na ławce wydawało się, że Bayern musi królować. Wystarczyły dwa ciosy zadane przez Sergio Ramosa, by z marzeń nic nie zostało. Nawet gol zdobyty przez Cristiano Ronaldo już niewiele zmieniał w sytuacji. Znaczenie miał o tyle, że to rekordowe, 15. trafienie Portugalczyka w tym sezonie.
Sztorm trwał tylko cztery minuty, ale zatopił całą armadę Pepa Guardioli, misternie ustawioną, żeby odrobić stratę z Madrytu. Thomas Mueller, Toni Kroos i Bastian Schweinsteiger mieli szybko rozgrywać piłkę, na skrzydłach mieli szaleć Franck Ribery i Arjen Robben. Pierwszy był wściekły za to, że nie dostał Złotej Piłki po fantastycznym sezonie, bo dostał ją Ronaldo. Drugi ma zadrę trochę starszą, bo kilka lat temu nie poznali się na nim w Madrycie.
Początkowo wszystko wyglądało tak, jak miało wyglądać. Bayern zaatakował i spychał rywali pod ich bramkę. O dziwo, nie wymieniał setek podań, tylko podawał piłkę na skrzydła, a tam już swoją robotą mieli się zająć skrzydłowi. Szybko, byle szybciej, byle pod bramkę Realu. Bramkarz Manuel Neuer, gdy tylko złapał piłkę, natychmiast rzucał ją do przodu. Natarcie miało trwać nieustannie, bez chwili oddechu.
Coraz częściej też iskrzyło na boisku. Ribery ściął się z Ramosem, skrzywiony z boiska podniósł się Ronaldo po brutalnym wejściu Dantego. A potem Real odciął Bayernowi prąd. Cios nadszedł ze strony, z której nikt się jej nie spodziewał. Rzuty rożne były raczej na końcu listy zagrożeń, których mogli się obawiać kibice w Monachium, ale jeśli się chce awansować do finału Ligi Mistrzów, to nie wolno stracić koncentracji w żadnej sekundzie spotkania.
Luka Modrić dośrodkował, ktoś zgubił krycie, Ramos wyskoczył i z bliska pokonał Neuera. Szok? Być może, ale takie rzeczy w futbolu się zdarzają, tylko wtedy podstawową zasadą jest to, by szybko się otrząsnąć i zacząć odrabiać straty. A już na pewno nie wolno zaczynać kłócić się z sędzią i rywalami, bo można zostać ukaranym.
Cztery minuty później już było po wszystkim. Znów dośrodkowanie, znów Ramos i szalony bieg w stronę trybun. Neuer, zamiast bronić, od razu pokazywał, że Hiszpan był na spalonym, ale nie miał racji. W tym momencie Bayern musiałby zdobyć cztery gole, by awansować, a w zamian sam stracił bramkę. Kontratak wyprowadził Gareth Bale, podał do Ronaldo, a ten z bliska pokonał bramkarza.
Guardiola stał i patrzył, jak jego twierdza rozsypuje się niczym domek z kart. Tylko splunął, bo co innego mógł zrobić? Takie rzeczy się normalnie jego drużynom nie zdarzają. Gdyby mógł, to pewnie rzuciłby ręcznik na ziemię, a tutaj trzeba było rozegrać jeszcze 45 minut i udawać, że się wierzy w powodzenie misji. A Guardiola, po swojemu, z miną szachisty zdjął napastnika i wprowadził defensywnego pomocnika. Miało pomóc i pomogło o tyle, że w drugiej połowie Bayern stracił tylko jedną bramkę.
Nie da się też wygrać, jeśli pierwszy strzał oddaje się w momencie, w którym przegrywa się 0:3. Bayern w drugiej połowie biegał, ale bardziej z obowiązku niż przekonania. Uderzał na bramkę, ale zawsze niecelnie, albo strzał był zablokowany. Zwycięzca Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie nie miał żadnych argumentów w starciu z Realem. To była precyzyjna egzekucja. Czwarty gol, strzelony przez Ronaldo, dopełnił czarę goryczy.
Wyszło na to, że nie tak łatwo przeszczepić tiki-takę do Niemiec. Nie sztuką jest wymieniać setki podań, tylko trzeba jeszcze przeć do przodu. Lepsze czasami jest wrogiem dobrego. Maszyna, stworzona w zeszłym sezonie przez Juppa Heynckesa była wystarczająco dobra. Ta, ulepszona przez Guardiolę, ma zatarty silnik. Nic dziwnego, że czym prędzej po meczu zniknął w tunelu. Hiszpan i tak wyróżnił się na tle swoich piłkarzy tym, że potrafił przegrać z klasą. Po meczu pogratulował Carlo Ancelottiemu, a jego zawodnikom już w trakcie meczu puszczały nerwy. Przegrywać też trzeba umieć.
Bayern Monachium - Real Madryt 0:4 (0:3)
Bramki: Ramos (16, 20), Ronaldo (34, 89). Sędziował Pedro Proenca (Portugalia).
Bayern: Neuer - Lahm, Boateng, Dante, Alaba - Robben Kroos, Schweinsteiger, Mueller (72, Pizarro), Ribery (72, Goetze) - Mandżukić (46, Martinez).
Real: Casillas - Carvajal, Ramos (75, Varane), Pepe, Coentrao - Ronaldo, Xabi Alonso, Modrić, Di Maria, Bale - Benzema (80, Isco).
Żółta kartka: Dante (Bayern); Xabi Alonso (Real).
Komentarze