Turniej niespodzianek? Raczej mundialowa sztampa!

Piłka nożna
Turniej niespodzianek? Raczej mundialowa sztampa!
Niemcy czwarty raz z rzędu awansowali do półfinału mundialu / fot. PAP

Mundial w Brazylii miał być mundialem niespodzianek. Bo Kostaryka, która przebiła Senegal i pokonała w grupie nie jednego, a dwóch mistrzów świata. Bo Chile, które odprawiło z kwitkiem Hiszpanię. Bo Algieria, która z Niemcami grała jak Francja. Bo Kolumbia. Bo Grecja. Bo Włochy, Anglia, Portugalia. Bo, bo, bo. Aż tu nagle półfinały i... wszystko wraca do normy. Mundial niespodzianek to był w 2002, w 1998, w 1994 zresztą też. Od trzech turniejów do 1/2 finału wchodzą już tylko starzy wyjadacze. Nuda.

W Korei i Japonii nie nudził się za to nikt. „Osądzić sędziów!” - grzmiał Janusz Atlas. - Mafia z Zurychu! – wtórowali kibice. Pierwszy narzekał Hajto, ale kto by go słuchał – naiwne odsuwanie winy po zasłużonej porażce. Wkrótce jednak narzekali już Amerykanie i Portugalczycy, a prawdziwy spektakl zaczął się w 1/8. Spalony przy prawidłowej bramce Tommasiego i niezasłużona czerwień Tottiego. „La Gazetta dello Sport” jeszcze nigdy nie była tak ostra. Pięć dni później poniosło też „Markę” – treść gazet zgadzała się co do joty. Korea kosztem Włoch i Hiszpanii w półfinale mundialu.

Jeśli FIFA naprawdę maczała w tym palce, jest to absolutnie niegodne, ale... jak najbardziej racjonalne! To tak samo jak z Park Ji-sungiem i Kagawą. Transfery marketingowe – nowi fani, nowe rynki, nowe źródła dochodu. Futbol we Włoszech czy Hiszpanii nie będzie już bardziej popularny. Przepchnijmy taką Koreę, piłka zyska miliony nowych fanów, Azja włączy się do wyścigu i przecież jaka piękna historia! – wszyscy będą szczęśliwi. To oczywiście patologiczne pójście na łatwiznę. Zabójstwo futbolu. Komunizm. Nie będę tu cytował słów Machiavellego, bo są po prostu nie na miejscu... Ale sama idea – jak najbardziej pozytywna.


Francesco Totti domagał się rzutu karnego. Koreańczy byli przerażeni

Wszyscy przecież kibicują słabszym. Niespodzianka to najpiękniejsze słowo w sporcie. Kto się przyzna, że nie trzymał kciuków za Kostarykę? Kto nie pragnął nowego mistrza świata, wykluczając, że nie zostanie nim Holandia, ani Portugalia? Ta euforia, ten niesamowity przewrót w hierarchii, motyw „od pucybuta do milionera”. A może nawet nowa siła? Owszem – po pierwsze dobry futbol. Ale jaka to przyjemność, gdy zawsze wygrywają najlepsi? Eksperci żyją odwieczną rywalizacją Europy z Ameryką Południową (10:8 dla Europy w zdobytych MŚ). To jednak nadal tylko dwa kontynenty, to nadal tylko osiem krajów. A turniejów było już 20...

Na mundialu w Azji, poza Koreą, zabłysnęła też Turcja. Jej akurat sędziowie nie pomagali. Wręcz przeciwnie. - Wielu naszych żołnierzy zginęło walcząc w latach pięćdziesiątych za Koreę. A jeden Koreańczyk zabił 70 milionów Turków! - krzyczał po grupowym meczu z Brazylią prezes federacji, Haluk Ulusoy. Jego zawodnicy zacisnęli jednak zęby, awansowali do półfinału, a w meczu o trzecie miejsce pokonali Koreę 3:2. Sprawiedliwości stało się zadość. Euforia nad Bosforem była olbrzymia. Działacze wymyślili, żeby dać piłkarzom czeki in blanco, na których sami wpiszą sobie kwoty za dokonania w turnieju. Przecież to był ich drugi start na MŚ!

Właśnie na takie historie czekamy z mundialu na mundial.

Ale Korea, co istotne, też wcale nie grała słabo. Przez sędziów nikt o tym nie pamięta. A przecież w meczu z Portugalią nie było jakichś kardynalnych błędów, z Włochami w regulaminowym czasie gry – też nie. Ba! Podopieczni Hiddinka momentami nad Italią dominowali. Przecież Polacy, częściej niż na zwycięstwo drużyny Engela, stawiali na wygraną Koreańczyków. I to w proporcji 70:30! Nawet sędzia z pustego nie naleje. Poza tym, błędy dotyczyły goli strzelanych przez przeciwnika, a nie tych zdobytych...

Gdzie więc tkwi koreańsko-turecki sekret?

Piłkarze Gunesa mieli niesamowite szczęście – na drodze do półfinału stały im tylko Japonia (dlaczego sędziowie nie pomogli?) i Senegal. Natomiast w kadrze Hiddinka przez wiele miesięcy trwało permanentne zgrupowanie – zawodnicy przemierzyli razem Afrykę, Europę i Amerykę Południową. Zgrali się, wytrzymałościowo byli nie do zdarcia. Czy to jednak wystarczy, by kopciuszek stawił czoła Włochom i Hiszpanom?


Ilhan Mansiz wprowadził Turcję do półfinału

Niektóre rzeczy są niewytłumaczalne, o czym świadczy, dość absurdalna zresztą, wypowiedź prezesa Perugii.

- Basta! On już nigdy nie postawi nogi w Perugii. Ten pan nie będzie mnie już nic kosztował. Wydałem wszystkie dyspozycje w tej sprawie. To niesamowite, że zagrał jak gwiazda dopiero w meczu z Italią. Przez dwa lata w Perugii prezentował skromne umiejętności. Nawet nie wiedziałem, że potrafi grać aż tak dobrze! Jestem patriotą i jego postawę oraz gola odebrałem zarówno jako osobistą zniewagę, jak i obrazę państwa, które otworzyło mu okno na świat. Nie chcę go więcej widzieć – grzmiał Luciano Gaucci po tym, jak Ahn Jung-hwan odesłał Włochy do domu.

Całe piękno mundialu. Tu każdy może być bohaterem. Ale...

Pewnego poziomu się nie przeskoczy. Cały show zaczyna się i kończy w półfinałach. Zauważmy, że z nacji, które nie są dzisiaj na topie, do finału doszli tylko Węgrzy, Szwedzi, Czesi i Słowacy (Czechosłowacja). Trzy reprezentacje na 20 turniejów. A samo MŚ już tylko dla elity. Tu nie ma przypadków. Nie wystarczy wybitna generacja (Polska 74', 82'), ani nawet szczęście (Turcja 2002). Ciągłość – klucz do sukcesu (wśród MŚ przez dłuższy czas nie miał jej tylko Urugwaj). I tak niespodzianką była właśnie Polska w 74', Belgia w 86', Szwecja i Bułgaria w 94', Chorwacja w 98' czy w końcu Turcja i Korea w 2002.

Choć to kwestia tylko dwóch meczów, taki zespół – jeśli wierzyć historii – nigdy nie zostanie mistrzem świata. Bo na dziś mistrzów może być tylko 10 – ci dotychczasowi plus Holandia i Portugalia. Kolejny kandydat – za jakieś pół wieku. O ile w ogóle.

Nad Bosforem radość trwała miesiącami. Znienawidzony dotąd Senol Gunes urósł do rangi bohatera narodowego. Już nikt nie podważał jego decyzji, już nikt nie chciał go zwolnić – jego słowa były od teraz święte. Wkrótce zwrócił się do narodu: - Bramka Ilhana (złoty gol w dogrywce z Senegalem) wprowadziła turecki futbol w nowe, lepsze czasy. Na taki sukces pracowaliśmy latami. Najpierw Galatasaray triumfowało w Pucharze UEFA 2000, teraz przyszła pora na reprezentację. Śmiano się ze mnie, gdy mówiłem, że dotrzemy do ćwierćfinału. A gdybym dodał słowo „półfinał”, uznano by mnie za wariata. I kto miał rację? To dzień wielkiej dumy dla całego narodu tureckiego!


Hasan Sas strzela gola Brazylii. Turcja przegrała 1:2 i mało kto spodziewał się, że coś na mistrzostwach ugra

Po chwili dodał: - W Niemczech będziemy czuć się jak u siebie. To powinna być dla nas jeszcze bardziej udana impreza.

Na mundialu w Niemczech Turcji jednak zabrakło... Zabrakło jej też w RPA i Brazylii. Po Hasana Sasa i Ilhana Mansiza wcale nie zgłosiły się największe kluby Europy. Pierwszy zakończył karierę w Galatasaray, drugi wylądował w rezerwach Herthy Berlin... Czar prysł. Futbol to gra dla potęg.

Czy można ujednolicić poziom tak, żeby w piłce liczył się każdy? Raczej nie – ktoś musi cierpieć, żeby ktoś miał lepiej. Prosta życiowa prawda. Optymalnie byłoby, gdyby każdy kontynent miał chociaż jedną silną reprezentację. Azja: Chiny, Ameryka Północna: USA – olbrzymi potencjał, ale i dekady pracy. Dziś nie ma co się łudzić. Zostają tylko te romantyczne niespodzianki.

PS

W 2026 roku mundial powinien zawitać do Australii. To jedyny logiczny kierunek.
Rafał Hurkowski, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze