Powrót króla. Czy Drogba przełamie rzuconą przez siebie klątwę?

The king is back. Król powraca. Didier Drogba po wygaśnięciu kontraktu w Galatasaray Stambuł ma ponownie zasilić oddziały starego znajomego Jose Mourinho, który miniony sezon może zaliczyć do tych nieudanych. Iworyjczyk nie powinien być pierwszym wyborem. Dlaczego więc Chelsea bierze go z powrotem?
Mimo 36 lat na karku Drogba cały czas cieszy się zaufaniem Portugalczyka. Napastnik powoli traci cechy czysto fizyczne, jednak wciąż jest niesamowitym killerem z ogromnym bagażem doświadczenia. Po dekadzie i jednym dniu od wielkiego transferu z Marsylii wciąż możemy go nazwać jedynym solistą na szpicy The Blues, cała reszta to jedynie akompaniujący chórek o piskliwym głosie. Mourinho był wówczas bardzo krytykowany za sprowadzenie gracza średniej ligi francuskiej za ogromną kwotę. On jednak wiedział, co robi. - Oceniajcie go, gdy będzie odchodził – grzmiał. No i się nie pomylił.
Iworyjczyk z marszu stał się istotnym punktem układanki The Special One. W debiutanckim sezonie ustrzelił 16 goli we wszystkich rozgrywkach, pomagając The Blues w zdobyciu mistrzowskiego tytułu. Lustrzanym odbiciem pod względem liczb strzeleckich był też sezon 2005/2006. Cały czas trzymał równy poziom. Najlepsze miał dopiero nadejść.
Eksplozja formy Drogby nastąpiła rok później, kiedy jego licznik zatrzymał się na trzydziestu, w tym dwie trzecie z tego imponującego bagażu w samej Premier League, co dało mu tytuł króla strzelców. Czarnoskóry napastnik kojarzony był z bezwzględnego stylu gry, połączenia wielkiej siły i mobilności. Styl „na Drogbę” trafił wręcz do kanonu odzywek piłkarskich zaraz po defensywnym, nieocenionym pomocniku od czarnej roboty – Makelele. Przydomek czołg też był bardzo wymowny.
Kolejne dwa sezony przyniosły kontuzje, porażkę w finale Ligi Mistrzów, chwilowy wybuch formy Nicolasa Anelki, jednak firmowym okresem Drogby będzie sezon 2009/2010, gdy to do swojego dorobku dopisał 37 trafień, z czego aż 29 w lidze. To musiało dać mistrzostwo. Gdy dodamy do tego zwycięską bramkę w finale Pucharu Anglii z Portsmouth, to widzimy, że był to prawdopodobnie jego najlepszy sezon w karierze.
Fani Chelsea najbardziej zapamiętają swojego ulubieńca z niemal solowego wyszarpania upragnionego pucharu Ligi Mistrzów w 2012 roku, kiedy Drogba, już „zastąpiony” w hierarchii linii ofensywnej przez Torresa, w swoim pożegnalnym spotkaniu w niebieskiej koszulce najpierw doprowadził do dogrywki na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry z Bayernem, a potem wykorzystał decydującego karnego w serii jedenastek. Mimo że Mourinho już dawno w Londynie nie było, Didier stał się – obok Lamparda i Terry’ego – prawdziwym przywódcą i symbolem owocnej ery Abramowicza na Stamford Bridge, mogąc się pochwalić łączną liczbą 157 goli w 341 meczach.
Koniec musiał jednak kiedyś nadejść, 34-letni Drogba udał się na zasłużoną emeryturę, a próby jego zastąpienia trwały już za jego kadencji, trwały po jej zakończeniu, trwają do teraz. Nie licząc chwilowego pokazu niestabilnego Anelki, czy bramkowych anomalii pomocnika Franka Lamparda, w owym czasie nikt nie zbliżył się do snajperskiej poprzeczki wysoko zawieszonej przez Iworyjczyka. Ze spuszczonymi głowami po z Londynu uciekały nazwiska nie byle jakie, za ceny też zresztą nie byle jakie.
Na Stamford Bridge bywały takie tuzy jak Hernan Crespo, nie potrafiący przekroczyć bariery 10 goli w sezonie, gwiazda AC Milan - Andriy Schevchenko, który swój karabin maszynowy z Mediolanu zamienił na londyński pistolet na wodę – w niespełna 50 meczach w Premier League zdobył raptem 9 bramek, czy krnąbrny i problematyczny najemnik Anelka. Nawiązać do snajpera miał też rzucany na skrzydło Daniel Sturridge, który w Liverpoolu strzela jak na zawołanie. Był też szalejący w Newcastle Demba Ba czy Samuel Eto’o. Ciągle swojej szansy nie otrzymał Romelu Lukaku, nazywany nowym Drogbą. Jednak dopiero pięćdziesięciomilionowy gigantyczny niewypał z Fernando Torresem stał się fundamentem umownej klątwy snajperskiej Drogby. Linia napadu The Blues była wręcz wyśmiewana, wielkim nazwiskom niewytłumaczalnie plątały się nogi, magiczny w Liverpoolu Torres nie potrafił wbić piłki do pustej bramki na Old Trafford.
Co więc sprawia, że miejsce w linii ataku Chelsea z przysłowiową dziewiątką objęte jest pętającym nogi czarem? Może sposób gry, nieodpowiedni dobór taktyki czy nazwisk. Tym razem przed testem na seryjnego snajpera stanie naturalizowany Hiszpan Diego Costa. Jedno jest pewne – na półkę z grubymi tomami opisującymi historię Didiera Drogby w Chelsea może niedługo dojść kolejny epizod. Może już nie tak bogaty w spektakularne rajdy, gole w okienko, dryblingi, bowiem wyróżniające go cechy fizyczne z nieubłagalnie płynącym czasem powoli gasną.
Teraz chodzi o coś innego - o doświadczenie Drogby, które jest nieocenione. Ruch Mourinho nie musi być wcale okrzyknięty szaleńczym wołaniem o pomoc. Jeśli spekulacje się sprawdzą, drugi sezon serialu „Czołg ze Stamford Bridge” już wkrótce możemy uznać za otwarty. Boiska Premier League po raz kolejny zyskają wielką osobowość.
Iworyjczyk z marszu stał się istotnym punktem układanki The Special One. W debiutanckim sezonie ustrzelił 16 goli we wszystkich rozgrywkach, pomagając The Blues w zdobyciu mistrzowskiego tytułu. Lustrzanym odbiciem pod względem liczb strzeleckich był też sezon 2005/2006. Cały czas trzymał równy poziom. Najlepsze miał dopiero nadejść.
Eksplozja formy Drogby nastąpiła rok później, kiedy jego licznik zatrzymał się na trzydziestu, w tym dwie trzecie z tego imponującego bagażu w samej Premier League, co dało mu tytuł króla strzelców. Czarnoskóry napastnik kojarzony był z bezwzględnego stylu gry, połączenia wielkiej siły i mobilności. Styl „na Drogbę” trafił wręcz do kanonu odzywek piłkarskich zaraz po defensywnym, nieocenionym pomocniku od czarnej roboty – Makelele. Przydomek czołg też był bardzo wymowny.
Kolejne dwa sezony przyniosły kontuzje, porażkę w finale Ligi Mistrzów, chwilowy wybuch formy Nicolasa Anelki, jednak firmowym okresem Drogby będzie sezon 2009/2010, gdy to do swojego dorobku dopisał 37 trafień, z czego aż 29 w lidze. To musiało dać mistrzostwo. Gdy dodamy do tego zwycięską bramkę w finale Pucharu Anglii z Portsmouth, to widzimy, że był to prawdopodobnie jego najlepszy sezon w karierze.
Fani Chelsea najbardziej zapamiętają swojego ulubieńca z niemal solowego wyszarpania upragnionego pucharu Ligi Mistrzów w 2012 roku, kiedy Drogba, już „zastąpiony” w hierarchii linii ofensywnej przez Torresa, w swoim pożegnalnym spotkaniu w niebieskiej koszulce najpierw doprowadził do dogrywki na trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry z Bayernem, a potem wykorzystał decydującego karnego w serii jedenastek. Mimo że Mourinho już dawno w Londynie nie było, Didier stał się – obok Lamparda i Terry’ego – prawdziwym przywódcą i symbolem owocnej ery Abramowicza na Stamford Bridge, mogąc się pochwalić łączną liczbą 157 goli w 341 meczach.
Koniec musiał jednak kiedyś nadejść, 34-letni Drogba udał się na zasłużoną emeryturę, a próby jego zastąpienia trwały już za jego kadencji, trwały po jej zakończeniu, trwają do teraz. Nie licząc chwilowego pokazu niestabilnego Anelki, czy bramkowych anomalii pomocnika Franka Lamparda, w owym czasie nikt nie zbliżył się do snajperskiej poprzeczki wysoko zawieszonej przez Iworyjczyka. Ze spuszczonymi głowami po z Londynu uciekały nazwiska nie byle jakie, za ceny też zresztą nie byle jakie.
Na Stamford Bridge bywały takie tuzy jak Hernan Crespo, nie potrafiący przekroczyć bariery 10 goli w sezonie, gwiazda AC Milan - Andriy Schevchenko, który swój karabin maszynowy z Mediolanu zamienił na londyński pistolet na wodę – w niespełna 50 meczach w Premier League zdobył raptem 9 bramek, czy krnąbrny i problematyczny najemnik Anelka. Nawiązać do snajpera miał też rzucany na skrzydło Daniel Sturridge, który w Liverpoolu strzela jak na zawołanie. Był też szalejący w Newcastle Demba Ba czy Samuel Eto’o. Ciągle swojej szansy nie otrzymał Romelu Lukaku, nazywany nowym Drogbą. Jednak dopiero pięćdziesięciomilionowy gigantyczny niewypał z Fernando Torresem stał się fundamentem umownej klątwy snajperskiej Drogby. Linia napadu The Blues była wręcz wyśmiewana, wielkim nazwiskom niewytłumaczalnie plątały się nogi, magiczny w Liverpoolu Torres nie potrafił wbić piłki do pustej bramki na Old Trafford.
Co więc sprawia, że miejsce w linii ataku Chelsea z przysłowiową dziewiątką objęte jest pętającym nogi czarem? Może sposób gry, nieodpowiedni dobór taktyki czy nazwisk. Tym razem przed testem na seryjnego snajpera stanie naturalizowany Hiszpan Diego Costa. Jedno jest pewne – na półkę z grubymi tomami opisującymi historię Didiera Drogby w Chelsea może niedługo dojść kolejny epizod. Może już nie tak bogaty w spektakularne rajdy, gole w okienko, dryblingi, bowiem wyróżniające go cechy fizyczne z nieubłagalnie płynącym czasem powoli gasną.
Teraz chodzi o coś innego - o doświadczenie Drogby, które jest nieocenione. Ruch Mourinho nie musi być wcale okrzyknięty szaleńczym wołaniem o pomoc. Jeśli spekulacje się sprawdzą, drugi sezon serialu „Czołg ze Stamford Bridge” już wkrótce możemy uznać za otwarty. Boiska Premier League po raz kolejny zyskają wielką osobowość.
Komentarze