Horacio Zeballos: Macie w Polsce świetnych tenisistów, choć nie umiem wymawiać ich nazwisk

Tenis
Horacio Zeballos: Macie w Polsce świetnych tenisistów, choć nie umiem wymawiać ich nazwisk
Horacio Zeballos / fot.PAP

Nie ma nic piękniejszego niż wstawać rano z myślą, że mogę nauczyć się czegoś nowego. Jak u Sokratesa. Ferdynand Magellan też pragnął poszerzać wiedzę o świecie… - mówi Polsatsport.pl Horacio Zeballos. Argentyńczyk, który jako brzdąc przytulał się do fal Atlantyku, wspaniale czuje się na chorwackim wybrzeżu, gdzie właśnie gra w turnieju ATP w Umag.

Kurort Mar del Plata to co prawda gigant przy kameralnym Umagu, ale istnieje subtelny pomost pomiędzy tymi dwoma miastami: oba zachwycają pięknym położeniem. Trudno skupić się na tenisie, gdy plaża i doskonałe wino kuszą, na scenie zmieniają się muzycy podróżujący pomiędzy jazzem a rockiem, ale Istria jest na tyle wyjątkowa, że zrywa z łóżek największych śpiochów. A tenisiści, którzy przebijają się przez eliminacje Vegeta Croatia Open nie mogą zbyt długo wylegiwać się na pryczy. O godzinie 10 kiedy słońce niemiłosiernie przygrzewa, trzeba wyjść na kort, aby walczyć o awans do turnieju głównego.

Dla Horacio Zeballosa, Umag jest przeuroczą przystanią. W sobotni wieczór 19 lipca na korcie centralnym pojawili się dwaj tenisiści, którzy są jego idolami: Chorwat Goran Ivanisević i Austriak Thomas Muster. Publiczność z rozkoszą obserwowała popisy finalisty Roland Garros’1988 – Francuza Henri Leconte’a i Irańczyka posiadającego również francuskie obywatelstwo Mansoura Bahrami, ale dla Horacio zwieńczeniem pracowitego dnia były bajeczne zagrania Gorana i Thomasa. Marzenie Argentyńczyka o spotkaniu z mistrzem Wimbledonu’2001 – Ivaniseviciem i mistrzem Roland Garros’1995 – Musterem, ziściło się w 2008 roku w austriackim Graz, ale szczęścia nigdy za wiele. Kiedy zmrok przykrył plaże wokół Umagu, a supervisor turnieju – Brytyjczyk Gerry Armstrong otarł pot z czoła po losowaniu drabinki, Zeballos przycupnął na trybunach i podziwiał zagrania dawnych mistrzów.

Dla Horacio tenis jest pasją i możliwością poznawania świata. Mama Carolina, nauczycielka geografii, obudziła w nim miłość do odkrywania rozmaitych barw, a tata Horacio marzył o tym, aby syn nie musiał dusić się w sosie własnym. Tata Horacio uczył się grać w tenisa w tym samym klubie, do którego uczęszczał wielki argentyński czarodziej rakiety - Guillermo Vilas. Cóż z tego, skoro Horacio senior nigdy nie mógł rozwinąć talentu na miarę oczekiwań. Grał tylko w Argentynie, nie było go stać, aby wyściubić nos poza ojczyznę. Przeto obiecał sobie, że uczyni wszystko co w jego mocy, aby dzieci mogły otrzeć się o wielki tenis. Córka Carolina też otrzymała staranną tenisową edukację. Swego czasu głośno było o jej sukcesach odnoszonych w turniejach ITF.

Horacio wie, ile trudu rodzice włożyli w wychowanie swoich pociech. Choć pot spływał z niego strużkami po meczu z Serbem Borisem Pashanskim, spełnił wszystkie prośby kibiców. Zdjęcia, autografy, rozmowy... Gdy Zeballos dostrzegł chorwackiego brzdąca, wzruszył się i wręczył mu frotkę, którą zdjął zamaszystym ruchem z nadgarstka.

To co niezwykłe u Zeballosa, to troska o rodaków. W Umagu są jego przyjaciele: Renzo Olivo, Guillermo Duran i Carlos Berlocq. Horacio nie byłby sobą, gdyby nie przytulił się do swoich rodaków. On musi porozmawiać z graczami z Argentyny, spytać o przebieg i wynik meczu, pożartować. Bez tego nie mógłby funkcjonować. Jak mawia jego mama Carolina, Horacio ma ogromny instynkt opiekuńczy. Oczywiście ten instynkt znika kiedy po drugiej stronie kortu pojawia się rywal, ale po ostatniej piłce meczu Zeballos znów pokazuje swoje prawdziwe oblicze: ma gołębie serce.

- Lubię słońce, ale z przyjemnością porozmawiam w chłodnej szatni. Padam z nóg. Usiądziemy sobie wygodnie na ławeczce i pogadamy o wszystkich problemach współczesnego świata – uśmiechnął się Horacio. Tak szczerze Zeballos śmiał się, kiedy zdobył swój pierwszy skalp w grze deblowej w 2010 roku kiedy wraz z Sebastianem Prieto wygrał turniej w Buenos Aires. To wciąż skromny chłopak, choć 4 marca 2013 roku awansował na wysokie 39 miejsce w rankingu ATP…

Tomasz Lorek: Horacio, w 2009 roku byłeś odkryciem sezonu. Przefrunąłeś o 164 lokaty w rankingu, a w rosyjskim Sankt Petersburgu awansowałeś do finału gry pojedynczej. Przegrałeś co prawda batalię o tytuł, ale kwalifikant Sierhij Stachowski postawił wówczas bardzo twarde warunki. W Rosji musiałeś poczuć się wyjątkowo, bo spełniłeś marzenia swojego taty o międzynarodowej karierze…

Horacio Zeballos: To prawda. Byłem zachwycony, bo nigdy wcześniej nie awansowałem do finału turnieju ATP. Tata kocha tenis, a ja zakochałem się w tym sporcie w wieku dwóch lat. Pamiętam, że jako dwuletni smyk pragnąłem podnieść rakietę, która była większa ode mnie. To wymagało niezwykłego wysiłku… Z reguły próba była nieudana, więc ciągnąłem rakietę za sobą. Oglądałem wszystkie mecze z udziałem mojego taty. Pałętałem się w klubie tenisowym, w którym trenował i grał mój tata, przesiąknąłem miłością do tenisa, a nikt nie chciał czynić przykrości maluchowi, więc z biegiem czasu zyskałem spore grono przyjaciół. Miałem wspaniałe dzieciństwo, bo choć brakowało pieniędzy, otaczali mnie serdeczni ludzie. Nie zawężałem się tylko do tenisa, bo z radością biegałem po piłkarskim boisku, uczyłem się pływać, jeździłem na rowerze… Tata lubił mi powtarzać, że mam serce do gry w tenisa, tylko muszę ciężko pracować jeśli chcę odnieść sukces. Uwierzyłem w jego słowa i dlatego jestem tutaj, w maleńkiej, ale przyjemnej szatni w chorwackim Umagu ( śmiech).

Mama Carolina też z pewnością nie żałuje, że tenis jest twoją profesją, bo możesz zwiedzać świat, poznawać kulturę, uczyć się tolerancji. I czytać więcej aniżeli tylko jeden rozdział w książce, bo jak mawiał święty Augustyn: ten kto podróżuje czyta wiele stron książki, a ci, którzy siedzą w domu czytają tylko jedną kartkę…

Tak. Rodzice są zachwyceni, bo dzięki mojej mozolnej wspinaczce w rankingu, mogli ze mną podróżować po świecie. Najczęściej wtedy, gdy nie miałem trenera, bo zwyczajnie nie byłoby mnie stać, aby opłacić jego usługi. Tata był wzruszony, a mama wprost tryskała energią, że może odwiedzić kolejny kraj. Ona wie wszystko o geografii świata… To bardzo miłe, bo nawet dziś kiedy spadłem w rankingu na 117 miejsce, mama znajduje czas, aby włóczyć się ze mną po świecie. Czuję się lepiej, kiedy moi najbliżsi są przy mnie. W życiu nie można bać się spełniać swoich marzeń…

Sporo zyskałeś trenując z fachowcem dużego formatu – Alejandro Lombardo, który przed laty prowadził Sergio Roitmana i mistrza Roland Garros’2004 – Gastona Gaudio. Nawiązaliście współpracę w październiku 2008 roku, byłeś wówczas 340 rakietą świata, a po 6 miesiącach awansowałeś na 150 miejsce. Alejandro rozsiewał magiczny pył wokół ciebie czy to kwestia chemii jaka zrodziła się pomiędzy wami?

Pracowaliśmy z Alejandro przez cztery lata. To wybitny fachowiec. Nauczył mnie jak sprawnie poruszać się w gąszczu zawodowego tenisa, kogo słuchać, na co uważać. Oczywiście nie można nie doceniać wkładu taty, bo Horacio nauczył mnie serwisu, bekhendu, forhendu, czopa, slajsa, drajw woleja i dropszotów, ale tata nie mógł ze mną podróżować na każdy turniej. Poza tym nie znał realiów profesjonalnego touru. Nie poradziłbym sobie bez kogoś tak obeznanego z zawiłościami tenisowego życia jak Alejandro Lombardo. Tata zrozumiał, że trzeba znaleźć dla mnie odpowiednią osobę, której będzie można bezgranicznie zaufać. Lombardo był balsamem na duszę, bo miał doświadczenie w pracy ze wspomnianym przez ciebie Gastonem Gaudio, więc nie mogłem trafić lepiej. Zrozumiałem, że współpraca z Alejandro jest wielkim zaszczytem. On nasączał mnie optymizmem, karmił mnie wiarą w możliwości. Przygotowując się do sezonu 2009, wylewałem tony potu, przestrzegałem diety, schodziłem z kortu kiedy zapadał zmrok. Trenowaliśmy przez siedem godzin dziennie. To Alejandro sprawił, że zacząłem wierzyć w to, że mogę rywalizować z najlepszymi.

Któż tak wypielęgnował twój jednoręczny bekhend, którym zachwycają się fani tenisa na całym świecie? Tata, może Alejandro Lombardo czy kapitan reprezentacji Argentyny, Martin Jaite, a może były opiekun kadry: Modesto „Tito” Vazquez?

Kocham sport i od każdego trenera starałem się czerpać jak najwięcej. Uwielbiam progresję, lubię podnosić poziom swojego tenisa, więc każdego dnia chciałbym stawać się lepszym zawodnikiem. Nie ma nic piękniejszego niż wstawać rano z myślą, że mogę nauczyć się czegoś nowego. Jak u Sokratesa. Ferdynand Magellan też pragnął poszerzać wiedzę o świecie… W Argentynie sport jest ważną częścią życia. Fani śledzą nasze zmagania, więc każdy profesjonalista wie jakim zaszczytem jest uprawianie jakiejkolwiek dyscypliny.

W listopadzie 2008 roku w twoim rodzinnym mieście – Mar del Plata – można było poczuć miłość Argentyńczyków do sportu. Kiedy transportowano legendarne trofeum – Puchar Davisa – ze stolicy Buenos Aires do Mar del Plata – każdy śmiertelnik pragnął dotknąć pucharu jakby kontakt z nim mógł uzdrowić ludzi i wprowadzić ich w stan ekstazy. Kibice, którzy nie zdobyli biletów na finał Pucharu Davisa z Hiszpanią, spali na plaży i bardzo przeżywali to co działo się na Estadio Islas Malvinas, a na twardej nawierzchni pod nieobecność Nadala działy się niewyobrażalne rzeczy. Nalbandian wygrał z Ferrerem, a potem rozpoczął się dramat… Byłeś wtedy z reprezentacją Alberto Manciniego?

Nie byłem wtedy w rodzinnym Mar del Plata, bo grałem w challengerze. Ciułałem punkty do rankingu, ale oczywiście oglądałem w telewizji wszystkie mecze rozgrywane na Estadio Islas Malvinas. Byłem zrozpaczony, że moim rodakom nie udało się wówczas pokonać Hiszpanów, którzy przyjechali jak się wydawało „osłabieni” brakiem kontuzjowanego Rafy Nadala. Marnym pocieszeniem jest fakt, że leworęczni tenisiści przesądzili o zwycięstwie Hiszpanów ( Fernando Verdasco i Feliciano Lopez zdobyli wówczas 3 punkty dla Hiszpanii).

Rozumiem twoje umiłowanie dla leworęcznych graczy, wszak sam jesteś leworęczny…

Było mi niezmiernie smutno, że nie pokonaliśmy Hiszpanów. Wiem co musieli czuć moi rodacy, bo w tym roku, na przełomie stycznia i lutego w Mar del Plata, przegraliśmy bardzo ważnego debla z Eduardo Schwankiem. Po pierwszym dniu meczu z Włochami było 1-1, debel był szalenie istotny, a my wygraliśmy pierwszego seta w tie-breaku, ale dwa następne sety przegraliśmy w tie-breaku do ośmiu i do trzech z Simone Bolellim i Fabio Fogninim. Przegraliśmy i we wrześniu musimy grać w barażu o utrzymanie się w Grupie Światowej. Czeka nas arcytrudna przeprawa z Izraelem na wyjeździe…

To jest tym bardziej bolesna sytuacja, że Argentyna spędziła 22 lata w Grupie Światowej. Gracie w Pucharze Davisa od 1923 roku, byliście 4 razy w finale (1981, 2006, 2008, 2011), mieliście wspaniałych tenisistów: Guillermo Vilasa, Jose Luisa Clerca, Davida Nalbandiana. Co czujesz kiedy w słuchawce słyszysz głos Martina Jaite, który informuje cię o powołaniu do reprezentacji?

To niezwykłe uczucie. Jestem wzruszony kiedy kapitan decyduje o tym, że znalazłem się w gronie czterech najlepszych tenisistów z Argentyny. Zawsze z radością przystępuję do gry w Pucharze Davisa, bo to wielki splendor i zaszczyt, aby grać dla ojczyzny. Tak jak wspomniałeś, mieliśmy wspaniałych tenisistów w przeszłości i aż szkoda, że nigdy nie zdobyliśmy Pucharu Davisa.

Nawet wtedy kiedy kibicował wam na trybunach Diego Maradona podczas finału rozgrywanego w Moskwie w 2006 roku…

Tak, Diego to wielki fan tenisa, ale nawet jego obecność nam nie pomogła. Przegraliśmy minimalnie, 2-3, w ostatnim meczu Marat Safin pokonał Jose Acasuso… Lubię myśleć pozytywnie, więc mam nadzieję, że kiedyś uda się Argentynie zdobyć Puchar Davisa.

Wtedy poczułbyś się równie bosko jak podczas pamiętnego finału turnieju w chilijskim Vina del Mar kiedy pokonałeś wracającego po kontuzji Rafaela Nadala. Mecz trwał 2 godziny i 47 minut. Wygrać z Rafą w finale turnieju, podejrzewam, że byłeś tak podekscytowany jakbyś wylądował na Księżycu…

Byłem najszczęśliwszym tenisistą na naszej planecie kiedy pokonałem Rafę Nadala w finale turnieju w Chile. Podekscytowanie, radość, szaleństwo… Nie wierzyłem, że to wszystko dzieje się w świecie realnym. Jakbym oglądał film. Wcześniejsze starcie z Rafą na Roland Garros w 2010 roku gładko przegrałem (2-6, 2-6, 3-6). Kiedy przegrałem pierwszego seta w tie-breaku, czułem taki potok energii płynący z trybun jakby tysiące kibiców szeptało mi do ucha: nie martw się, masz Rafę w garści, pokonasz go, tylko wytrzymaj presję. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że miejscowi fani zapłacili słono za bilety, więc chcieli, aby mecz trwał jak najdłużej, dlatego dopingowali mnie z całych sił. Biegałem jak szalony do każdej piłki, czułem się jakbym fruwał ponad kortem, jakbym nie dotykał podłoża i wygrałem. Niezapomniane chwile.

Istnieje opinia, że młode pokolenie argentyńskich tenisistów nie wytrzymuje konkurencji z Corią, Canasem, Gaudio, Nalbandianem. Tamta generacja świetnie spisywała się na różnych nawierzchniach. Nalbandian potrafił błyszczeć na trawie, w hali, na twardym korcie i był też klasycznym „ziemniakiem”, specem od gry na kortach ziemnych. Zgadzasz się z tym poglądem?

To prawda, że nie możemy równać się z pokoleniem Gastona Gaudio, Guillermo Corii, Davida Nalbandiana. Trudno, aby co chwila w Argentynie rodzili się wielcy tenisiści. Uważam, że sześć, siedem lat temu mieliśmy świetną kadrę. Uważam jednak, że Federico Delbonis i Leonardo Mayer będą powoli dochodzić do coraz lepszych wyników. Bardzo chciałbym, aby do pełni zdrowia powrócił Juan Martin Del Potro. Sądzę, że jesteśmy na tyle uniwersalni, że będziemy groźni dla najlepszych na każdej nawierzchni.

Co sądzisz o potencjale polskiego tenisa? W tym roku przegrałeś z Michałem Przysiężnym w pierwszej rundzie Australian Open.

Macie naprawdę dobrych tenisistów. Szczerze przyznam się, że nie wiem jak wymawiać nazwiska polskich tenisistów. Mam z tym ogromne problemy ( śmiech). Janowicz to bardzo solidny tenisista ( Horacio nigdy nie grał z Jerzykiem). Kubot potrafi świetnie grać w singla i w debla. Coś o tym wiem, bo przegrałem z nim dwa razy ( śmiech). Kubot wygrał ze mną i w Santiago i w Acapulco. Szczególnie ta druga porażka była dotkliwa. ( Łukasz pokonał Horacio 6-1,6-2 w meksykańskim Acapulco). W tym roku w Melbourne przegrałem w trzech setach z… ty mi pomożesz jak wymawia się jego nazwisko. Prezinsky?

Nie przejmuj się. Też mam problem z nazwiskami Argentyńczyków. Mówi się Facundo Banis czy Bagnis?

O nie, u ciebie jest o niebo lepiej. Bagnis, prawidłowa wymowa. Przysiężny ma niezwykły talent do gry w tenisa. Gra fenomenalnie jednoręcznym bekhendem. Nie siedzę w jego głowie, ale wydaje mi się, że on boryka się z tym samym problemem, co ja. Mamy problem z odpornością psychiczną. Są dni kiedy możemy zagrać jak z nut i wygrać z Rafą, a są takie kiedy przegrywamy z niżej notowanym rywalem, serwis nam nie siedzi, popełniamy masę niewymuszonych błędów i nie ma na to lekarstwa. Wiem, że Michał trenował kiedyś z Federerem. Uważam, że nie ma w tym przesady, że Michał jest nazywany polskim Federerem. Ma niesamowitą lekkość gry. Wielki talent. (Horacio przez grzeczność nie wyznał, że pokonał Michała w Washington w 2010 roku i podczas challengera w Braunschweig w 2012 roku).

Horacio, oglądałeś mistrzostwa świata w piłce nożnej?

Oczywiście. Owszem, nie zbijałem bąków w trakcie mundialu. Grałem w challengerach w Marburgu ( w finale Zeballos pokonał Holendra Thiemo de Bakkera) i Braunschweig, a następnie przeniosłem się do holenderskiego Scheveningen. Zbieraliśmy się w pięciu, sześciu Argentyńczyków w pokoju hotelowym i kibicowaliśmy naszej drużynie. Podczas pobytu w Scheveningen wpadliśmy na pomysł, aby pójść wspólnie z kolegami obejrzeć półfinał w restauracji, ale doszliśmy do wniosku, że to kiepskie rozwiązanie. Oglądać mecz w towarzystwie Holendrów? W półfinale Argentyna grała z ekipą Louisa van Gaala, więc w razie zwycięstwa naszych, musielibyśmy dysponować bardzo szybkim obuwiem ( śmiech). Wybraliśmy zaciszny hotelowy pokoik, atmosfera była kapitalna, a po rzutach karnych wrzeszczeliśmy ze szczęścia ( śmiech). Moje serce było na skraju wyczerpania. Waliło mi tak, że nawet perkusista Vinnie Colaiuta nie wybiłby takiego rytmu na garach. Niesamowite emocje. Większe niż podczas tenisowego meczu.

A w finale kiedy Argentyna grała z Niemcami musiałeś zażywać leków czy zasnąłeś spokojnie?

Wtedy znalazłem się w fatalnej sytuacji, bo w dniu finału MŚ w piłce nożnej, brałem udział w meczu tenisowej Bundesligi. Nie miałem przy sobie żadnego rodaka. Oglądałem finał w towarzystwie Niemców, więc siedziałem cicho jak mysz pod miotłą. Byłem cały zatroskany. Nie wiedziałem co z sobą zrobić kiedy nasi nie wykorzystali dogodnych sytuacji pod bramką Niemiec. Byłem bardzo zasmucony i zdenerwowany końcowym wynikiem, ale jestem dumny z naszych chłopców, bo nikt nie spodziewał się takiego wyniku. W końcu Argentyna jest wicemistrzem świata, a to jakby nie patrzeć powód do dumy.

***
Horacio… Włóczył się po zapomnianych turniejach. Futuresy w Kolumbii, Meksyku, Argentynie, Francji, Włoszech. W miejscach, które wywołują ból brzucha i stres większy niż u himalaisty wchodzącego na Nanga Parbat… Zeballos przetrwał. W 2011 roku wygrał finał debla w Monachium grając w parze z Simonem Bolellim.

W Umagu Horacio jest rozstawiony w turnieju deblowym z numerem drugim ze swoim przyjacielem z Urugwaju, Pablo Cuevasem, w czwartek grają o półfinał z Duranem i Gabaszwilim; w singlu przebrnął pierwszą rundę, w drugiej gra z Borną Coriciem.

W tenisowej szatni mówi się, że dobrze gdy na turniej przyjeżdża Horacio Zeballos, bo on pozwala wierzyć, że świat nie składa się tylko z punktów do rankingu, premii finansowych i players party…
Tomasz Lorek, Polsat Sport

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze