Pindera po walce Cotto-Martinez: Perfekcyjny obrazek

Sporty walki
Pindera po walce Cotto-Martinez: Perfekcyjny obrazek
Miguel Cotto posyła na deski Sergio Martineza. /fot. twitter.com

Sergio Gabriel Martinez, były już mistrz świata organizacji WBC w wadze średniej przewracał się w nowojorskiej Madison Square Garden o własne nogi, a Miguel Angel Cotto, nowy czempion, był niesamowity. Nic dziwnego, że walka po dziewiątej rundzie została przerwana. „Maravilla” Martinez wcześniej liczony był cztery razy.

Tak naprawdę to nie był „Maravilla” tylko cień „Cudownego”. Ciężkie kontuzje, dwukrotne operacyjne rekonstrukcje prawego kolana zrobiły swoje. 39. letni Argentyńczyk wrócił na ring po 14 miesiącach przymusowego odpoczynku i przewracał się o własne nogi. – Twoje kolana już nie pracują tak jak trzeba, biorę to na swoją odpowiedzialność i przerywam walkę  – to słowa trenera Martineza, Pablo Sarmiento w przerwie pomiędzy dziewiątą i dziesiątą rundą. „Maravilla” w dziewiątym starciu liczony był po raz czwarty, tym razem po lewym prostym Portorykańczyka, i gołym okiem widać było, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Nic dziwnego, że nawet nie protestował, gdy Sarmiento zatrzymywał ten pojedynek.

Freddie Roach, nowy trener Miguela Angela Cotto (to była ich druga wspólna walka) powie już po ogłoszeniu werdyktu, że to był perfekcyjny obrazek. „Junito” wykonał wszystko zgodnie z planem i tak naprawdę rozstrzygnął losy tej wspaniale zapowiadającej się bitwy już w pierwszym starciu, posyłając rywala trzykrotnie na deski.

Martinez nie tłumaczył się bolącym kolanem, po męsku przyznał, że rywal był zdecydowanie lepszy. Lou DiBella, jego promotor i przyjaciel doda jeszcze, że Sergio, który po walce znalazł się na badaniach w szpitalu, wielokrotnie przepraszał za to co się stało. – A przecież on nie ma za co przepraszać. Wielu na jego miejscu miałoby dość po pierwszej rundzie. A on walczył dalej – mówił DiBella.

Ale tak naprawdę Martineza, kiedyś jednego z najlepszych pięściarzy bez podziału na kategorie wagowe, można pochwalić tylko za charakter i ambicje. W starciu dwóch mańkutów, z których jeden (Cotto) walczy z normalnej pozycji, warunki dyktował Portorykańczyk.

Sama walka była klinicznym wprost przykładem jak ktoś taki ma zachować się w starciu z pięściarzem leworęcznym (Martinez). Cotto zaczynał prawym i bił lewy sierp, na dół lub na górę. Argentyńczyk powie później, że po pierwszym mocnym ciosie na korpus poczuł zimno i był już zamrożony do końca.

- Wiedziałem, że Sergio opuszcza prawą rękę, więc lewy sierp był na to najlepszym lekarstwem.  Robiłem tylko to, co wcześniej przerabialiśmy w Wild Card Gym z Freddie Roachem. To najwspanialszy dzień w moim życiu. Spełniłem swoje marzenie – mówił po walce Cotto, który zdobył tytuł w czwartej kategorii wagowej i wyprzedził swych słynnych rodaków: Wilfreda Beniteza, Wilfreda Gomeza i Felixa „Tito” Trinidada, którzy zdobywali mistrzowskie pasy w trzech wagach.

 Statystyki komputerowe nie pozostawiają żadnych wątpliwości, kto był lepszy do momentu przerwania walki: Cotto zadał 212 celnych ciosów (Martinez 100). Porównanie tzw. mocnych uderzeń też wypadło zdecydowanie na korzyść Portorykańczyka (158 – 60). Sędziowie mieli proste zadanie, nic więc dziwnego, że byli wyjątkowo zgodni punktując 90:77 dla Cotto.

Argentyńczyka w tym pojedynku mógł uratować tylko cud, na który jednak się nie zanosiło. Martinez przegrał nie tylko z przeciwnikiem, ale też ze swoim zdrowiem, które zawiodło go  w obliczu ciężkiej próby. Za wcześnie dziś na odpowiedź, czy to już koniec pięknej kariery Martineza, który przegrał po raz pierwszy swój mistrzowski pojedynek. Ma za to gwarantowane 1,5 mln dolarów, ale bardzo prawdopodobne, że zarobi nie mniej niż 6 mln.

Cotto będzie bogatszy o 7 mln, a może i więcej, przed sobą ma też ciekawą przyszłość. Pod koniec roku być może zmierzy się z Meksykaninem Saulem Alvarezem, pod warunkiem, że ten w lipcu poradzi sobie z Kubańczykiem Erislandy Larą. Ale gdyby doszło do kolejnej, wielkiej wojny meksykańsko- portorykańskiej wyniki oglądalności z całą pewnością byłyby znakomite.

O skali popularności Alvareza świadczy chociażby jego walka z Floydem Mayweatherem jr, a Cotto to uznana firma w systemie pay per view. A teraz, gdy sięgnął po kolejny pas i zdemolował Martineza jego notowania jeszcze wrosły.

Druga opcja, to Kazach Gienadij Gołowkin, super mistrz WBA w wadze średniej. Cotto jest mistrzem regularnym, a więc tak naprawdę wicemistrzem, takie starcie dałoby więc odpowiedź na pytanie, kto jest prawdziwym czempionem tej organizacji.

Mimo to wolałbym najpierw obejrzeć walkę z Alvarezem, bo coś mi się zdaje, że Gołowkin  byłby za mocny dla Portorykańczyka. Ale jak widać po tym co wydarzyło się w Nowym Jorku, Miguela Angela Cotto nie można przekreślać w żadnej sytuacji.

Janusz Pindera, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze